Przejdź do głównej zawartości

Królowa Bona.

Choć królowa Bona Sforza d’Aragona, znana jako ta, co sprowadziła do naszego kraju włoszczyznę, ale także jako żona Zygmunta Starego, królowa Polski i wielka księżna Litwy, niewątpliwie za sprawą siły swojego charakteru i szeregu reform wprowadzonych w Rzeczpospolitej obojga narodów, była postacią niezwykle barwną i godną wnikliwszej uwagi, to dziś nie o niej będzie. Bo dziś będzie o coraz powszechniejszym zjawisku jakie daje się zauważyć u nas, czyli o królowej bona, a właściwie królowych bonów, bo jest ich niezliczona ilość. Czyli o "madkach" swoich "bombelków". Nie neguję w żaden sposób trudów macierzyństwa, ani też niejednokrotnie poświęcenia przez kobiety własnych ambicji na rzecz rodziny i wychowania potomstwa. Raczej chylę czoła, zarówno przed tak zwanymi gospodyniami domowymi zajmującymi się od rana do nocy domem, przychówkiem i niejednokrotnie mężem, jak i przed kobietami, które w zadziwiający sposób łączą życie prywatne z równie intensywnym życiem zawodowym. Chapeau bas szanowne panie. Jednocześnie, równolegle obserwuję od kilku lat intensywny rozwój trzeciego modelu kobiety matki. Właściwie "madki". To jednostki, które właściwie gdyby nie ich dzieci "nabyte" świadomie lub też i nie, nie byłyby w stanie nie tyle nawet związać końca z końcem co w ogóle funkcjonować w społeczeństwie, ponieważ w znakomitej większości jedyne co tak naprawdę potrafią to rozłożyć nogi i mieć dzieci. Zgoda, taki model niewiasty istniał praktycznie od zarania dziejów ludzkości i jak pokazuje historia dla wielu mężczyzn był wręcz wzorcowy i pożądany. Kobieta przez tak zwaną płeć silną była sprowadzana do roli bezwolnej maskotki służącej głównie do zaspakajania żądzy mężczyzn (Jan Chryzostom) oraz do przedłużania rodu, z tymże najcenniejsze były takie, które rodziły potomstwo płci męskiej, bo jak wiadomo nie od dziś dziewczynki powstają w wyniku uszkodzenia nasienia (św. Tomasz z Akwinu). Wieki trwało, nim kobiety (w tym również wzmiankowana królowa Bona) wywalczyły (i to dosłownie) sobie równe mężczyznom prawa, a i to nie wszędzie i nie do końca. Jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie. Na nic wieki kobiet rycerzy, żołnierzy, naukowców, wynalazców i robotnic. Na nic protesty, strajki, parytety i parapety. Skoro wystarczyło parę ochłapów pseudo socjalnych w postaci pisowskich programów 500 plus czy wrześniowa wyprawka, żeby obnażyć prawdziwą naturę kobiet. Tylko seks bez zabezpieczeń i nic nierobienie im w głowie, żadne tam kariery i zawodowy rozwój, kiedy od rana do wieczora można siedzieć w domu, mieszać pomidorową w garze i czekać na powrót pana i władcy. To oczywiście przekoloryzowana wizja otaczającego nas od jakiegoś czasu świata, ale jakby się tak dobrze zastanowić i uważniej zacząć rozglądać dookoła... komuś zależy na powrocie do patriarchalnego porządku świata, ktoś się próbuje mścić na kobietach za to, że mamusia go trzymała tak krótko za ryj, że nigdy nie znalazł sobie godnej matczynej aprobaty partnerki, ktoś pełen lęków przed kobietami próbuje je w ten przedziwny sposób zneutralizować, w wielu przypadkach zresztą udanie. Mamy więc kolejny ochłap w postaci bonu wakacyjnego na każde dziecko. Całe 500 zł na "bombelka". Co poniektórych zapewne uradowało. Oczyma wyobraźni już widzę te rzesze kolonistów wysłanych przez swoje rodzicielki na wakacje marzeń, nad morze, nad jeziora, w góry i do lasów. Niech jadą, niech wdychają jod, spaliny, łapią kleszcze, pijawki oraz leszcze (to na obozach wędkarskich). Niech się uczą, że piękna nasza Polska cała, od Tatr, aż do morza i nawet z powrotem po drodze omijając na wszelki wypadek Radom i Sosnowiec. A wszystko to za całe "pińcet plus". Zaś nagle uwolnione od ciężaru pociech "madki" w tym czasie odnajdą chwilę na zmajstrowanie kolejnego źródła dochodów... z tymże tu bym zalecał jednak daleko idącą wstrzemięźliwość, bo od jakiegoś czasu co roztropniejsi analitycy finansowi płci męskiej oczywiście, wieszczą koniec socjalnego rozdawnictwa kasy, zwłaszcza w obliczu braku oczekiwanego mega przyrostu naturalnego, topniejących rezerw złota i coraz bardziej srogo spoglądającej na pisowskie ekscesy Unii Europejskiej. I wtedy z dnia na dzień może się okazać, że mamy w kraju miliony rodzin niezaradnych życiowo i miliony kobiet dla których podjęcie jakiejkolwiek pracy będzie życiowym wyzwaniem i osobistą tragedią.



W ramach galerii dziś Kamila, zwana Valkrah, która nieświadomie zupełnie dała mi się namówić na sesję ukazującą niezwykle atrakcyjne i egzotyczne wakacje za bon wakacyjny. Podziękowania dla niej i dla Klaudii z Domu w Lesie ;)


































































Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b