Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2016

Międzyświącie.

Międzyświącie to nic innego jak czas pomiędzy jednymi, a drugimi świętami. Czyli na ten przykład pomiędzy bardzo ważnym dla katolików Bożym Narodzeniem oraz ważnym dla większości ludzi Sylwestrem. Jedno święto od drugiego dzieli niewiele dni i niewiele się one tak naprawdę od siebie  różnią. W obu przypadkach pije się wódkę przy choince, pieprzy o polityce, zajada za dużo i niezdrowo oraz składa mało szczere życzenia, bo tak wypada, taka jest tradycja. W pierwszym przypadku dzieci piszczą na widok zimnych ogni na choince, w drugim przypadku większe dzieci piszczą na widok zimnych ogni na niebie. Raz udajemy, że obchodzi nas los bliźniego naszego miętoląc opłatek w ręku, za drugim razem miętoląc kieliszek igristoje szampanskoje. Jedynie Międzyświącie jest czasem szczerości. Aż nadto rzekłbym eksponowanej. Bo w Międzyświąciu ludziom się zwyczajnie nudzi. Część ma wolne, a reszta co chodzi do pracy bo szkoda im było brać urlop i tak tylko udaje, że pracuje, bo firmy na pół gwizdka jadą. C

Carpie(m)diem.

Superhiperbajermarkety oblężone niczym Troja. Hektorem nie przejdziesz, nawet Pegazem bliżej nie podlecisz. Wszystkie centra handlowe wyglądają jak Berlin w 1945 roku pod koniec kwietnia - z każdej strony prą hordy ludzi żądnych zwycięstwa oraz krwi bliźniego swego, czołg T34 by czapkami zasypali i poszli dalej. Pomniejsze sklepy, sklepiki i składziki wyczyszczone do cna jak w 1981, kiedy wiadomo było, że Jaruzelski wypowiedział wojnę Polsce i zaraz wprowadzi kartki. Niechybnie to znak, że nadchodzą kolejne święta. W tym roku rekordowo długie, bo trwające od soboty wieczór do poniedziałku. Czyli na szczęście jakieś dwa dni. Czyli może da się jakoś przeżyć ten totalny armagedon, kiedy wyprzedaże niczym komety walą w łeb. Tą walkę o miejsce na ostatniej szalupie Titanica, czyli ostatni skrawek wolnej od pływającego karpia wanny i ten Przystanek Alaska, objawiający się wyścigiem po jak najpiękniej prezentującego się się pod toną ozdób jodłowego drapaka pośrodku salonu za pińcet z programu

Hu! Hu! Ha!

Nie, nie, nie. Nie piszę absolutnie nic o tym co myślę o polskiej polityce i nie przemycam w związku z tym wcale w tytule żadnych kryptowulgaryzmów. Bo dziś o polityce nie będzie w ogóle nic. Bo nie chcę przeklinać. Będzie za to o zimie. Tytułowe "Hu! Hu! Ha!" to nic innego jak początek wiersza Marii Konopnickiej p.t. Zima zła, przerobionego później na popularną zwłaszcza w przedszkolach piosenkę. Kto pamięta ten dziad (i baba) stary. Bo moje dzieci melodię tę z okresu edukacji wczesnoprzedszkolnej pamiętają już jedynie przez mgłę, jak zresztą resztę abstrakcyjnych melodii typu "My jesteśmy krasnoludki" czy "Biedroneczki są w kropeczki". Chociaż nie, Biedroneczki pamiętają. Bo je latem często widują dzięki temu, że mieszkamy z dala od obszarów intensywnie użytkowanych rolniczo, co oznacza brak szkodliwych dla świata owadów oprysków. Za to zimy ni czorta nie widują. Jakieś tam jej popłuczyny czasami się nawet trafią, sypnie z 5 centymetrów i dzień, dwa pole

Ctrl+S

Dziś w dobie internetu nie trzeba biegać co chwilę do biblioteki i przerzucać setek zakurzonych stron opasłych tomów, żeby powiększyć swą wiedzę, choć jak się ktoś uprze to oczywiście można. Ale wystarczy odrobina chęci do poznawania świata i/lub paru znajomych, którym się w pracy często nudzi i którzy "latają" po sieci wychwytując i wrzucając raz na jakiś czas ciekawostki i nowinki z różnych dziedzin nauki/sztuki czy polityki. Można nawet dzięki temu odstawić telewizor (co przyznaję, deklaruje wiele osób które znam) i jego wiecznie sensacyjne wiadomości niezależnie od kanału oglądanego. Bo jak głosi jedna z niedawno powstałych mądrości ludowych: jeśli czegoś nie ma w internecie to znaczy, że nie istnieje. Oczywiście jak każdą mądrość należy i tę traktować z przymrużeniem oka, wszak nie wszystko co jest w internecie istnieje naprawdę. Tak, muszę was zasmucić, krasnoludki, idealni mężczyźni oraz dieta cud nie istnieją. Choć oczywiście internet rządzi się innymi prawami niż rea

Teleranka nie budziet.

Teleranek gwoli przypomnienia młodym, dopiero co dorosłym to był taki program dla dzieci nadawany co niedziela o 9 rano od 1972 roku. Program który był jak na tamte czasy i realia mocno rozbudowany, bo były bajki takie jak Reksio, czy Bolek i Lolek, ale też Adam Słodowy pokazywał gówniarzom jak się buduje karmik dla ptaków, Maciej Zimiński uczył altruizmu w Niewidzialnej Ręce, a nawet dla młodocianych fanów serialu Czterech Pancernych też był osobny kącik. Biorąc pod uwagę ogólną biedę programową tamtych lat był to niejako obowiązkowy punkt dnia dla każdego nieletniego, dlatego jak Polska długa i szeroka pobór prądu w naszym kraju wzrastał właśnie w godzinie rozpoczęcia emisji Teleranka. Tym większym szokiem dla dziatwy była niedziela 13 grudnia 1981 roku, kiedy rankiem zamiast kolorowego (za moich czasów był już kolorowy) kogucika wskakującego na płot na ekranie telewizora ukazała się wojna mrówek, czyli szum, czyli nic, a potem już tylko był przez długi czas gadający generał w przyci