Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2017

Szecherezada.

Dożyliśmy takich czasów, że wolę się upewnić i przypomnieć na wszelki wypadek kto zacz była ta Szecherezada. Wedle legendy była to arabska księżniczka, która dobrowolnie wyszła za mąż za okrutnego sułtana, który miał paskudny zwyczaj: co dzień poślubiał nową żonę, a po nocy ją zabijał. Sprytna księżniczka po zaślubinach zaczęła więc pierwszej nocy opowiadać swemu mężowi baśń, przerywając nad ranem, tuż przed zakończeniem historii. Sułtan, którego wciągnęła opowieść, nie zabił żony, postanowiwszy poczekać do kolejnej nocy na zakończenie. Następnej nocy sprytna Szecherezada szybko dokończyła pierwszą baśń i rozpoczęła drugą i nie kończąc jej znowu przed porankiem. I tak po tysiącu i jednej nocy słuchania fantastycznych opowieści sułtan zakochał się w swej żonie, zmienił się i porzucił myśli o jej zabiciu. Żyli długo i szczęśliwie. Piękna bajka, prawda? Ale jak w każdej bajce i w tej tkwi ziarno prawdy. Okazuje się, że naukowcy (tak, to znowu amerykańscy naukowcy) przeprowadzili serię bad

Granica.

Kiedy byłem mały... hm... no dobra, nie tak. Kiedy byłem sporo młodszy (bo mały nie byłem nigdy) chciałem być obywatelem świata. Skromnie na początek marzyła mi się Europa bez granic, bez paszportów, celników, zasieków, a potem kto wie, może i reszta globu. Nie, żebym nie był patriotą i nie podobało mi się w Polsce. Bo mimo szarzyzny komunizmu, ogólnej biedy, kolejek i braku dostępu do zachodnich cudów techniki podobało się. Bo innego życia nie znałem. No chyba, że to kolorowe, amerykańskie z ekranów telewizorów, ale to przecież była jedna wielka kapitalistyczna ściema, wszak wszędzie na ścianach kamienic, murach parkanów namazane było, że TV ŁŻE!!! Po prostu, zwyczajnie, będąc dzieckiem i czytając przeróżne książki, w tym i te podróżnicze chciałem bardzo móc bez przeszkód żadnych zwiedzać, poznawać, podróżować i podziwiać. Od tamtej pory minęło sporo lat, jestem starszy, choć nadal nie jestem mały. Europa właściwie nie ma granic (powiedzmy sobie szczerze, Rosja czy Turcja to nie Europ

MDCH.

Kilka dni temu obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Chorego. Takiego ogólnego chorego, ale nie wiedzieć czemu mi się skojarzył z chorymi umysłowo. Stanisław Lem (młodzieży przypomnę, że to był literat, przez wielu uznawany za najlepszego polskiego pisarza z gatunku sciencie-fiction) kiedyś napisał, że "idiotów na świecie jest mało, ale są tak sprytnie rozstawieni, że spotyka się ich na każdym kroku". Stąd też chyba podczas MDCH kilka razy potknąłem się o niejaką Urszulę Dudziak. Nie, wcale nie chodzi mi o panią Urszulę Dudziak, światowej sławy wokalistkę jazzową i kompozytorkę pochodzącą z Bielska Białej. Tylko o niejaką doktor habilitowaną Urszulę Dudziak, wykładowczynię pewnej katolickiej uczelni która została ministerialną ekspertką do spraw wychowania w rodzinie, co objawić się ma między innymi napisaniem przez tą panią podręcznika dla dziatwy szkolnej. Z pewnym zdziwieniem, ale też ciekawością przeczytałem kilkakrotnie w internecie przeróżne wypowiedzi tej pani na temat se

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Lech, Czech i Rus.

Tak, dzisiaj będzie bajka. Ale nie do końca ta, którą wszyscy dobrze znacie o trzech braciach, co to jeden poszedł na wschód, drugi na południe, a trzeci pierdoła został tam gdzie stał i dlatego teraz mamy góry na południu, a morze na północy czyli dokładnie odwrotnie niż większość cywilizowanych narodów. Ale będzie jak najbardziej o Lechu, Czechu i Rusie. Tylko trochę tak alternatywnie. A więc (pisałem już, że uwielbiam zaczynać zdania od "a więc"?) dawno, dawno temu, tak dawno, że wszyscy już to mają głęboko w dupie żył sobie król potężny i bogaty. Nazywał się Rus. Wszyscy sąsiedzi się go bali, bliscy i dalecy. Należy zresztą uczciwie przyznać, że znakomita większość bliższych sąsiadów została przez Rusa podbita i obsadzona władzami wiernymi Rusowi, a lud w tych krainach był ciemiężony i pozbawiony szerszych swobód obywatelskich oraz dostępu do alkoholu przed godziną trzynastą. W jednym z takich księstw panował za zgodą króla Rusa kasztelan Jaruzel, a pomagała mu niezliczon