Przejdź do głównej zawartości

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rzeczywistością. Bo zombie są od dawna wśród nas. Jedyne co się mniej więcej zgadza z filmowymi wyobrażeniami to kwestia mózgu. Ale wcale nie chodzi o jedzenie go na surowo.

Na Uniwersytecie Stanforda (Amerykanie twierdzą, że najlepszym na świecie, ale co oni tam wiedzą, nigdy przecież nie byli na uczelni ojca Rydzyka), przeprowadzono serię badań dotyczących narzekania i wysnuto bardzo interesujące wnioski. Jeżeli ludzki mózg potrafi tworzyć nowe ścieżki neuronów, żeby przyspieszyć przepływ "dobrych" informacji i innych bodźców dających nam uczucie szczęścia (np. seks, alkohol, narkotyki - stąd łatwość uzależnienia się) to potrafi budować takie same nowe rozgałęzienia neuronów jeśli chodzi o negatywne odczucia. Czyli takie właśnie jak narzekanie. Bo ludzki mózg jest leniuszkiem. I nie lubi się przepracowywać i jeśli tylko może gdzieś pójść na skróty to na pewno pójdzie. Wniosek? Jeżeli narzekasz (a my Polacy jesteśmy wszak narodem mocno narzekającym) to twój mózg po jakimś czasie bez twojej wiedzy sam będzie się "programować" na narzekanie i złe emocje, aż zaczniesz w końcu narzekać bezwiednie, z przyzwyczajenia niejako i po jakimś czasie samo narzekanie będzie przychodziło z coraz większą łatwością, stając się czymś "normalnym" i codziennym. Co gorsza, narzekanie jest jak bierne palenie. Nie musisz sam narzekać, wystarczy, że przebywasz w towarzystwie takich negatywnych jednostek, bo ludzki mózg w "nieświadomy i naturalny" sposób kopiuje nastroje ludzi z jakimi przebywamy. Dodatkowo z badań wynika również, że nałóg narzekania działa na ludzki mózg dokładnie tak samo jak choroba Alzheimera, czyli niszczy sferę zwaną hipokampem, odpowiedzialną za kreatywne myślenie, rozwiązywanie problemów, za pamięć i inteligencję.

Kilka lat temu czytając taką informację potraktowałbym ją z przymrużeniem oka, jak wiele innych teorii "amerykańskich naukowców". Ale dziś, widząc co się dzieje w Polsce, nie mogę nie zgodzić z wynikami badań naukowców z Uniwersytetu Stanforda. Narzekanie z całą pewnością jest nałogiem, jest zaraźliwe oraz niszczy mózg. To nic innego, tylko taka mniej widowiskowa i z pozoru tylko mniej groźna odmiana bycia zombie. Czy jesteśmy skazani na zostanie nimi? Otóż wcale nie. Naukowcy badający narzekanie są zgodni, wystarczy tylko odrobina autorefleksji i samodyscypliny i można z tym walczyć. Kiedy najdzie nas ochota popsioczyć, musimy natychmiast zacząć myśleć o czymś przyjemnym. Może to być jakaś miła rzecz jaka nas ostatnio spotkała, jakiś prezent, dobry film, niezła książka lub cokolwiek innego co sprawia nam przyjemność (seks też może być :D). Budujmy codziennie w naszych mózgach sieć neuronów zajmujących się pozytywnymi emocjami, a nie tymi negatywnymi. Wtedy z pewnością z naszego życia i z przestrzeni publicznej poznikają Ci wszyscy niepotrzebni nikomu smutni ludzie ze swoimi smętnymi ego i pragnieniami, żeby wszystkim było tak samo źle jak im i nawet jeszcze gorzej. Do pracy rodacy! Bo jak śpiewała Natalka "światło, nosisz je w sobie".

A poniżej epilog będący dowodem na to, że zawsze można znaleźć pozytywy w swoim życiu. Mroźny poranek i brudna Warszawa pełna smogu. Wpadłem do kolegi na kawę. I co? I poznałem Monikę. Mieliśmy na zdjęcia tylko 10 minut. O przepraszam! Mieliśmy na zdjęcia AŻ dziesięć minut. I żebyście mogli tak samo jak ja zbudować w swoim mózgu kolejne dobre i przyjemne połączenie neuronowe podzielę się efektami tej szybkiej sesji.







Komentarze

  1. O, nie ma komentarza jeszcze to nadrobię. Jestem Legendą ma faktycznie piękne kadry a zdjęcia okraszające tekst (lub vice versa) są wysmakowane. Jak na 10 minut to jestem pełen podziwu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.