Przejdź do głównej zawartości

Lech, Czech i Rus.

Tak, dzisiaj będzie bajka. Ale nie do końca ta, którą wszyscy dobrze znacie o trzech braciach, co to jeden poszedł na wschód, drugi na południe, a trzeci pierdoła został tam gdzie stał i dlatego teraz mamy góry na południu, a morze na północy czyli dokładnie odwrotnie niż większość cywilizowanych narodów. Ale będzie jak najbardziej o Lechu, Czechu i Rusie. Tylko trochę tak alternatywnie. A więc (pisałem już, że uwielbiam zaczynać zdania od "a więc"?) dawno, dawno temu, tak dawno, że wszyscy już to mają głęboko w dupie żył sobie król potężny i bogaty. Nazywał się Rus. Wszyscy sąsiedzi się go bali, bliscy i dalecy. Należy zresztą uczciwie przyznać, że znakomita większość bliższych sąsiadów została przez Rusa podbita i obsadzona władzami wiernymi Rusowi, a lud w tych krainach był ciemiężony i pozbawiony szerszych swobód obywatelskich oraz dostępu do alkoholu przed godziną trzynastą. W jednym z takich księstw panował za zgodą króla Rusa kasztelan Jaruzel, a pomagała mu niezliczona rzesza dworskich ciur i pachołków w tym jeden całkiem sprytny giermek Czechsław, Kiszczakiem czasami też zwany. Kasztelan Jaruzel i Czechsław dwoili się i troili, żeby tylko przypodobać się swojemu ukochanemu władcy, ale to wszystko na nic. Bo król Rus nudził się niepomiernie. Na nic złote komnaty, na nic rakiety balistyczne, okręty atomowe czy polowania na afgańskich górali. Stękał, jęczał, spać nie mógł, nudził się i już. Pewnego razu więc przyszedł do króla błazen z nowatorskim pomysłem (nie do końca wiadomo czy był to błazen, ale sama treść pomysłu raczej na to wskazuje).
- Królu mój ukochany! Znam rozwiązanie Twojego problemu. Nudzisz się tak, bo masz wszystko! A zechciej spojrzeć, na swój lud! Nie mają nic, są biedni i dzięki temu nigdy się nie nudzą, bo nie mają na to czasu. Musisz zostać biedny i Ty. Wtedy, kiedy już nic nie będziesz miał, nie będziesz się nudził.
Król posłuchał rady błazna. Długo jeszcze się zastanawiał jak sprawy dokonać, a kiedy w mądrości swego majestatu znalazł rozwiązanie wezwał na dwór swój kasztelana Jaruzela oraz jego giermka Chechsława i rozkazał im znaleźć w swoim kraju buntownika. Ale nie byle jakiego. Tylko takiego najlepiej nie do końca rozgarniętego, żeby się nie bał podnieść ręki na majestat władcy, który to wszak jednym uniesieniem brwi posyła na śmierć setki ludzi, a drugim uniesieniem przesuwa granice. I kazać temu buntownikowi wyrwać murom zęby krat, skruszyć kajdany, połamać bat, pogrzebać stary świat i takie tam różne podobne. Jaruzelowi i Kiszczakowi się pomysł nie do końca podobał, ale cóż było robić, pan każe, sługa musi. Szukali, aż znaleźli idealnego kandydata. Nazywał się Lech. Na wszelki wypadek (zabezpieczali się wszak jak mogli) wciągnęli owego nierozgarniętego Lecha na listę swoich tajnych współpracowników i listę płac nadając mu pseudonim Bolek. Nakazali też wszystkim tajnym ciurom i pachołkom wspierać Lecha w jego działaniach, ale w taki sposób, by ciemny lud myślał, że mu przeszkadzają. Minęło kilka lat i z małej iskierki zwanej w teczkach Bolkiem wybuchł wielki pożar, który szybko ogarnął całe królestwo króla Rusa. I stało się jak przewidział błazen, kiedy mury runęły i ciemiężony lud odzyskał w końcu wolność, król przestał się nudzić, stracił posadę i mógł wreszcie zająć się zbieraniem znaczków i hodowlą nagietków o czym w skrytości ducha zawsze marzył. Lech został nowym władcą swojego państwa, kasztelan Jaruzel i giermek Chechsław przeszli na emeryturę, wszyscy żyli w zgodzie, zdrowiu i pokoju oraz mieli dużo dzieci jak król Lech.

I tu właściwie bajka powinna się kończyć, gdyby nie fakt, że zawsze znajdzie się jakiś tęgi umysł, który w bajce będzie się doszukiwał prawd objawionych. Nie inaczej jest w przypadku tej bajki. Pewnej grupie miernot, która w czasach rządów króla Rusa robiła w gacie ze strachu na sam dźwięk imienia srogiego władcy, nie podobało się to, że lud śpiewał i ciągle śpiewa pieśni o dzielnym królu Lechu, który obalił tyrana oraz pół litra. Że w książkach piszą o nim, że zapraszają go inni królowie na czwartkowe obiady, że nagrodę mu nawet dali, że filmy o nim kręcą, że nie daj boże jeszcze mu pomnik ze złota postawią. Miernoty zazdrosne o chwałę i sławę postanowiły więc ten złoty pomnik obsrać, żeby choć w ten sposób przyćmić blask cudzy, skoro własnego nie posiadają. Ze skarbca zmarłego giermka Czechsława wydobyto więc pergamin, na którym nasz bajkowy król Lech złożył podpis którym to zobowiązał się do współpracy z tyranią w celu obalenia jej. Nawet jakiegoś uczonego grafomana, czy grafologa wzięli, żeby powagą swego urzędu potwierdził, że to podpis autentyczny (choć patrząc na to kim się te miernoty dziś otaczają istnieje duże prawdopodobieństwo, że badający podpis naukowiec jest tą samą osobą, która tenże autograf podrobiła). I trwa w najlepsze nagonka na byłego króla Lecha. I obsrywanie. Tylko tak naprawdę nikt rozsądny nie wie po co. Komu więcej poza owymi miernotami to ma służyć i jak? Kogo po 40 latach obchodzi czy podpisał czy nie podpisał? Jeżeli te miernoty tak bardzo chcą biegać bez ładu i składu z obsranymi rączkami i mazać nimi wszystko dookoła to niech biegają. Ale może w jakimś odosobnieniu bardziej? I skoro pasją ich życia stały się podpisy i autografy to trzeba z nimi zamknąć takiego jednego, co ma pseudonim Dudopis i podpisuje wszystko jak leci. A nawet nie jak leci, tylko jak mu każą. Te miernoty.

Jak każda bajka i ta ma morał. Drogie dzieci. Nie dajcie sobie nigdy wmówić, że cudzy interes jest waszym interesem. Bo to gówno prawda jak mówi trzecia góralska prawda objawiona. Oraz zanim coś podpiszecie czytajcie uważnie. Bez pośpiechu, z namysłem. Jeśli trzeba weźcie sobie kogoś do pomocy i razem przeczytajcie, bo co dwie głowy to nie jedna. Tak jak i ja zrobiłem. I czytałem razem z Klaudią. Przyjemne z pożytecznym. 











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b