Przejdź do głównej zawartości

Święto Fotografii.

 "Ujrzeć ją nagą chęć we mnie najszczersza, Podszedłem: Proszę, pozuj mi do wiersza."


Jak udowadnia powyższa fraszka, autorstwa Jana Sztaudyngera nie aparat czyni fotografa, lecz afirmacyjna postawa podejścia do życia - co według opisu mistrza Sztaudyngera cechowało jego samego jak i jego twórczość. Niemniej dziś 19 sierpnia z okazji Święta Fotografii przybliżyć chciałbym na szybko historię tej dziedziny sztuki i moment wkroczenia aparatów pod strzechy. 

Jak wiadomo, ludzie od wieków posiadali potrzebę uwieczniania obrazów, upływającego czasu, zapisywania w ten sposób historii. Zaczęło się oczywiście od rysunków naskalnych, niesłusznie nazywanych prymitywnymi czego dowodem jest Picasso, Nikifor czy Ernst. Potem bywało też różnie, poprzez koszmarki średniowiecznego malarstwa sakralnego i renesansowo barokowe kiczowate jelenie na rykowisku czy wyfiokowane aniołki z gołymi półdupkami, aż po wiek XIX kiedy Francuz Joseph Niépce przy pomocy asfaltu syryjskiego utrwalił po raz pierwszy obraz, bez używania farb czy pędzli. Oczywiście technika ta była czasochłonna i niezwykle trudna, dlatego też wkrótce po podjęciu przez Josepha współpracy z Louisem Daguerre’em powstała dagerotypia oraz pierwszy aparat fotograficzny z prawdziwego zdarzenia. Rząd Francuski w 1839 roku od obu panów odkupił patent starając się upowszechnić fotografię wśród szerszej liczby osób. Niemniej prawdziwy przełom nastąpił dopiero kiedy Amerykanin, pan George Eastman pod koniec XIX wieku opatentował zapis obrazu na papierze pokrytym suchym żelem i zbudował aparat Kodak. Potem było już z górki, filmy zwijane, filmy kolorowe, aż po dzisiejszą erę fotografii cyfrowej. 

Szanowni fotografowie. I wy modelki, wizażystki, stylistki, rekwizytorzy i nawet "trzymacze" blend. Z okazji Waszego święta najszczersze życzenia. Obyście zawsze odnajdywali radość w tym zwykłym - niezwykłym święcie tworzenia, rejestrowania i zapisywania tego co nas otacza i tego co nam w głowach siedzi. Niezależnie od preferowanych technik i tego po której stronie aparatu stoicie - dziś jest Wasze święto. Świętujcie więc!


A u mnie jak zwykle okrasa wizualna. Niewiasty dwie, które pewnego dnia odwiedziły mnie na mojej budowie. Poświętować oczywiście. Odrobine przedwcześnie, ale nie czepiajmy się szczegółów. 


    



















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b