Jakiś czas temu Aszdziennik zajmujący się wymyślaniem i publikowaniem fałszywych, acz często kontrowersyjnych informacji ogłosił całkiem uczciwie i niefałszywie, że coraz trudniej jest redaktorom Aszdziennika pełnić swoją "fejkową" misję, bowiem konkurencja ze strony rządu PiS w tworzeniu kretyńskiej rzeczywistości i jeszcze bardziej kretyńskich informacji jest zdecydowanie zbyt mocna. Przypomniało mi to, jak czasami we własnym mniemaniu na wyrost opisywałem czekającą nas przyszłość, wieszcząc mniejsze lub większe apokalipsy życia obyczajowego i społecznego. Dłubiąc w nosie oraz bujając w chmurach dwóch rzeczy nie przewidziałem (na pewno nie przewidziałem ich jeszcze więcej, więc spokojnie, wszystko przed nami): koronawirusa, który niespodziewanie i błyskawicznie w znacznym stopniu wywróci znany nam świat do góry nogami oraz rządów idiotów w Polsce, którzy wywracają nasz świat do góry nogami od dłuższego czasu zupełnie bezkarnie. No może gwoli ścisłości pierwszą wygraną PiS przewidziałem, ale po kilku latach ich rządów byłem święcie przekonany, że naród dla paru marnych groszy pochodzących zresztą z tegoż narodu kieszeni, nie klęknie radośnie i ochoczo z wypiętym gołym tyłkiem przed "ludzkimi panami". A jednak. Nie wiem czy powodem takiej postawy jest wpisana najwyraźniej w geny Polaków martyrologia, która nie pozwala nam spać spokojnie jeśli nie jesteśmy ciemiężeni, najeżdżani, grabieni i gwałceni czy też lata jako takiego dobrobytu i stabilizacji rozleniwiły naród, uczyniły go upośledzonym w stopniu lekkim dobrotliwym kretynem śliniącym się radośnie na widok marchewki.
Stało się. Krążący gdzieś w kuluarach i wydający się zbyt nierealnym, by zostać poddanym głosowaniu, projekt zaostrzający prawo aborcyjne do granic absurdu, został przyklepany przez posłów, osłów i posłanki. Tych samych, którzy moment wcześniej z troską pochylali się nad hodowlą zwierząt futerkowych, by chwilę później uznać wyemancypowane i hołdujące egipskiej modzie (przynajmniej jeśli chodzi o golenie miejsc intymnych) kobiety za istoty "niefuterkowe", a przez to niegodne tego by samodzielnie mogły decydować o swoim kroczu, swoich macicach, a przede wszystkim o swoim życiu. Poranna kawa smakuje mi gorzko, kiedy pomyślę sobie, że w 21 wieku, w środkowej było nie było Europie, niemały jak na ten kontynent kraj, przeistacza się w państwo wyznaniowe, przy równoczesnej milczącej bierności Unii Europejskiej, powstałej między innymi po to przecież, by do takich rzeczy nie dochodziło. Zdaję sobie całkowicie sprawę, że wielu moich znajomych uważających się za katolików, niejednokrotnie mogło mieć do mnie mniejsze lub większe pretensje, dotyczące mojej postawy wyrażanej werbalnie, wobec ich wiary, czy też działań przedstawicieli ich kościoła, niemniej sam sobie w tej kwestii nie mam nic do zarzucenia. Reagowałem i reagować będę na wszelkie przejawy opresji ze strony jakiegokolwiek sekty religijnej, nie wykluczając tej dominującej aktualnie w Polsce. Nie chadzałem, ani nadal chadzać nie zamierzam do kościołów, żeby na siłę poczuć się urażonym czy też urażać w takich miejscach uczucia innych. Uważam, że każdy ma prawo wierzyć w to co chce, jedni w naukę, drudzy w płaską ziemię, a jeszcze inni w zapiski z komiksu sprzed 2 tysięcy lat. Jednocześnie uważam, że nikt nie ma prawa narzucać drugiej osobie swoich przekonań siłą. Czy to jest owijanie głowy folią aluminiową mającą chronić przed promieniowaniem 5G, czy też przestrzeganie religijnych przykazań. Niestety jak widać, druga strona od dawna nie przestrzega zasad fair play pożycia społecznego, więc czuję się całkowicie zwolniony z bycia tolerancyjnym wobec katolickiej odmienności, czemu od dziś zamierzam dawać wyraz bardziej stanowczo i w mniej grzeczny sposób nich dotychczas. Jest to więc najlepszy moment, żeby wszyscy, którzy uważają, że prawicowi politycy oraz tak zwani księża mają prawo zaglądać kobietom do cipek (przepraszam, za ten oczywisty kolokwializm, ale inaczej się nie da), oddalili się pospiesznie w przeciwnym kierunku niż ja, lub zgodnie z naukami jakie wyznają nadstawili drugie policzki, bo klepać będę ochoczo.
Na początek naszego rozstania lub całkiem nowego życia według zmienionych zasad, sesja powstała całkiem niedawno i w znakomitej części zupełnie spontanicznie i przypadkowo. Zamysł pierwotny ewoluował dzięki rekwizytom jakie przywiozła ze sobą modelka. Będąc co do zasady otwartym na propozycje i niespodziewane zwroty akcji przystałem na taką wersję i jak się okazało bez wcześniejszego planowania powstały prorocze niestety zdjęcia. Sylwia w moim obiektywie.
Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze
zwięzłe streszczenie absurdalnej rzeczywistości...
OdpowiedzUsuń