Przejdź do głównej zawartości

Walentyna.

Niejaki zespół Filipinki pół wieku temu i lat cztery zaśpiewał utwór pod tytułem Wala Twist. Piosenka była oczywiście (oczywiście dla starszego pokolenia) poświęcona Walentinie Tiereszkowej, która jako pierwsza kobieta odbyła przy pomocy statku Wostok 6 lot w kosmos. A właściwie pierwsza, która poleciała i powróciła żywa, bo znając realia radzieckiego podboju przestrzeni kosmicznej przed Walentyną na pewno parę innych niewiast zginęło, testując na sobie bezpośredni wpływ próżni, przeciążeń i nieszczelnych, eksplodujących zbiorników paliwa rakietowego. Nic dziwnego, że w tamtych czasach Walentyna była czczona niczym święta, występowała w telewizji, pojawiała się na znaczkach, plakatach i w pieśniach. Nieco skromniejszym w tamtych czasach, za to dziś z pewnością sławniejszym świętym jest imiennik radzieckiej astronautki czyli Walenty, będący w katolicyzmie patronem epileptyków, chorych psychicznie oraz całkiem słusznie również zakochanych - wszak te trzy choroby mają wiele ze sobą wspólnego. Niewiele osób wie, że obchodzone jak co roku 14 lutego Walentynki, wbrew obiegowym opiniom niewiele mają wspólnego z amerykańskim kiczem i komercją oraz nie zostały wcale wymyślone przez wielkie korporacje handlowe chcące się pozbyć poświątecznego towaru (choć temu głównie dziś służą), bowiem owo Święto Zakochanych ma swoje korzenie w mrocznym europejskim średniowieczu, kiedy to nie istniały jeszcze sieciówki, a po Ameryce Północnej za bizonami uganiali się z dzidami tylko Indianie.

Niemniej doskonale rozumiem niechęć coraz liczniejszych jednostek do tego święta, a nawet niechęć ową podzielam. I to wcale nie z racji długiego stażu małżeńskiego czy podejrzeń, że prawdziwa miłość to tylko taki chwyt reklamowy (bo przecież każde, nawet jednodniowe zakochanie prawdziwym jest). Po prostu uważam, że nawet w miłości trzeba i należy być odrobinę praktycznym. Jestem jak najbardziej w stanie zrozumieć, że owego 14 lutego radośnie się celebruje miłość w kolebce tego święta, czyli w południowej, ciepłej nawet zimą Italii. Kiedy nie trzeba ubierać się ciepło, nosić czapek, marznąć pod domem ukochanej, stać w kolejkach po zlodowaciałe kwiaty, po bilety do kina czy czekać na miejsce w restauracji, by choć przez chwilę w cieple móc pocałować drugą osobę nie narażając się na zajady i popękane wargi. A przecież ludy Europy Północnej, Środkowej i Wschodniej mają swoje nieflancowane, jakże piękne święto miłości, zwane Nocą Kupały. Obchodzone w najkrótszą, zazwyczaj ciepłą czerwcową noc. Kiedy pachną zioła i kwiecie, na niebie zamiast śniegu są gwiazdy, u stóp płonie ognisko i można po lesie pohasać bezwstydnie w poszukiwaniu kwiatów paproci lub stracić dech w pogoni za wiankiem ukochanej. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie Walentynki z Kupałą przegrywają z kretesem i z tego chociażby powodu jedyne czerwone serduszko zimą jakie mnie kręci to te, które można dostać od wolontariuszy WOŚP. A w kwestii świętowania miłości pozostanę wierny tradycjom słowiańskich przodków.

I niech nikt mi nie zarzuca ksenofobii. Nie mam nic przeciwko przenoszeniu na nasz rodzimy grunt innych tradycji czy zwyczajów. Byle robić to z głową. Tak jak zrobiłem to ja z pochodzącym z Francji baśniowym Czerwonym Kapturkiem. Po pierwsze w związku z obowiązującą w Polsce dekomunizacją zdjąłem z niego niesłuszny kolor. Po drugie uznałem, że w dzisiejszych czasach żadna szanująca się dziewczynka (hasająca po lesie zamiast przebywania w nudnej szkole) nie doniosłaby wina do babci. W roli Kapturka mimo niezbyt upalnej lutowej aury zgodziła się wystąpić piękna Martyna.










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b