Przejdź do głównej zawartości

Paula.




"Szanuj czas i pieniądz, zęby myj, zbieraj złom, dobry bądź dla zwierząt, one Ciebie też kochać chcą..." Tak lata temu śpiewał (wtedy jeszcze umiał) Panasiewicz z zespołem Lady Punk. Czasu i pieniędzy niestety szanować się nigdy nie nauczyłem. Jedno i drugie jakoś tak przecieka mi przez palce niepostrzeżenie, że już nawet nie próbuję tego kontrolować. Złom chciałem zbierać, ale zrezygnowałem kiedy dowiedziałem się, że rozkręcanie torów jest nielegalne. Mycie zębów nie podlega żadnej dyskusji, zepsute zęby i zapach przeterminowanych gumowców wydobywający się z buzi to dziś obciach jest i już. Za to zwierzęta kocham. Jedne tak po ludzku lubię czasami pogłaskać, zabrać na spacer czy pokarmić jak sobie pływają w stawie. Inne kocham jeść, bo jak ktoś kiedyś powiedział, nie po to moi przodkowie wspinali się na szczyt drabiny ewolucyjnej, żebym żarł sałatę jak krowa. Oprócz miłości do zwierząt mam też wiele innych pasji, jedną z nich jest słabość do książek. Już nie pamiętam kiedy to się zaczęło, chyba od gazet, które z pracy do domu przynosił tata. Potem nadszedł czas chodzenia do szkoły i odkrycie wielkiej skarbnicy, czyli szkolnej biblioteki. Połykałem książki w takim tempie, że kiedyś nawet podejrzewano, że wypożyczam je tylko po to, żeby na koniec roku szkolnego dostać w nagrodę za czytelnictwo... książkę. Nie byłem też za bardzo wybredny jeżeli chodzi o tematykę, nie oparła mi się ani Ania z Zielonego Wzgórza (tak, cała seria), ani Życie i Rozmnażanie Mrówki Rudnicy. Wymiękłem dopiero przy dziełach zebranych Lenina... a kusiły mnie bardzo, bo ładnie wyglądały na półce. Kiedy mama musiała mnie ukarać (oj nie byłem grzecznym chłopcem) zabierała mi to co aktualnie czytałem. Wtedy też nauczyłem się czytać równolegle po 2-3 książki, niejednokrotnie też przynosiłem do domu uwagi w dzienniczku o treści: Syn znowu czytał na lekcji... Dziś w czasach audiobuków, płyt, lektur na DVD, googla, czytanie wydaje się zajęciem dla przykurzonych siwiutkich antykwariuszy w okularach. Staje się synonimem niepotrzebnego wysiłku, obciachu, czy też straty czasu, który można przecież przeznaczyć na internet czy gry komputerowe. A szkoda, bo przecież nic tak nie rozwija wyobraźni i myślenia jak właśnie słowo drukowane. Dlatego apeluję: czytajcie i uczcie czytania książek swoje dzieci. Dzięki temu może tak jak ja spotkacie kiedyś piękną bibliotekarkę, taką jak Paula, którą właśnie chcę Wam przedstawić. Bibliotekarkę o gołębim sercu, co kotka przytuli i świata kawałek przy okazji pokaże... ;)
Sesja powstała w przepięknej posiadłości Wielkie Leźno 48. Polecam na spotkania towarzyskie, i rodzinne zjazdy. Ciekawy dom, a dookoła tylko natura i cisza.
p.s.
Monopolowy jest niedaleko ;)














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.