Przejdź do głównej zawartości

Cie choina.

 "Cie choina" to zwrot, którego często w stanach zdumienia, zakłopotania, ekscytacji, zamyślenia, ale też zupełnie bez przyczyny i znienacka używała jedna z moich babć, (zamieszkująca wówczas, a właściwie uczciwie do tematu podchodząc zamieszkująca notorycznie od urodzenia do śmierci) w niedużej rolniczej wsi bliżej naszej wschodniej granicy. Pacholęciem będąc fascynował mnie ten zwrot. Był jakże odmienny czy wręcz niewiarygodnie łagodny w porównaniu do znanego mi powszechnie podstołecznego czy stolicowego rzucania treściwszym mięsem bez zażenowania i krępacji. Zawsze wtedy wyobrażałem sobie niedużą choinkę rosnącą na rozświetlonej promieniem słońca leśnej polanie, wokół której na mchu mięciutkim jak puch baraszkowały zajączki pospołu z jeżykami, a nad nimi wesoło polatywały trznadle, strzyżyki, drzemliki, gągoły oraz stalugwy z ficlauzami... No dobra, może trochę mnie poniosło i lekko ściemniam, to w końcu nie Zaczarowany Świat Walta Dysneya. Ale choinkę sobie faktycznie wyobrażałem i zastanawiałem się nie raz - skąd taka kompilacja słowna? Zrozumiałbym gdyby wieś zamiast być rolniczą znajdowała się pośrodku prastarej puszczy, gdzie miejsca wyrębów i pokotu wyniosłych drzew z czasem porastały zrazu mikre samosiejki choinek. Albo gdyby babcia pracowała w firmie ogrodniczej zajmującej się szkółkarstwem drzew iglastych. Ale nie. I byłbym tak pozostał w swej pacholęcej błogiej nieświadomości gdybym kiedyś nie szperał w staropolszczyźnie próbując rozkminić pochodzenie różnych polskich wulgaryzmów. Wtedy to prawie z wypiekami odkrywcy trafiłem na hoja/choja z odmianą choina. Tuż obok kutasa naturalnie, bo choć ten drugi onegdaj był niewinnym frędzlem u pasa, przy buciku czy zasłonie, to ten pierwszy pierwotnie oznaczał bezapelacyjnie przyrodzenie męskie w stanie oczywistej erekcji prężnie i mężnie się prezentujące niczym owa choina smukło strzelająca w niebo. Zastanawiacie się pewnie czy moje idylliczne wyobrażenie o babci legło w gruzach? Otóż nie. A wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej doceniłem jej spryt i kunszt posługiwania się w obecności nieletniego słownictwem prostym, ludowym, ale jakże barwnym i nie kąsającym uszu niczym te meszki co wilgotnym i ciepłym latem włażą do oczu, nosa i małżowin... obrzydlistwo, mówię wam. 
A czemu opowiadam o babci i jej "cie choina"? Bo tak mi się kurza noga pokrewnie skojarzyło to z tematem jaki ostatnio w radiowych newsach zawiesił moje myśli - czyli z choliną (blisko choiny, czyż nie?) zwaną witaminą B4 i publikacją wyników badań nad nią w grudniowym wydaniu czasopisma Nature Molecular Psychiatry. Dla jasności, co raczej oczywiste nie prenumeruję owego wydawnictwa, nigdy nawet go w ręku nie trzymałem, ale jak już zawiesiłem na tym myśli to zawiesiłem, co jest tylko i wyłącznie dowodem na to jakimi pokrętnymi ścieżkami chadzają ludzkie umysły... albo tylko ten mój, choć przykłady seryjnych morderców pozwalają mi sądzić, że nie jestem na tym świecie sam. Ale wracając do artykułu, zgodnie z jego treścią zespół doktora Jasona Smucnego i Richarda Maddocka (ofkors naukowców from USA) zakończył badania nad zawartością choliny w mózgach ludzkich, szczególnie uważnie przyglądając się jednej badanej grupie - osobom z zaburzeniami lękowymi i wyszło im po pierwsze, że ta choroba dotyka plus minus 30% światowej populacji, a spadek zwartości choliny w naszym organizmie nawet o jedyne 8% ma bardzo negatywny wpływ na nasze zdrowie, jak chociażby na zaburzenia równowagi w poziomie neuroprzekaźników - np. noradrenaliny odpowiedzialnej w stanach stresowych za reakcję typu "walcz albo uciekaj".  Zgodnie z wnioskami lekarzy bezpośrednią przyczyną niedoboru choliny jest jak w przypadku wielu innych zaburzeń stanu zdrowia niewłaściwa dieta. W toku szeroko zakrojonych badań laboratoryjnych okazało się, że nawet 90% populacji mieszkańców Stanów Zjednoczonych nie spożywa minimalnej rekomendowanej dziennej dawki choliny (kobiety 425 mg, mężczyźni 550mg), co oczywiście potwierdza tylko podejrzenia reszty świata w kwestii przysłowiowej głupoty losowo wybranego mieszkańca USA, że o ich prezydencie obecnym nie wspomnę. Cholina jako taka nie jest samoistnie wytwarzana przez ludzki organizm, a występuje głównie w dostarczanej z zewnątrz w pokarmie lecytynie czyli mieszaninie związków tłuszczowych. W naszym organizmie odpowiada za prawidłowe funkcjonowanie wątroby, serca, układu krążeniowego, ma wpływ na kod genetyczny i metabolizm komórkowy, regulację ekspresji genów, odpowiada również za prawidłowy rozwój mózgu (pełni ważną rolę w rozwoju płodu i potem noworodków) oraz jest niezwykle ważna dla centralnego układu nerwowego - bez niej nasz organizm nie wytworzy acetylocholiny czyli neuroprzekaźników odpowiedzialnych za przesyłanie sygnałów nerwowych. Sama cholina jest wciąż obiektem wielu projektów naukowo badawczych, odkryto ją i jej niektóre właściwości "dopiero" w 1998 roku, dlatego bada się ja również pod kątem wpływu na procesy zapamiętywania, demencji i rozwoju choroby Alzheimera, ale też skłonności do tycia, cukrzycy czy zaburzeń ruchowych. 
Co jeść, by nie mieć braków intelektualnych jak typowy mieszkaniec Północnej Karoliny czy ichniego Ohio? Jak by powiedziała moja babcia dodając przy tym oczywiście "cie choina": jeść trzeba mięso, jajka, ryby, nabiał i duży wnusiu rośnij. Ale spokojnie, jest też opcja wege - dawniej bardzo modna niejako przymusowo też na wsiach, gdzie produkty mięsne były rarytasem - cholina występuje również w warzywach typu brokuł, brukselka, kalafior, w fasoli i orzechach oraz ziarnach i produktach pełnoziarnistych. I żeby nie było, na deser babcia by ukroiła jeszcze wielką pajdę świeżo pieczonego domowego chleba z chrupiącą skórką, polała wiejską śmietaną prawie prosto z obórki, posypała cukrem z GSu i kazała nie wracać do wieczora.

A dziś zdjęciowo Julka. Na moje oko z prawidłowym poziomem choliny dodatkowo chronionej kaskiem. Plener MisiAdela 2025. 
Kiev88/ketmere100.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Majtki wyklęte.

 Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, należy rozchylić pośladki.  Natenczas właśnie , dzięki impulsowi słownemu od Pani Zofii przedstawię w miarę zwięźle historię damskich majtek. Historię teoretycznie długą jak pantalony, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przedział czasowy to skąpą jak stringi. Wydawać by się bowiem mogło, że kobieca bielizna jest czymś tak oczywistym i naturalnym, że na pewno pierwsze majtki założyła Ewa zaraz po wygnaniu z raju i jedyne co jest w tej historii niejasne to tylko to jakiej były firmy. Tymczasem jak się okazuje nic bardziej mylnego, przez wiele, wiele wieków gacie jako okrycie intymnej części ciała były czymś zarezerwowanym tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Taki na przykład żyjący 5300 lat temu na terenach dzisiejszego Tyrolu słynny człowiek lodu Ötzi, oprócz wierzchniej odzieży miał na sobie specjalną skórzaną przepaskę chroniącą genitalia. W XIII ...

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...