Przejdź do głównej zawartości

Krużganek oświaty.

Jaka róża taki cierń, nie dziwi nic... Jaki kamień taki cios, nie dziwi nic - tak to w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku śpiewała Edyta Geppert. Na bok na razie odłóżmy tradycyjne narodowe dywagacje, czy Geppert to polskie nazwisko i skupmy się na dniu wczorajszym, kiedy to przez Warszawę, mimo usilnych przeciwdziałań władz stolicy oraz prawomocnych wyroków sądów instancji różnorakich przeszło bydło, choć przyznać trzeba, że jak na swoje możliwości i potencjał przeszło w tym roku o dziwo nad wyraz spokojnie. Być może wpływ na ten fakt miało to, iż przemarsz ów uzyskał w ostatniej chwili rangę wydarzenia narodowego, mimo braku obecności na nim figurantów narodowych czyli premiera czy prezydenta, o prawdziwym naczelniku państwa polskiego duce Jarku nie wspomnę, bo ten się publicznie dawno nie pokazuje w trosce o wyrazy uwielbienia jakimi może go potraktować wdzięczny naród. Miasto niemniej starannie przygotowało się do tej hucpy: z trasy przemarszu pochodu usunięto ławki, kosze, stojaki rowerowe, leżącą na paletach kostkę brukową oraz gdzieniegdzie brezentowymi płachtami zasłonięto widok na kamienice z których balkonów zwieszały się tęczowe flagi lub błyskawice. Wszystko to po to, żeby nie prowokować miłujących ojczyznę uczestników marszu, bo mogliby swoim rodakom ryja obić, albo coś podejrzanie mało polskiego lub zbyt prowokacyjnie wyglądającego dla ich kurzych móżdżków podpalić. Z braku laku i małej ilości prowokacyjnych bodźców, na marszu spalono więc tradycyjnie parę niemieckich flag - bo wiadomo, że Niemcy to źli okupanci, portret znienawidzonego Tuska - bo wiadomo, że miał dziadka w Wermachcie oraz różnymi okrzykami wyrażano miłość do bratniego narodu węgierskiego, który choć z Niemcami nas okupował - to jakby lżej, a do tego teraz przywódcy tegoż narodu są równie prawoskrętni co naszego, więc nam znowu po drodze i do szabli i do szklanki i do papryki. Jak już wspominałem na marszu zabrakło kogokolwiek ważnego, choćby tylko na pokaz, więc głos zabrali nieważni, między innymi Robercik - nazywany liderem narodowców. Nie będę się pastwił nad stanem umysłowym tej formacji w kontekście tego kogo wybrali na lidera, bo to nie do końca całkiem jest wina Robercika, że postanowił wraz ze swoją formacją ponieść "krużganek oświaty" co też ogłosił światu właśnie wczoraj. Bo ktokolwiek obecnie ociera się o ową oświatę temu grozi borelioza umysłowa wywołana przez tajemniczego wirusa, którego ani chybi w swoich "labolatoriach" zupełnie niechcący w poszukiwaniu pierwiastka cnoty niewieściej wyhodował minister tego nieszczęsnego resortu czyli Czarnek. Robercik podczas wczorajszego przemówienia nie wyjaśnił po co narodowcy będą nosić ten krużganek. Czy to ma być coś na kształt Misia z filmu Barei i ten krużganek ma otwierać oczy niedowiarkom mówiąc "Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo", czy też krużganek służyć będzie do walenia nim po łbach wszystkich myślących na lewo od formacji Robercika i jego idoli czyli PiSu? Trzecią, równie prawdopodobną opcją jest to, że narodowcy zaniosą ten krużganek i parę innych jeszcze na plac Piłsudskiego w Warszawie, inicjując tym samy zapowiadaną już odbudowę Pałacu Saskiego, który to z krużganków właśnie (i to nawet trzykondygnacyjnych) słynął zanim obrócił się w ruinę podczas powstania warszawskiego przy wydatnym udziale nazistów oczywiście.
Tak czy siak, jaka róża taki cierń, jaki kamień taki cios, i naprawdę w naszym kraju nie dziwi już nic i to jest przerażające. W czasach istnienia III Rzeszy Niemcy próbowali "wyhodować" rasę nadludzi, homo superior czyli
Übermensch. Wiernych bezwarunkowo, ślepo posłusznych i gotowych na każde poświęcenie w imię narodu. A idealnym wzorcem kobiety niemieckiej w tamtych czasach była żona, zajmująca się prowadzeniem domu i ochoczo bez sprzeciwu rodząca kolejne ubermenschniątka. Jak się wczoraj okazało miernych, ale wiernych i gotowych na swych barkach nieść cokolwiek Polska pisowska już sobie wyhodowała. Wydaje się, że teraz kwestią czasu pozostaje hodowla przesyconych cnotami niewieścimi kobiet, których ambicje nie będą wykraczały poza gotowanie, szycie, sprzątanie, pranie i rodzenie dzieci o co usilnie zabiega minister Czarnek. I naród nasz wreszcie wstanie z kolan. Z kolan Unii Europejskiej na której siedzi od lat kilkunastu, raz po raz na złość sobie przede wszystkim obsikując spodnie, które te kolana przyodziewają.

Nie byłem wczoraj na marszu. Żadnym. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że nuciłem wczoraj sobie pod nosem "my pierwsza brygada" przekopując ogródek oraz czynnie obserwowałem jak sąsiad wywiesza flagę biało czerwoną. A wieczorem słuchając utworu zespołu Raz, dwa, trzy, pod tytułem Talerzyk, (jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań) poczułem się faktycznie przez moment Polakiem, choć nie wiem czy, aż tak prawdziwym jak narodowcy, których sama już nazwa do czucia się najlepszą częścią narodu zobowiązuje. Za to przypomniała mi się przy tej okoliczności pewna sesja, jaka wykonałem dwa miesiące temu, pełna w moim odczuciu cnót niewieścich, którą to właśnie chciałbym zaprezentować dorzucając swój krużganek... eee to jest swój kamyczek do ogródka patriotycznego.

P.S.
Sesja wykonana niesłusznym ideologicznie aparatem marki kiev (radziecki twór), na mniej niesłusznym, ale jednak brytyjskim materiale illford (zdradzili nas w 1939 nie przybywając z odsieczą) oraz dodatkowo na bardzo niesłusznym materiale Svema FN64 (znowu ci ruscy), którego przydatność do naś
wietlania upłynęła w 1993 roku. Pozowała Sonia (czy to w ogóle polskie imię?) podczas Pleneru Misja Wschód (hm...) odbywającym się na podejrzanym ideologicznie Podlasiu (dużo tam teraz muzułmanów biega luzem).






















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b