Było sobie kiedyś dwóch małych chłopców (spokojnie, to nie ci co ukradli księżyc). Obu spotkała w dzieciństwie niebywała tragedia, a sprawcą tejże tragedii był nieduży ptaszek, wróbelek. Jednemu owa mizerna ptaszyna nasrała na czapkę, drugiemu wyjadła ostatnie ziarenka ryżu z obiadowej miseczki. Chłopcy dorastali w silnym i słusznym przeświadczeniu niesprawiedliwości jaka ich spotkała, więc kiedy dorośli postanowili się zemścić. I tu kończy się bajka, a zaczyna prawdziwa, tragiczna historia rozpoczynająca się od tego, że biolog i ówczesny chiński wiceminister oświaty Zhou Jian przekonał przywódcę Mao Zedonga by ten wydał w Chinach bezpardonową walkę na śmierć i życie wróbelkom, które rzekomo miały być głównym winowajcą słabych zbiorów z pól. Gwoli ścisłości postanowiono się też rozprawić z muchami, komarami i szczurami, ale łatwiej było coś postanowić, niż to zrealizować. Muchy i komary zwyczajnie nie chciały w kwestii nihilacji ich gatunków współpracować, zapewne dlatego, że tak naprawdę nie rozumiały ludzkich zamiarów. Szczury nie bez powodu przedstawiane jako jeden z nielicznych gatunków zdolnych przetrwać totalną wojnę atomową na planecie Ziemia też niespecjalnie przejmowały się wydanym na nie wyrokiem śmierci. Padło więc ostatecznie na złośliwe wróbelki. Cały naród na wezwanie Mao wziął się z właściwym Chińczykom zapałem do roboty. Początkowo truto ptaki i zastawiano na nie sidła, uczniowie w szkołach dostawali proce i zwolnienie z lekcji byleby tylko strzelali do ptaków i niszczyli im gniazda, ale przynosiło to mizerne efekty. Ogłoszono więc wojnę totalną. Chińczycy w każdym mieście i w każdej wsi wylegli na ulice płosząc ptaki machaniem szmat na patykach, gwizdami, waleniem w metalowe miski. Wróble nie potrafiły utrzymać się w powietrzu dłużej niż 15 minut i kiedy wycieńczone spadały na ziemię były masowo zabijane.
Udało się! W ciągu niespełna 12 miesięcy wedle skromnych szacunków w Chinach zabito dwa miliardy wróbli i innych drobnych ptaków. W całym kraju obywatele radowali się - świętowano wielki sukces, jak się okazuje nie bezpodstawnie. Następny rok potwierdził słuszność wojny z wróblami i okazał się rekordowo urodzajny pod względem plonów uzyskanych z pól. Dramat rozpoczął się dopiero w kolejnym 1960 roku. Wszelkiej maści gąsienice, mszyce, szarańczaki oraz setki tysięcy innych szkodników pozbawionych naturalnego ptasiego wroga poczęły mnożyć się na potęgę i pożerać rośliny, lasy i wszystko co pożreć się dało. W Chinach zapanował głód w efekcie czego zmarło około 30 milionów ludzi, a przypadki kanibalizmu stały się czymś naturalnym. Bardzo szybko dodano jeden do jednego uświadamiając sobie, że wszystko zaczęło się od eksterminacji wróbelków. Rząd Chin poprosił o pomoc ZSRR oraz Kanadę i wkrótce z tych dwóch państw do Chin zaczęto przywozić wagonami ptaki. Powoli sytuacja zaczęła wracać do normy, a od tamtego wydarzenia wróble w tym kraju są szczególnie lubiane i chronione.
Przykładów takich "eksperymentów" wymyślanych przez niezwykle "wybitne" jednostki znaleźć można w historii wiele, w każdym przypadku ostatecznie rachunek za głupotę nielicznych płaci całe społeczeństwo. Dlatego też w naszym kraju nie należy pytać co obecnie rządzącym fachowcom zawiniły lasy, że tak rżną je na potęgę, co zawiniły przeznaczone do rozstrzelania dziki (poza tym, ze mogą afrykańskim pomorem świń zarazić trzodę chlewną przy rządowym korycie), żubry czy inna leśna zwierzyna. Nie pytajmy też czemu zamiast rozwijać ekologiczne metody pozyskiwania energii wracamy do brudnej epoki węgla łupanego.
Zapytać trzeba konkretnie i wprost: czemu, aż tak bardzo nienawidzicie swojego własnego narodu?
Na koniec, dla uspokojenia oczu po skakaniu wzrokiem po literkach parę zdjęć. Pięknej i nieco nieśmiałej niewiasty, utrwalonej wśród przyrody - nietkniętej póki co jeszcze nienawiścią.
Komentarze
Prześlij komentarz