Przejdź do głównej zawartości

Parazytologia antagonistyczna.

Od całkiem niedawna w przedszkolach uczą, że w przyrodzie najważniejsza jest równowaga. Zakłócenie tej niezwykle delikatnej harmonii prawie zawsze ma katastrofalne skutki oraz może prowadzić do wymierania całych gatunków, zależnych od siebie populacji i w efekcie do bezpowrotnej dewastacji ekosystemów na skalę kontynentalną czy nawet światową. W tych samych przedszkolach, a później szkołach również od niedawna uczą też, że największym zagrożeniem dla przyrody jesteśmy my, ludzie, oraz tego, że o Ziemię trzeba dbać - inaczej grozi nam katastrofa. Człowiek bowiem, będąc niezaprzeczalnie tworem zależnym od przyrody i jej różnych ekosystemów jest jednocześnie największym na ziemi parazytem. Czyli tłumacząc z polskiego na nasze: pasożytem. Encyklopedyczna definicja pasożytnictwa wywodzi się z greckiego słowa parasitos, czyli spożywający przy stole innego. Ten nieco anachroniczny zwrot można by w uproszczonej formie przetłumaczyć na język młodzieżowy: ktoś, kto przyszedł napić się i najeść na krzywy ryj. W korelacji pasożyt - żywiciel, zawsze stroną osiągającą korzyści są parazyty: czerpiąc pokarm, znajdując schronienie czy miejsce do rozrodu, a stroną ponoszącą straty są żywiciele: mniejsza ilość substancji odżywczych, zatrucia produktami przemiany materii pasożyta czy utrata części tkanek. I choć niektóre pasożyty potrafią "dbać" o zdrowie żywiciela, starając się dla własnej oczywiscie korzyści utrzymać go przy życiu jak najdłużej, to są też i takie, które doprowadzają rychło i bezpardonowo do śmierci swojego gospodarza, zwłaszcza w sytuacji kiedy dookoła jest pełno potencjalnych kolejnych ofiar. Są też takie pasożyty, które niczym kosmiczni najeźdźcy z filmów s-f potrafią zawładnąć umysłem i ciałem żywiciela zmuszajac go zachowań sprzecznych z jego naturą i całkowicie niezgodnych z jego interesem, co oczywiscie również w szybki sposób prowadzi gospodarza do zagłady.

Człowiek, będący jak wczesniej już wspominałem największym na tej planecie parazytem, sam bardzo często zostaje gospodarzem i żywicielem dla innych mieszkańców Błękitnej Planety, potwierdzając tylko w ten sposób swoją przynależność do świata przyrody. Oprócz nieodporności na przeróżne mikro stworzonka, insekty łaknące naszej krwi czy naskórka, ludzkość chyba w ramach pokuty za swe zbrodnie na naturze, wytworzyła sobie autonomiczną formę pasożytnictwa, czyli religię. Oczywiście sama w sobie religia, niezależnie od uznawanego boga, a zajmująca się uduchawianiem człowieka, uwypuklaniem jego wrażliwości, ucząca czynienia dobra zamiast zła, czy też dająca nadzieję (nawet tą złudną) na życie po życiu, cech pasożytniczych nie ma, a jeśli nawet, to taka lekka forma pasożytnictwa ma zazwyczaj dobroczynny wpływ na organizm żywiciela oraz ekosystem w jakim przyszło mu żyć. Gorzej kiedy religia rękoma oraz ustami kapłanów przeróżnej maści, próbuje zawładnąć nie tylko duszą, ale też wbrew woli umysłem i ciałem gospodarza. Takim parazytom zawsze mówiłem i będę mówić nie, a obserwując to co się w Polsce dzieje od kilku lat zaczynam mocno radykalizować swoje poglądy dotyczące metod walki z niechcianymi insektami, naroślami i parazytami oraz z każdym, kto popiera oparte na jakichkolwiek przekonaniach religijnych metody przymusowego ograniczania cudzej swobody i uważa je za słuszne. Przestaję też uważać za okoliczność łagodzącą tępotę umysłową popleczników religijnego pasożytnictwa, w końcu to nie moja wina, że chorzy czując się zdrowsi od innych odmawiają leczenia. Wszelkim oszołomom przekonanym o swej wyższości w posiadaniu racji niniejszym też oznajmiam, iż jako człek cywilizowany uznaję większość form współżycia społecznego, w tym dwie dla mnie najważniejsze: nie zabijaj i nie czyń bliźniemu co Tobie niemiłe. Jednocześnie uznając prawo każdego człowieka do swobodnego decydowania o własnej seksualności, ciele, zdrowiu i życiu. A także wyborze religii i jej wyznawaniu, pod warunkiem, że religia ta pozostaje jego wewnętrzą sprawą, a nie dynda mi co chwilę przed oczyma, niczym penis zboczeńca w parku miejskim. I na koniec, żeby wszystko było jasne: nigdy nie musiałem z partnerką zastanawiać się nad kwestią aborcji. Niemniej gdyby taka sytuacja mnie spotkała chciałbym, będąc dorosłym człowiekiem tę sprawę rozważyć dobrze i w spokoju we dwoje, zgodnie z naszymi sumieniami, przekonaniami i wspólną oceną sytuacji. A nie, nie mieć wyboru, bo komuś się wydaje, że ma prawo do grzebania w cudzych majtkach w imię swojego wymyślonego boga. Bo taki bóg to nic innego, jak szkodliwy pasożyt.
A jajko dopóki nie stanie się pisklakiem pozostanie jajkiem, więc proszę mi tu nie mamić oczu jajecznicą.

Poniżej, już naprawdę na koniec dowód na to, że gdyby którykolwiek parazyt zwany bogiem stworzył człowieka, to na świecie byliby sami brzydcy mężczyźni, a nie piękne kobiety. I jeśli ktoś czuje, że popełnia grzech patrząc na te zdjęcia, niech czym prędzej pędzi do parazytologa, bo jego życie jest w niebezpieczeństwie.












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b