Na prawo most, na lewo most, a dołem Wisła płynie. Tak u schyłku lat czterdziestych, w powojennej Warszawie po raz pierwszy tą słynną melodię zaśpiewała młodziutka Alina Janowska, oznajmiając wszem i wobec, że oto w stolicy powstał Most Śląsko-Dąbrowski, duma budowniczych PRLu, jeden z symboli miasta, które podnosiło się z ruin. Dziś, po prawie siedemdziesięciu latach mostów Warszawa ma trochę więcej, choć podobnie jak w okresie tuż powojennym wcale z przeprawą przez Wisłę nie jest najlepiej. A to jeden most w remoncie latami, a to drugi się tuż po remoncie spalił, a to zwężenie z powodu buspasów, a to zakaz wjazdu na most, bo ruch jest za duży. Złośliwi nawet zaczęli rozsiewać plotki, że to najnowszy tajny plan prezydent Hanny, mający na celu zlikwidowanie korków w centrum miasta. Na szczęście warszawiakom na pomoc przyszła sama natura w postaci upalnych i bezdeszczowych dni. Poziom wody w Wiśle opadł tak nisko, że można już ją przejechać łosiem nie mocząc pięt, a kto wie, jak nie popada to być może wkrótce zostaną wytyczone bezpieczne szlaki piesze korytem rzeki i będzie można z praskiej strony na drugą skoczyć na piwko czy na lody, a w przeciwnym kierunku zrobić z dziećmi w niedzielę wyprawę do ZOO, przy okazji podziwiając ile to dobra rodacy latami skrzętnie magazynowali w toni rzecznej.
W pewne lipcowe upalne przedpołudnie, kiedy Wisła była jeszcze Wisłą, a nie kompleksem zamulonych kałuż, na spacer wybrałem się i ja. I choć lubię bardzo samotne wędrówki, (bo wtedy człowiek ma czas i szansę pobyć szczerze sam ze sobą i swoimi myślami) to tym razem towarzyszył mi mój brzydki aparat (a nawet dwa) i piękna kobieta (tylko jedna). Tak oto powstała poniższa sesja z Iloną.
Komentarze
Prześlij komentarz