Przejdź do głównej zawartości

Zgorszeńcy.

 Wiele, wiele lat temu nieodżałowany Zbigniew Wodecki wyśpiewywał wesołą piosenkę o golasach pod nieco "zagramamicznym" tytułem "Chałupy welcome to". Nie chodziło oczywiście o promowanie agroturystyki (tego pojęcia wówczas nikt w Polsce nie znał), ani o krajobraz wsi mazowieckiej z chatami krytymi strzechą, a o pewną nadmorską miejscowość, która stała się symbolem polskiego naturyzmu i opalania się nago. W tekście autorstwa pani Grażyny Orlińskiej kryje się jednak pewna nieścisłość i to wcale nie taka drobna. Rymy tej frywolnej piosenki, która zresztą szybko stała się przebojem sugerują bowiem, że zwyczaj opalania się nago zapożyczony został z Afryki i to w dodatku dzikiej. A tymczasem najprawdziwsza prawda - jak mawiali onegdaj moi synowie -  jest zgoła inna, bowiem naturyzm europejski funkcjonujący do dziś w prawie niezmienionej formie wymyślili w XIX wieku Niemcy. Co więcej nawet w mrocznych czasach hitleryzmu istniało przyzwolenie odgórne na publiczną nagość - miało to rzekomo hartować nowego ducha obywateli. Tak czy siak w nagich początkach naturyzmu głoszono tezy, iż przebywanie bez ubrania na łonie natury ma człowieka do niej zbliżyć, hartować ciało i ducha, niwelować różnice klasowe, a także spowodować zdrowsze, nieskażone tajemnicami i zakazami podejście do seksu. Co ciekawe naturyzm jako idea był jedną z niewielu rzeczy, która przez dziesiątki lat łączyła podzielone po II WŚ na dwa państwa Niemcy - po każdej ze stron po plażach, lasach, parkach miejskich i na basenach biegały golasy. Podobne swobodne podejście do nagości zakorzeniło się również w krajach skandynawskich, zwłaszcza w Danii i Szwecji, gdzie koedukacyjne sauny, przebieralnie czy wspólne kąpiele nago w jeziorze nikogo nie szokują. Lub jak szczerze należy napisać - nie szokowały do niedawna. Jak się bowiem okazuje naturystów ubywa i jest to widoczne właśnie w opisywanych przeze mnie krajach. Co prawda ani w Niemczech, ani w Szwecji i Danii nikt oficjalnie głośno nie przyzna, że jednym z powodów jest niska dzietność rodzimych obywateli i napływ uchodźców z krajów muzułmańskich, którym religia i nakazy kulturowe nie tylko zabraniają obnażania się publicznie, ale nawet zabraniają kobietom kąpać się basenie z nieznanymi mężczyznami. Drugim równie ważnym powodem są... social media. I promowany w nich od lat kult idealnego ciała. Bez fałdek, bez zbytnich krągłości, bez brzuszka, bez nadmiernego zarostu czy innych odstępstw od wyidealizowanego kanonu piękna. Jednym słowem Europa zaczęła się na powrót wstydzić naturalnej nagości goniąc za wymyśloną nieskazitelną formą ciała kobiecego i męskiego. A Polska? No cóż, nasz kraj w tym wszystkim jest ciągle gdzieś tam na końcu peletonu. Z jednej strony w czasach komunizmu mieliśmy odwilż w sprawach damsko męskich. Wisłocka czy Starowicz uczyli rodaków jak uprawiać seks i autoerotyzm bez skrępowania i dla przyjemności, a z drugiej strony po plaży w Chałupach (ale i w innych miejscowościach czy miastach też - vide znana od dziesiątek lat dzika plaża naturystów nad Wisłą w stolicy) milicja ganiała za golasami po piasku wywołując ogólną wesołość. Potem upadł wraży i zły ustrój i nastały czasy jedynie słuszne, na początku których chyłkiem i po cichaczu do łóżek Polaków i ich sumień wśliznął się kościół katolicki ostro potępiający goliznę jako grzech ciężki. Ożyły dawne zabobony i dziś jeżeli w miejscu publicznym pojawia się nagość to jedynie w postaci nerwowego gościa w płaszczu wyskakującego zza krzaka w parku miejskim. Plus ostatnie plażowe, letnie bastiony nadmorskie, które również z roku na rok kurczą się i zanikają, bowiem pierwszą czynnością tekstylnego, który natyka się na nudystów jest sięgnięcie po telefon i nagrywanie trzęsącymi się z ekscytacji łapkami filmiku. Oznacza to, że naturyzm po ponad stu latach swojej świetności schodzi powoli do podziemia. Nad jeziorami powstają prywatne ośrodki i plaże z kontrolowanym wstępem, w miastach powstają kluby oferujące swobodę w doborze stroju imprezowicza. Oraz rośnie liczba tak zwanych sygnalistów (kiedyś zwanych kapusiami), którzy natychmiast na widok kawałka gołego cycka czy penisa w lesie lub nad wodą, sięgają po telefon i wybierają 112. A policja? No cóż, jako osobnik zajmujący się fotografią aktową i mający jako takie doświadczenie z nagością w przestrzeni publicznej życzyłbym sobie, żeby do każdej interwencji mundurowi przyjeżdżali tak błyskawicznie. A póki jeszcze wolno cokolwiek publikować w internecie, przedstawiam sesję z Martyną. Utrwaloną pentaxem 645 na kliszy hp5 podczas pleneru Misja Wschód 2024.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...