W Warszawie na Krakowskim Przedmieściu znajduje się pałac, który przeszedł wiele, widział wiele, a jeszcze więcej pewnie przejdzie i zobaczy. Dziś póki co nazywa się Pałacem Prezydenckim, ale drzewiej z jego nazwami różnie bywało i działo się też w nim i z nim różnie. Powstał w 1643 roku jako rezydencja hetmana wielkiego koronnego Lubomira Koniecpolskiego i dlatego nazwany został pałacem Koniecpolskich. Potem szybko przeszedł w ręce rodu Lubomirskich, by po chwili zostać odkupionym przez Radziwiłłów, więc zależnie od właściciela zmieniał wciąż nazwę. Będąc przez dłuższy czas Pałacem Radziwiłłów został wynajęty i zaadaptowany na potrzeby teatru - wystawiono w nim zresztą pierwszą polską operę "Nędza uszczęśliwionej". W 1818 roku został zakupiony przez Rząd Królestwa Polskiego, przebudowany i przeznaczony na siedzibę namiestnika (z namiestników mieszkał w nim tylko jeden - gen. Zajączek) - stając się pałacem Namiestnikowskim. W tymże pałacu swój pierwszy poważny publiczny koncert zagrał Fryderyk Chopin, tu urzędował dyktator powstania listopadowego Józef Chłopicki, tu wystawiono po raz pierwszy na widok publiczny obraz mistrza Jana Matejki - Bitwa pod Grunwaldem. Między wojnami w XX wieku był on siedzibą Prezesa i Rady Ministrów, a podczas hitlerowskiej okupacji stał się luksusowym hotelem (w jego wnętrzach odbył się pośmiertny ślub zabitego przez żołnieży AK Franka Kutschery z jego norweską ciężarną narzeczoną). Potem pałac znowu był siedzibą Rady Ministrów i miejscem historycznych wydarzeń - podpisano w nim Układ Warszawski, układ o normalizacji stosunków pomiędzy RFN i PRL, to w nim odbywały się obrady Okrągłego Stołu. Po tak zwanym upadku komunizmu pałac zyskał nową funkcję - został Pałacem Prezydenckim goszcząc w swych wnętrzach reprezenantów narodu - odbijających niczym zwierdziadło cechy społeczeństwa, które ich wybierało. Pierwszy nie chciał, ale musiał, czasami ani me, ani be, ani kukuryku, mimo bycia katolikiem nie tylko nie nadstawiał drugiego policzka, ale nawet bliźniemu ręki czy nogi podawać nie chciał. Drugi był prawdziwym prezydentem wszystkich Polaków, bo kto sobie golnąć na nóżkę czy dwie nie lubi, a wtedy i disco polo podobać się może. Trzeci mały i zawzięty niewiele w sumie zrobił poza tym co Polacy najlepiej robić potrafią - głupio zginął. Czwarty tatusiowaty z wąsem, nijaki niczym klienci z prowincjonalnego dyskontu łączył się w "bulu" z Szogunem. Ale dopiero po nich nastał w pałacu rezydent, który przywrócił mu jedną z historycznych funkcji - funkcję teatru. Co prawda oper się już w nim nie wystawia, ale za to co chwilę naród ma zafundowany teatr lalek. Raz jest to przedstawienie z pacynką, raz z kukiełką, jawajką, a raz teatr cieni. Jedno tylko jest niezmienne - lalkarz i jego marionetka.
Jeśli prawdą jest, że historia zatacza koło i Polacy sami sobie najlepiej robią krzywdę to następnym mieszkańcem pałacu będzie namiestnik. Pytanie tylko którego zaborcy?
W ramach teatru małe przedstawienie. Z szybką Klaudią i pięknym aparatem oraz piękną Klaudią i szybkim dodgem. Czy jakoś tak. Zdjęcia powstały na czerwcowej edycji pleneru Adela Photo Pathology.
Komentarze
Prześlij komentarz