Starszym pokoleniom nie muszę tłumaczyć skąd pochodzi tytuł tego postu. A młodszym zalecam w te pędy obejrzeć kultową polską komedię "Seksmisja" w reżyserii Juliusza Machulskiego. Zanim za powtórną ekranizację weźmie się któraś z platform filmowych, bo wiadomo jak to się kończy. Ale dziś nie będzie o komediach, tylko o Einsteinie, który naprawdę był kobietą. Dokładniej rzecz ujmując będzie o Milevie Marić. Czyli pierwszej żonie Alberta Einsteina, dziewczynie z serbskiej prowincji, która była piątą kobietą przyjętą na studia na Uniwersytet w Zurichu oraz drugą kobietą która ukończyła pełny program studiów na tamtejszym Wydziale Matematyki i Fizyki. Mileva i Albert poznali się właśnie na Uniwersytecie i mimo różnicy wieku (ona była o 4 lata starsza od 17-letniego wówczas Einsteina) szybko zostali parą i kochankami. Pięć lat później urodziło się ich pierwsze dziecko - córka, której los pozostaje do dziś nieznany (najprawdopodobniejsze wydają się dwie teorie: ponieważ dziecko ur
The Beatles czyli najsłynniejszy zespół z Liveproolu niewątpliwie rozgrzewał publiczność do szaleństwa, a zwłaszcza tę ładniejszą część widowni. W pewnym momencie histeria fanek sięgnęła takich wyżyn, że muzycy poważnie zaczęli się martwić o swoje zdrowie czy nienaruszalność garderoby oraz ciała. W radio i w gazetach pisano wtedy o niespotykanej do tej pory fali histerycznego uwielbienia dla koncertujących muzyków. I tutaj właśnie hola, hola należy napisać. Jaka tam niespotykana. Był wszak taki Polak, który koncertował na długo przed tym, nim Lenon rozkochał w sobie Anglię, ba, talentem owego Polaka zachwycała się sama królowa Wiktoria. A jego fanki potrafiły wedrzeć się na scenę z nożyczkami, by zdobyć na pamiątkę pukiel jego loków. Jego nazwiskiem nazywano perfumy, czekoladki oraz ziemniaki. Gdyby żył w dzisiejszych czasach z pewnością w telewizji przedstawiano by go jako celebrytę. Co więcej, jeśli chodzi o media to wyprzedzał sporo myślenie swojej epoki w tej kwestii, znał bowiem i