Przejdź do głównej zawartości

Posty

Majtki wyklęte.

 Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, należy rozchylić pośladki.  Natenczas właśnie , dzięki impulsowi słownemu od Pani Zofii przedstawię w miarę zwięźle historię damskich majtek. Historię teoretycznie długą jak pantalony, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przedział czasowy to skąpą jak stringi. Wydawać by się bowiem mogło, że kobieca bielizna jest czymś tak oczywistym i naturalnym, że na pewno pierwsze majtki założyła Ewa zaraz po wygnaniu z raju i jedyne co jest w tej historii niejasne to tylko to jakiej były firmy. Tymczasem jak się okazuje nic bardziej mylnego, przez wiele, wiele wieków gacie jako okrycie intymnej części ciała były czymś zarezerwowanym tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Taki na przykład żyjący 5300 lat temu na terenach dzisiejszego Tyrolu słynny człowiek lodu Ötzi, oprócz wierzchniej odzieży miał na sobie specjalną skórzaną przepaskę chroniącą genitalia. W XIII wieku krw
Najnowsze posty

Choreomania.

"...Wtańcz mnie w swoje piękno i niech skrzypce w ogniu drżą Przez paniczny strach aż znajdę swój bezpieczny port Pieść mnie nagą dłonią albo w rękawiczce pieść Tańcz mnie po miłości kres." * Powyższy tekst to oczywiście ostatni wers piosenki p.t. "Dance Me to the End of Love", znanego acz niestety nieżyjącego już jakiś czas artysty Leonarda Cohena. Tekst który w mojej osobistej ocenie łączy w sobie miłość, muzykę i taniec oraz jak wynika z moich obserwacji organoleptycznych bywa dosyć często grany na weselach (ale nie tylko), w charakterze tak zwanego pierwszego tańca, który tradycyjnie inicjuje Para Młoda. I zasadniczo słusznie, bowiem ten pierwszy taniec (nadal w mej osobistej ocenie), jeśli już musi się odbyć, to nie do byle jakiego umpa umpa, tylko do muzyki niosącej dla nowożeńców jakiś ładunek emocjonalny, odświeżający wspomnienia, dający nadzieję na przyszłość, itp. Potem już można tańczyć do wszystkiego, nawet do byle czego jak to często właśnie bywa. Bywa

Latarnik.

"Wyobraźmy sobie, że istnieje stan, który sprawia, że człowiek staje się drażliwy, przygnębiony i skupiony na sobie, i wiąże się to z 26-procentowym wzrostem prawdopodobieństwa wystąpienia przedwczesnej śmierci. […] Stan ten jest zwykle odwracalny, ale zdroworozsądkowe rozwiązania nie są pomocne. Dochód, wykształcenie, płeć i pochodzenie nie zapewniają ochrony przed nim, a stan ten jest zaraźliwy”. Nie jest to niestety fragment kolejnej apokaliptycznej powieści. Ani fragment filmu o zombie. Tylko pierwsze słowa wykładu profesora Johna Cacoppo, który poświęcił 30 lat swojej naukowej kariery na badaniu samotności. I nie chodzi tu o samotność długodystansowca, latarnika Skawińskiego, Robinsona Cruzoe, Golluma z jego pierścieniem czy Tańczącego z Wilkami. Mowa bowiem o samotności w tłumie. Już w latach 50tych XX wieku w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka Davida Riesmana „Samotny tłum”, która wywołała falę burzliwej dyskusji na temat tego czy samotność podobnie jak depre

Ali Baba.

 Z góry przepraszam wszystkich, którzy po tytule zaczęli oczekiwać, że będzie to wpis o najsłynniejszym światowym pięściarzu, co to namiętnie bił żonę, choć zasadniczo Muhammad by tu też do treści końcowo wyklarowanej nieźle pasował. Jednak w dzisiejszym odcinku bloga, na specjalne życzenie czującej głęboki niedosyt czytelniczki Patrycji pozostajemy w świecie bajek. Tym razem jednak porzucę mitologię pogańską, słowiańską i wynikające z niej zawiłe morały i strachania, a zajrzę do równie czasami krwawych legend arabskich spisanych w znanym wielu zbiorze "Baśni 1001 nocy". Większość zapewne pamięta jak to leciało: oto kolejna już żona zabójczo przystojnego męża (zabójczo było na poważnie), by przeżyć musi swemu wybrankowi serca wciskać co noc kity i robić to na tyle przekonująco, by ten zaintrygowany nie zdecydował się skrócić jej o głowę. Brzmi znajomo? To z kitami wciskanymi w łóżku podczas upojnych nocy, a nie obcinanie głowy. Konia z rzędem temu, komu się w takich okoliczno

Baba Jaga i 40 rozbójników.

  Babę Jagę zna każdy. Może nie od poczęcia, ale na bank od momentu pójścia do przedszkola, bowiem jest to pierwszy przybytek w którym systemowo spotykamy się ze standaryzacją społeczeństwa. Kopciuszek uczy, ze trzeba być posłuszną i grzeczną dziewczynką - wtedy spotka nas nagroda w postaci wymarzonego faceta. Czerwony Kapturek uczy, że należy unikać groźnych typów, zwłaszcza jeśli takowi próbują wciągnąć dziewczynki w krzaki. A Baba Jaga? Uczy, że jeśli starsza czyli już dojrzała kobieta ma własne zdanie i nie daje się zamknąć w ramki siwej babuleńki karmiącej gołąbki z poziomu przyblokowej ławki, to musi być to postać zła i zepsuta. O ile chyba nikt nie wątpliwości co do dobroczynnego morału bajki o Czerwonym Kapturku, o tyle inne bajki nie są już takie zerojedynkowe. A na pewno nie jest ta o mieszkającej w środku lasu w chatce na kurzej nodze Jędzy. Zresztą jak dowodzą badania nad polskim językiem sam zwrot jędza wywodzi się ze staropolskiego rdzenia ęsa, ęga oznaczającego zło, kosz