Helios czyli słońce. Niby rzecz tak oczywista, codzienna, czasami nawet niezauważalna, no chyba że natarczywie nam świeci prosto w oczy. A przecież, bez słońca nie byłoby życia na ziemi żadnego, w tym także nas. Naukowcy na całym globie ziemskim już od dawna znają zbawienny wpływ słońca na ludzki organizm. Promienie słoneczne zwiększają pojemność tlenową czerwonych krwinek, a także pobudzają wydzielanie hormonów, dzięki czemu poprawiają odporność organizmu. Przyspieszają też przemianę materii pozwalając organizmowi szybciej oczyścić się z toksyn. Podnoszą poziom endorfin. Dzięki pobudzaniu naszego organizmu do wydzielania witaminy D wzmacniają kości. Normalizują ciśnienie krwi, regulują poziom cukru, a umiarkowana opalenizna nadaje skórze gładkości i elastyczności oraz skutecznie chroni nasz organizm przed grzybami i drożdżami. Działanie promieni słonecznych przede wszystkim powoduje wzrost płodności, co oczywiście przekłada się na statystyki - najwięcej dzieci zostaje wszakże poczętych latem. Wydawałoby się więc, że słońce równa się same superlatywy. Nic tylko leżeć, chłonąć tą kosmiczną energię i żyć długo i szczęśliwie. Ale co zrobić, kiedy tak jak teraz, przez kilka dni ciężkie i ciemne deszczowe chmury odcinają nas skutecznie od zbawiennego działania promieni słonecznych? Nie załamywać się, nie lamentować, nie popadać w depresję, ani nie leżeć pod żarówką. Tylko na przekór kroplom deszczu iść tem gdzie jeszcze bardziej mokro, czyli na basen. Bo czasami można spotkać tam równie promienne zjawiska. Jak chociażby poniższa gwiazda, którą zaprezentuję na kilku zdjęciach.
Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze
Podoba mi się
OdpowiedzUsuńMnie też :)
OdpowiedzUsuńPięknie!
OdpowiedzUsuńI mnie
OdpowiedzUsuńSiódme - majstersztyk!!!
OdpowiedzUsuń