Przejdź do głównej zawartości

Ministra.

Ktoś kiedyś napisał, że listopad to suma wszystkich poniedziałków w roku. Coś w tym jest. Wstaje człowiek rano, a tu ciemno, ponuro, grzmi i leje. A jak nie leje, to sypie śniegiem. A jak nie sypie to jest zimno. Nic tylko zaszyć się w domu i przeczekać. Tylko jak przeczekać? W radiu jak zwykle o tej porze święta już, bałwanki, renifery, miłość i inne takie bzdety. W telewizji jak nie pokazują Kewina samego gdzieś tam, to pokazują gości biegających po piasku z zabandażowanymi głowami, albo straszy gęba złośliwego karzełka i reszty jego menażerii rodem z bardzo egzotycznego cyrku. W internecie panika. Jak sklepowa komuś przez pomyłkę policzy o 10 groszy więcej za chleb to już na pewno załamanie rynku i kryzys. Jak Turcy zestrzelą ruski samolot wojskowy bo był tam gdzie nie trzeba, też kryzys. Jak minister kultury zakazuje biegania z fiutem na wierzchu to kryzys. Jak specjalista od wzrostu brzóz bierze sobie dwudziestolatka na doradcę (moim zdaniem to trafny wybór, wszak to samo postrzeganie świata) to kryzys. Jak ministrem sprawiedliwości zostaje oszołom, szefem służb specjalnych kryminalista skazany za przekręty w tychże służbach, ministrem transportu gość który dwa razy tracił prawo jazdy to zaraz kryzys. Tylko jak niejaka Szydło mówi "mój rząd" to nie wiedzieć czemu wszyscy się śmieją. Tak czy siak, jak kiedyś Czechosłowacja była najweselszym barakiem obozu komunistycznego, tak teraz my mamy szansę stać się najciekawszym okazem w zoo zwanym Unią Europejską. A więc, jak mawiał Skipper z Pingwinów z Madagaskaru: suszymy ząbki panowie. I dalej robimy swoje. Ja na ten przykład z rozrzewnieniem wspomnę dziś sobie pewną sesję jaką udało mi się popełnić tuż pod koniec października, w ciepłe jeszcze i słoneczne dni, kiedy słowo kryzys kojarzyło się tylko z brygadą i brakiem kasy na piwo. I kiedy na chwil kilka odwiedziła mnie Mija (nie mylić z Mammamija herbu zielona pietruszka Bartoliniego Bartłomieja). Teraz znowu pewnie poczekam parę lat, zanim sobie o mnie przypomni... no ale słowo się rzekło. Oto ministra Mija w randze wicepremiera do spraw utylizacji ubrania.












Komentarze

  1. O jejciu ale mi się podoba! W końcu trochę koloru w te szare dni.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Agata, ale wiesz, że ja ciągle na Ciebie fotograficznie czekam?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.