Przejdź do głównej zawartości

BlaBla.

Jako szczęśliwy posiadacz dwójki dzieci w wieku szkolnym jestem na bieżąco. I to wcale nie z matematyką (choć trochę też), ani najnowszą modą na fryzury wśród młodzieży. Jestem za to na bieżąco z cyberprzemocą, zagrożeniami czyhającymi na dzieci w internecie oraz wpływem alkoholu i dopalaczy na młody, rozwijający się organizm. Wcale nie dlatego, że jako troskliwy ojciec staram się roztoczyć parasol ochronny nad moimi pociechami. Ani nie dlatego, że któreś z dzieci mych zeszło na ścieżkę występku i używek. Przynajmniej jeszcze nie. Powód jest inny i bardzo prozaiczny. Monopolistyczna instytucja zwana dla niepoznaki czasami szkołą państwową działa profilaktycznie, zapobiegawczo i edukacyjnie bardzo wybiórczo i wedle własnego widzimisię. Efektem tego jest to, że z jednej strony rodzic na każdym kroku słyszy zdanie podkreślane grubą linią, że "szkoła nie jest po to, żeby wychowywać dzieci", a z drugiej strony zadając dziecku pytanie "co tam w szkole" otwiera szeroko oczy ze zdumienia słuchając odpowiedzi. I tak jeśli moja młodsza latorośl jeszcze nie wiedziała, że można publikować własne nagie zdjęcia w sieci, uwodzić przez internet czy znęcać się nad kolegą za pomocą maila to już wie. A starszy dziesięcioletni syn podczas ostatnich warsztatów dotyczących alkoholu musiał podjąć trudną decyzję wypełniając ankietę: czy na pierwszej randce będzie z dziewczyną pić alkohol oraz czy na jego weselu będą trunki wyskokowe. Zabawowo ruchowy opis prezentacji działania alkoholu na ludzki organizm w którym dzieci uczestniczyły też mnie jakoś mocno nie uspokoił... ja na miejscu syna, znając jego pragnienie poznawania świata jak najbardziej organoleptycznie, bardzo bym pragnął sprawdzić, czy dorośli przypadkiem nie przesadzają lub nie kłamią. I dla odmiany teraz z lekkim niepokojem oczekuję zbliżających się warsztatów na temat narkotyków oraz dopalaczy i dumam między innymi nad tym, czy moje dzieci się w końcu dowiedzą, że te ładne kwiatki w ogrodzie, zwane makami mają też inne zastosowanie niż tylko ozdobne. I zastanawiam się głęboko też nad tym, jak nam, dzisiejszym dorosłym się udało przeżyć nasze dzieciństwo? Tak, wiem, nie było tego groźnego niezwykle internetu, ale nie było też pasów w autach, kasków i ochraniaczy, rzadko który rower miał oświetlenie i sprawne hamulce, wodę się piło prosto z kranu, a zadrapania posypywało piaskiem. Jak rodzice chcieli sprawdzić co robimy to musieli nas znaleźć (a nie dzwonić jak dziś), a w szkole w sklepiku były prawdziwe drożdżówki z cukrem i paluszki z prawdziwą solą. Jedyne realne zagrożenie, jakiemu wówczas szkoła i rodzice poświęcali uwagę to było bezpieczeństwo dzieci wracających na piechotę (a jakże!) ze szkoły do domu. Bezpieczne korzystanie z przejść dla pieszych (w mojej wsi było takie jedno), oraz absolutny zakaz wsiadania do auta obcego człowieka to były żelazne punkty pogadanek umoralniających, które wiele osób z mojego pokolenia pamięta do dziś.
Ale niektórzy już zapomnieli. Zwłaszcza w dobie przeżywającego ostatnio druga młodość podróżowania tak zwanym autostopem, choćby tym z tajemniczym blabla w nazwie. Który nie oszukujmy się, ma już nic wspólnego ze starym, o którym nuciła dawno temu Karin Stanek:  "Gdzie szosy biała nić, tam śmiało bracie wyjdź. I nie martw się co będzie potem..."
Dzisiejsza podróż autostopem została całkowicie obdarta ze swojego romantyzmu, polegającego między innymi na wystawaniu z plecakiem i z wyciągniętym palcem przy poboczu drogi. Z tymże  był to kciuk od paru lat kojarzony głównie z "lajkiem", a nie tak modny wśród dzisiejszej młodzieży środkowy palec. Podróżowało się też autostopem często okrężną drogą, zwiedzając zupełnie niechcący ciekawe miejsca naszej ojczyzny, bo ważne było, by jechać w kierunku zbliżonym do celu podróży, a nie dotrzeć precyzyjnie z punktu A do punktu B najkrótszą możliwie trasą. Niezależnie od utraconych walorów romantyzmu, niezależnie od pozornie bezpiecznego wybierania sobie autostopowiczów czy podwożących kierowców uważajcie na siebie szanowna młodzieży młodsza i starsza. Bo nie zawsze zdarzy Wam się trafić do auta, którym jadą dwie sympatyczne panie. Może to być równie dobrze dwóch mniej sympatycznych panów. Tak czy siak, mój model Robert tym razem miał szczęście trafiając na Agę i Martę podróżując w stronę wrześniowego pleneru Adela Photo Pathology. "A co przeżył i co widział film ten wszystko Wam opowie..."














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b