Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych
społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako
we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta
dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników
słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to
było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze.
No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś
wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia,
a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund,
przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć
on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się
skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu,
wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują
pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ludzie, dla których widok chłopa
w polu orzącego koniem ziemię był czymś naturalnym, dziś mają prawo
mówić "za moich czasów", widząc traktor sterowany przy pomocy satelity
krążącego, gdzieś hen w kosmosie. Ale co im wszystkim zawiniła ta
dzisiejsza młodzież? Tym bardziej, że z moich własnych doświadczeń
wynika, że "ta dzisiejsza młodzież" to określenie dotyczące każdego
pokolenia. Czyli, ktoś kto był głupi za młodu, przeżył te dziesiąt lat i
choć wcale nie zmądrzał to niejako z urzędu uzyskał prawo do
"achowania". A młodzież... no cóż, jak najbardziej jest inna, z dekady
na dekadę. Inna, bo dorasta, dojrzewa w zmieniających się i to coraz
szybciej realiach. Czy na gorsze? Jak to bywa zawsze i tak i nie. Jedni
wybiorą źle, drudzy dobrze i tak się ta planeta z nami kręci od czasów,
kiedy pierwszy jaskiniowiec siedział i dumał nad krzemiennymi
narzędziami, a drugi nażarty sfermentowanymi jabłkami leżał obrzygany i
otumaniony w kącie jaskini.
Ale dziś chciałbym się podzielić
przykładem "ach tej dzisiejszej młodzieży" jak najbardziej pozytywnym.
Co więcej, stawiającym w bardzo dobrym świetle polską policję (tak,
polską policję, choć wiem, że to wydaje się mało możliwe), oraz
pokazującą, że dzisiejsze technologie służą nie tylko rozrywce czy
trwonieniu czasu.
Pewna nastolatka z gminy Gierałtowice, należąca do
zamkniętej internetowej grupy wsparcia, przeczytała wpis pewnej
Australijki, o pewnym chłopaku mieszkającym na zachodnim wybrzeżu
Antypodów w mieście Perth, który chce popełnić samobójstwo. Zaalarmowała
swoją matkę, a ta niezwłocznie zawiadomiła... lokalną policję. I...
wydarzył się cud jeśli chodzi o nasze organy. Dyżurny policji w
Gliwicach natychmiast uruchomił odpowiednie procedury, błyskawicznie
uzyskano informacje, które mogły okazać się niezbędne w namierzeniu
nastolatka z Perth: numery IP, pseudonimy, adres i wszystko to
bezzwłocznie przekazano 13 tysięcy kilometrów dalej czyli policji w
Canberze, zaś ta zawiadomiła swoich kolegów w Perth. Policjanci
wkroczyli do mieszkania nastolatka w ostatniej chwili, udzielili mu
pierwszej pomocy i przekazali pogotowiu ratunkowego. Młodzieniec
przeżył.
I teraz powinna pojawić się disnejowska wróżka, co to lata
po całym ekranie i rozsiewa te cholerne pyłki sosny za każdym razem,
kiedy bajka kończy się dobrze, tyle tylko, że to prawdziwa historia. I
pewnie nastolatka z Polski i nastolatek z Australii nie będą żyli razem
długo i szczęśliwie, ale jest szansa, że będą żyli. A ja będąc niejako
dumnym z tej dzisiejszej młodzieży, chciałbym wierzyć, że wszystko to co
się wydarzyło to nie jakiś kosmiczny zbieg nieprawdopodobnych
okoliczności, tylko początek nowej ery w polskiej policji, która
przestanie robić za chłopców do bicia protestujących kobiet i zacznie
prawdziwie służyć społeczeństwu. Niechby też i temu z Australii, pod
warunkiem, że mundurowi z tamtego kraju, od czasu do czasu odwdzięczą
się tym samym.
I niejako przy okazji. Przyglądajcie się swoim
dzieciakom, kolegom i koleżankom. Depresja to groźny zabójca. Na twarzy
uśmiech, a w głowie mrok i chaos. Czasami niewielkim wysiłkiem, słowem,
gestem, można komuś uratować życie.
Ja też staram się pomagać jak umiem, dlatego dziś kilka ujęć z sesji z piękną Edytą. Przy niej nigdy nie mam czarnych myśli.
Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze
Komentarze
Prześlij komentarz