Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2016

Co pan NATO?

Drogi Donaldzie. W ostatnim liście pytałeś co tam w Twoim ukochanym kraju, tym kraju, słychać. Odpowiadam wywołany do tablicy: bez zmian. Prawica z prawicą się żre, opozycja stoi okoniowi ością w gardle, ksiądz, pan i pleban odzyskują krok po kroku przynależne sobie średniowieczne przywileje, chłop orze jak może, jak nie może to robi dzieci bo umie łączyć przyjemne z pożytecznym, pielęgniarki strajkują bo je na to stać, Powiatowa Beata wciąż marzy, żeby Jarek ją wycałował w PiSie, a rubel, tfu! złoty spada w dół w porównaniu do franka. Jak pisałem bez zmian. Pytałeś też co u mnie? W pierwszych słowach mego listu zapewniam Cię, żem zdrów. Ale opowiedzieć koniecznie Ci muszę moją ostatnią przygodę. Podróżując całkiem niedawno po Twoim kochanym kraju, tym kraju, a dokładnie po jego północno wschodnich rubieżach, gdzie dziadek Twój tak dzielnie stawał naprzeciw Armii Czerwonej, tuż przy granicy z tak zwanym Obwodem Kaliningradzkim natknąłem się na leśny obóz turystek z Anglii (jak same

Prozopagnozja.

Wielu zna to zapewne z autopsji. Podchodzi do Was ktoś z pozoru nieznajomy, mówi cześć i zaczyna rozmowę jakbyście co najmniej przez ostatnie dwa lata spędzili wspólnie z nim jednego Sylwestra, wakacje letnie we Władysławowie i ferie zimowe na nartach w Szczyrku. Odpowiadacie cześć, uśmiechacie się i kombinujecie... skąd ja kurna tego gościa/tą dziewczynę znam?!?!? Bo nie oszukujmy się, już tak jesteśmy skonstruowani, że często głupio nam powiedzieć: no cześć, ale powiedz mi, skąd my się znamy. Więc stoimy, uśmiechamy się, odpowiadamy zdawkowo na parę pytań typu co tam u Joli lub Włodka (skąd on/ona cholera zna Jolę i Włodka?!?), dziękujemy za zainteresowanie zdrowiem naszych dzieci i czując się nieswojo spoglądamy na zegarek mówiąc, że musimy już lecieć bo jesteśmy umówieni. Oczywiście dziękujemy jeszcze na odchodnym za pozdrowienia dla małżonki lub małżonka i obiecujemy że na pewno zadzwonimy. Tylko do kogo??? I potem się głowimy i kombinujemy i zastanawiamy... często na próżno.

Nieroby.

Źle się dzieje w państwie Polskim. Oj źle. Niby rządzi jedyna słuszna partia, niby idzie ku lepszemu, ale okazuje się, że nagle zdradziecka ręka zaplutego karła reakcji próbuje wbić nóż w plecy zdrowej tkanki narodu. A wiadomo, że nie może być dobrze w kraju, "tymkraju" jeśli obywatele jednym głosem nie chwalą kogo należy, ganią kogo słusznie trzeba czy się radują kiedy wódz pozwoli. Rząd się przecież tak dwoi i troi, żeby było dobrze, od ust sobie odejmuje, żeby Rydzyk dostał 20 baniek, żeby ksiądz mógł kupić lasu kawałek czy pole, a tu panie jak grom z jasnego nieba ością w gardle stają urzędasy, co ni w ząb nie myślą perspektywicznie, przyszłościowo i zgodnie z linią oficjalną. W Nysie (co to za nazwa dla miasta? Dla auta jeszcze by uszła, ale dla miasta?) Urząd Miejski oznajmił z powagą należną urzędowi, że w związku, ze zbliżającym się świętem Bożego Ciała i przynależnymi mu różnymi procesjami, kościoły/parafie mają po tychże imprezach posprzątać, oraz zapewnić ucze

Sie pomaga.

W zeszłym roku napisał do mnie przyjaciel fotograf z Podlasia. Krótko. "Trzeba pomóc". I dał link do strony siepomaga.pl do nieznanej mi kompletnie małej Lilii. Zajrzałem i nie powiem, oczy mi się otworzyły szeroko. Sto tysięcy złotych do zebrania na operację serca malutkiej dziewczynki, operację, którą można było zrobić tylko za granicą, a od której zależało jej życie. Sto tysięcy pomyślałem, nie ma mowy, żeby tyle zebrać. Ale skoro Grzesiek pisze, że trzeba, to trzeba. Jak może pomóc fotograf? Tak jak umie najlepiej. Robiąc zdjęcia. Dałem więc ogłoszenie, że za wpłatę minimum stu złotych na konto fundacji wykonam dowolną sesję zdjęciową. Zrobię portret, zdjęcie psa, auta, a nawet teściowej. Żeby było jasne, w akcji udział wzięło wielu przeróżnych wspaniałych ludzi z Polski i świata, zbierali pieniądze jak się dało i gdzie się dało. W tym również wielu znanych mi osobiście lub kompletnie nieznanych fotografów oferujących jak ja sesje w zamian za wpłatę na konto małej. I wi

Ania z Zielonego Wzgórza.

Ha zboczeńcy! Już sobie wyobrażaliście nie wiadomo co czytając tytuł? Nic z tego. Dziś będzie przyzwoicie, grzecznie i literacko. 23 kwietnia tegoż roku jak się okazało był Światowym Dniem Książki. Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że z czytelnictwem u nas kiepsko. Tak, tak oczywiście wiem, książki wcale tanie nie są. Ale przecież bibliotek publicznych jeszcze u nas nie zamykają masowo jak to robili za okupacji. Więc wysoka cena książki to tylko tłumaczenia ludzi leniwych, do których biblioteka sama przyjść nie chce. A takich ludzi jest całkiem sporo. Okazuje się, że w 2015 roku 64% Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Z pewnością za to bolą ich oczy i kciuki od przewijania na srajfonach postów na facebooku, bo ufając swojej intuicji zakładam, że znakomita większość to właśnie ludzie młodzi nie znajdujący w tym galopującym świecie pełnym rozrywek czasu na poślinienie palca i przerzucenie kolejnej strony. Przeraża mnie też fakt, iż 19% rodaków nie ma w ogóle w domu ani jednej

Ave Maria

W dniu wczorajszym wieczorową porą internet zalała fala nekrologów. W wieku 76 lat zmarła pani Maria Czubaszek. Młodzieży, która jeszcze na swoim facebooku nie odnotowała tego faktu przypominam, że była to dziennikarka prasowa i radiowa, autorka książek, tekstów piosenek, scenarzystka, aktorka filmowa oraz satyryczka. Taka swoista kobieta orkiestra. Starszym pokoleniom (w tym również i mi) będzie się kojarzyć przede wszystkim z nieodłącznym papierosem i niezwykle elastycznym umysłem. Niejednokrotnie wydmuchując tytoniowy dym celnie i błyskawicznie ripostowała wszelkie absurdy życia codziennego, nie przejmując się zupełnie konwenansami czy tak w dzisiejszych czasach modną poprawnością polityczną. Na zawsze sobie zapamiętałem słowa pani Marii kiedy kilka lat temu mówiła hipotetycznie o swojej śmierci: "- A śmierć jest straszna dla tych, co zostają. Ja uważam, że po śmierci nie ma nic, absolutnie, koniec, po balu. Więc nie będę cierpiała. Natomiast strasznie bym się bała cierpieni

Puć tu do mnie dziecko puć.

Szkoła óczy. Nie wierzcie w duchy, wampiry i dziewice. Człowiek się rodzi mądry potem idzie do szkoły... Takie i podobne hasła w czasach kiedy uczęszczałem do szkoły średniej pisało się niezmywalnym (teraz to są tylko permanentne) markerem na ścianach szkolnych toalet, wśród kłębów dymu papierosowego i mało cenzuralnych opowieści o kolejnym "sorze" co się na kogoś tam uwziął. Kiedy piszący został przyłapany na niszczeniu mienia szkolnego, zazwyczaj dostawał od woźnego w łeb dwa razy oraz od dyrektora szkoły propozycję nie do odrzucenia: albo w sobotę malujesz kibel cały na swój koszt, albo wzywamy ojca. Zazwyczaj obywało się bez ojca. Bo wiadomo, ojciec zawsze miał ważniejsze rzeczy do roboty niż przychodzenie do szkoły, która sama w sobie przypominała mu lata jego nieszczęśliwe i wywoływała gniew głęboko gdzieś już dawno zapomniany. A kiedy jeszcze musiał taki ojciec jak sztubak stać u dyra na dywaniku... lanie w domu murowane. Albo szlaban. Albo jedno i drugie i pewnie