Przejdź do głównej zawartości

Marzenia.

Najlepszym dowodem na to jak zmieniają się czasy są marzenia. I nie chodzi mi o to, że dziś marzy się o maybachu zaparkowanym w wielkim garażu jeszcze większej willi z basenem tuż pod miastem, a kiedyś marzyło się o małym fiacie na parkingu pod blokiem. Tylko o takie zwykłe ludzkie marzenia. Zdrowie, szczęście, miłość. Kiedyś niewiasty marzyły, żeby poznać tego jednego, jedynego, zakochać się, żyć z nim w zdrowiu i szczęściu ile się da i będąc szczęśliwą do granic możliwości umrzeć siedząc w wygodnym fotelu na ganku własnego domku otoczonego bzami patrząc na bawiące się wnuczęta. A chłopcy marzyli, żeby jeszcze przed ślubem poznać tyle nieskrępowanych ostrymi normami obyczajowymi niewiast ile się da, a potem poślubić dziewicę, żyć z nią długo i szczęśliwie i kiedy Ona umrze szczęśliwa w wygodnym fotelu na ganku domku, otoczonego bzami patrząc na bawiące wnuczęta móc się wreszcie porządnie upić z kolegami i też umrzeć szczęśliwym.
Dziś co prawda chłopcy nadal marzą o spotkaniu tych wszystkich nieskrępowanych niewiast, ale o ślubie już niekoniecznie. Wolą pić z kolegami, grać na xboxie w wyścigi i mieszkać u swoich kochanych matek, które świata poza nimi i praniem im skarpetek nie widzą. A niewiasty wcale też nie myślą o ożenku z pierdołowatymi facetami, którzy mieszkają u matek i wolą z kumplami grać na xboxie zamiast spacerować z nimi przy świetle księżyca, romantycznie zsuwając dłoń z pleców na pośladek. A o czym marzą te wszystkie dziewczęta? Hm... tak naprawdę nie wiem. Ale wiem o czym marzyła ta jedna, którą udało mi się zupełnie oczywiście przypadkiem i ukradkiem sfotografować  podczas jednej z moich niezliczonych wycieczek po Polsce.
W roli marzącej Ola.
W roli spełnionych marzeń Grzesiek i Dawid.
I dziś nietypowo, raz, że format niekwadratowy (rolleiflex 35 sl) i w kolorze (ektar 100).












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...