Przejdź do głównej zawartości

Antropocen.

 Z okazji końca Starego Roku i rychłego rozpoczęcia Nowego chciałbym Wam opowiedzieć o ludziach pełnych pasji i jednocześnie odrobinę dziwnych, opowiedzieć o naiwnej wciąż nadziei na lepszy świat, choć najprawdopodobniej, by był lepszy, to z planety Ziemia muszą zniknąć ludzie. Ale zanim to nastąpi na pewno jeszcze trochę popodcinamy sobie gałąź na której siedzimy, a wszystko to zmierzą, zbadają i wcisną w tabelki przeróżnej maści naukowcy, w tym również osobnicy i osobnice z dziedziny nauki zwanej ogólnie geologią. Geolog jak zapewne mało komu wiadomo to człek z wszech miar dziwny. Choćby dlatego, że ten zawód przyciąga przeróżnej maści oraz wariantów wariatów, stojących nierzadko całe swoje istnienie okrakiem na życiowym rozdrożu oraz ludzi z bardzo głębokim upośledzeniem przystosowawczym do cywilizacji i wielkim obrzydzeniem do przebywania w tłumie i takich przybytkach ludzkości jak duże miasta. Drugiego takiego zawodu chyba nie ma, choć całkiem blisko tych cech są seryjni mordercy... ale o tym kiedy indziej. I żeby nie było, że powtarzam jakieś zasłyszane lub zaczytane plotki i pomówienia - otóż wiem co piszę,gdyż albowiem poznałem geologów mnogość z okazji bycia takowym, choć moje losy potoczyły się tak, że zostawszy nim, zawód porzuciłem na wieki wieków amenT. Czego czasami trochę żałuję, bo wiedzieć wam trzeba, że taki prawdziwy pracujący w zawodzie geolog - lub geolożka, żeby mnie nikt o dyskryminację nie posądzał -  prawie cały czas spędza na świeżym powietrzu, zazwyczaj z dala od skupisk ludzkich. Ale gdyby go zapytać, czy danego dnia na niebie były cumulusy czy cirrostratusy, to pewnie by odpowiedział, że nie wie czy w ogóle były chmury jakiekolwiek oraz czy świeciło słońce albo nie. Bo geolog uważnie patrzy pod nogi. Nie tylko dlatego, że to pierdoła co się potknie o wszystko o co tylko by można (do wielu geologicznych odkryć tak właśnie doszło), ale dlatego, że wszystko co geologa interesuje zazwyczaj właśnie to co znajduje się pod nogami, względnie wśród skał, jeszcze względniej na ścianach sztolni czy wyrobisk. Ale na niebie akurat nie. Myliłby się jednak ten co by geologa nazwał osobą twardo stąpającą po ziemi. Bo geologia poza poszukiwaniem dowodów zaklętych w skałach czy pod ziemią, to często też umiejętność wróżenia z fusów i łączenia między wersami różnych z pozoru wersów domniemanych odkryć i teorii w całość. Czasami więc także i geologów ponosi fantazja i z nudów wymyślają sami sobie problemy. Tak też było w przypadku, kiedy szanowne kolegium profesorów tej zacnej profesji, skupione w brytyjskim Geological Society of London postanowiło w tabeli stratygraficznej, czyli uporządkowanych geologicznych dziejach ziemi wytyczyć nowe piętro w obecnej epoce holoceńskiej, by grubą kreską oddzielić ostatnie dotychczasowe piętro zwane megalajem od nowych ich zdaniem dziejów, wyróżniających się intensywną ludzką ingerencją w wygląd naszej planety, a proponowana przez nich nazwa nowego piętra brzmi antropocen (z greckiego anthropos - człowiek i cene - nowy). Rozpoczęto przygotowania, zlecono badania, analizy, zapisano tysiące stron naukowym żargonem i...I oczywiście jak to często bywa w świecie naukowców z powodu przeróżnych sporów i niejasności ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale śpieszę was uspokoić - dla wszystkich poza osobami zamieszanymi w ten proceder, wszystko zostało po staremu. Planeta nadal się kręci jak kręciła, trawa rośnie jak dawniej, a ludzie będą się nadal zabijać z byle powodu. Jedyne o czym wspomnieć warto to kwestia tego co najbardziej poróżniło naukowców i ostatecznie doprowadziło do tego, że nie uzyskali konsensusu. Poszło bowiem o umowny początek czyli o to, kiedy to człowiek faktycznie i zauważalnie zaczął mieć wyraźny wpływ na Ziemię. Wyjściowo proponowano symbolicznie rok 1800 naszej ery - wtedy bowiem doszło do upowszechnienia silnika parowego, który zapoczątkował rewolucję przemysłową. Ale prawie natychmiast inna grupa zaproponowała rok 1610, czyli rozpoczęcie faktycznej kolonizacji obu Ameryk. Jeszcze inna grupa odparła, że był to na bank pierwszy rok przed naszą erą, a kolejni zgłosili weto twierdząc, że stało się to jeszcze wcześniej bo 10-12 tysięcy lat przed umownymi narodzinami pewnego znanego typa z Betlejem. Skąd takie, a nie inne propozycje? Zacznijmy od dołu - około 12 tysięcy lat temu ludzkość z systemu łowiecko zbierackiego przestawiła się na rolnictwo. Skończyły się wędrówki ludów, koczowniczy tryb życia, rozpoczęło się udomawianie zwierząt i intensywne przekształcanie krajobrazu czyli głównie wypalanie wielkich połaci gruntów pod pastwiska i pola uprawne plus rycie w glebie w celu budowy kanałów nawadniających, plus budowanie wielkich grodów mogących pomieścić rosnącą populację ludzką.
Natomiast pierwszy wiek przed naszą erą to głównie masowe wydobywanie ołowiu przez cywilizację rzymsko-grecką. A 1610 to dla odmiany zauważalny spadek dwutlenku węgla w atmosferze spowodowany wielkim wymieraniem. Nie zwierząt, a rdzennych mieszkańców obu Ameryk (szacuje się, że z powodu ekspansji białego człowieka, rzezi ludności i przywleczonych przez niego chorób zmarło na obu tych kontynentach dosyć gwałtownie około 70 milionów Indian). Dołożyć należy do tego równie niszczycielskie dla wielu ekosystemów i gatunków mieszanie się zwierząt i roślin, celowo lub przypadkiem przewożonych przez ludzi z kontynentu na kontynent. Natomiast jeżeli chodzi o rok 1800 to od tej daty mniej więcej mamy trwającą do dziś wielką epokę żelaza, węgla i od niedawna betonu. Skąd naukowcy to wszystko wiedzą? Nie tylko z historycznych zapisów, ale i z notatek, jakie Matka Ziemia skrupulatnie robi każdego roku od miliardów lat, czyli od swojego powstania. Znajdują się one w warstwach skorupy ziemskiej, w osadach jezior i mórz, a te dotyczące już ściśle epoki ludzi odczytuje się głównie z rdzeni nawiercanych lodowców, które są bankiem informacji lepszym póki co od komputerowych dysków. Bywają też oczywiście inne źródła potwierdzające prawdę zawartą w lodowych bankach pamięci, jak chociażby przykładowo znajdujące się w Polsce u podnóży Śnieżnika torfowiska, które zapisały w sobie w sobie wiele, w tym wyraźne informacje o XX wieku i wielkim przemysłowym przyspieszeniu po II Wojnie Światowej oraz o wejściu ludzkości w erę testów atomowych - w badanych warstwach torfowisk wykryto ślady cezu i plutonu, który przywędrował do Polski drogą powietrzną - jego poziom w warstwach spada po 1964 roku, kiedy ilość testów atomowych wyraźnie spadła.
Hura optymiści w rozmowach o nieuchronnej katastrofie cywilizacyjno klimatycznej używają zazwyczaj jednego i tego samego argumentu: nie ma się czym martwić, istnienie ludzi na planecie Ziemia w odniesieniu do jej wieku to przecież zaledwie mgnienie oka, a sama planeta nie takie rzeczy przetrwała. I to jest prawda. Ale jeśli i ludzkość w jakiś sposób przetrwa uciekając zapewne na inną, jeszcze nie zatrutą planetę, to za jakiś czas kosmiczni geolodzy-badacze tego co zostanie z naszego globu, nie będą mieli najmniejszego problemu z wyróżnieniem krok po kroku warstw opowiadających o przebiegu tragedii. Bo tak naprawdę jedyne co ludzkość dała Ziemi to zanieczyszczenia i zniszczenia. I na bank ci kosmiczni badacze będą się dziwić, czemu nikt zawczasu nie przejrzał na oczy, mimo iż znaków ostrzegawczych na ziemi i niebie było mnóstwo.
Kończąc tym optymistycznym akcentem chciałbym przedstawić Darię, która ma trochę wspólnego z geologią. To znaczy geologiem nie jest, nie jest nawet archeologiem, ale nazwa jej wykonywanego zawodu zaczyna się od arch, więc jak już pisałem ma trochę wspólnego z geologią. Daria co widać na zdjęciach jest przygotowana bardzo właściwie na nieuchronne zmiany klimatyczne wszelakiego rodzaju - jakby miało być ciepło, albo jakby miało być zimno. Bądźcie jak Daria, bierzcie z niej przykład, czyli zapraszam bez majtek na sesję u mnie.
Krótka, ale za to szybka sesja powstała na jesiennej Adeli 2024 w Krzętowie przy pomocy aparatu kiev88 i kliszy hp5.










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.