Przejdź do głównej zawartości

W stepie szerokim.

 Henryk Sienkiewicz wielkim bypassem podtrzymującym ducha narodowego Polaków był. Tak mnie uczono w każdym razie w szkołach. Że powieści jego czytane w mroźne wieczory przy świecach i kominku w serca narodu wybranego wlewały otuchę, odwagę i nadzieję. I takie tam jeszcze... no nie do końca pamiętam, bo na lekcjach polskiego pod ławką zaczytywałem się fantastyką głównie. Zresztą nie tylko na polaku, na innych zajęciach też - no może nie licząc wuefu. Co ostatecznie doprowadziło do stanu dzisiejszego, kiedy czytać i jako tako pisać umiem, ale już różniczkować czy rozbijać atomy to ni cholery. Nad czym oczywiście chyba nie ubolewam. No ale chciałem o Sienkiewiczu, a właściwie nie tyle o nim samym, co o jednym z jego bohaterów czyli Michale Wołodyjowskim, w którym wielu wcześniejszych badaczy twórczości Henryka dopatrywało się jego wyimaginowanego alter ego. Wieki mijały, badacze i historycy dostawali do ręki coraz to nowsze narzędzia i na jaw w końcu wyszło, iż Wołodyjowski istniał naprawdę. A tak jeszcze bardziej naprawdę to istniało ich nawet dwóch i to właśnie z ich losów pisarz splótł swojego powieściowego Michała - pierwszego książkowego, jak zapewne nie wszyscy pamiętają poznajemy kiedy służy w dragonii księcia ruskiego Jeremiego Wiśniowieckiego. Natomiast pierwszy wzorcowy Wołodyjowski służył... w dragonii księcia ruskiego Jeremiego Wiśniowieckiego, a później pod rozkazami Aleksandra Piaseczyńskiego w którego dziennikach postać "Małego Rycerza" została zachowana, a które to jak wiadomo przeglądał wnikliwie Sienkiewicz. Ów prawdziwy raptus Michał dopuściwszy się gwałtu na jednej z córek unickiego duchownego zostaje przeniesiony - niczym ksiądz z parafii na parafię - daleko na ówczesne stepy wschodnie gdzie zgodnie z etosem rycerskim chwalebnie w obronie ojczyzny ginie w potyczce z Tatarami.
Drugim pierwowzorem (drugowzorem?) bohatera Trylogii Henryka był również Michał Wołodyjowski urodzony około 1620 roku na Podolu w szlacheckiej rodzinie. Dzięki swojemu prominentnemu wujowi karmelicie Szymonowi Wołodyjowskiemu miał możliwość kształcić się na księdza, ale zdecydowanie wybrał wojaczkę. Zgodnie z zapiskami już w 1644 walczył z Tatarami pod Ochmatowem, znika z pola widzenia na czas wojen z Kozakami, potem objawia się już podczas walk ze Szwedami. Odnaleziono jego późniejszą skargę, w której do hetmana Stanisława „Rewery” Potockiego pisze: ”za lata wyczerpującej służby wojskowej otrzymałem jedynie rany, podziurawiony kulami kaftan oraz kulawą kobyłę”. W 1660 roku Michał osiada w niewielkim majątku Paniowice Zielenieckie, którego drugą połową zarządza miecznik podolski Walenty Jeziorkowski posiadający córkę Krystynę, która to szybko zapałała atencją do Wołodyjowskiego i choć jak na ówczesne standardy młódką już nie była - będąc do tego trzykrotną wdową - Michał odwzajemnił uczucia. W wyniku sprzeciwu miecznika, któremu nie w smak był ożenek jego córki z jakimś gołodupcem, para czeka niezbyt długo do jego śmierci ze ślubem, a potem całkiem dobrze zarządzając połączonym majątkiem oraz zajmując się handlem pomnażają swoje dobra, zarobione kwoty inwestując przezornie z dala od wschodnich rubieży Rzeczypospolitej. O majętności Michała świadczy fakt, iż w 1669 roku wystawia swój własny oddział piechoty węgierskiej i zostaje mianowany (dzięki koneksjom, nie piechocie) rotmistrzem w twierdzy kamienieckiej. Latem 1672 twierdza kamieniecka zostaje oblężona przez wojska tureckie i choć formalnie jej dowódcą był starosta generalny podolski Mikołaj Potocki to obroną dowodził nie kto inny tylko Wołodyjowski. Twierdza z powodu fatalnego stanu murów oraz przewagi w działach Turków kapituluje po tygodniu i po pertraktacjach wszyscy obrońcy zaczynają opuszczać Kamieniec. Wtedy dochodzi do eksplozji prochów w podziemiach - Michał Wołodyjowski ginie trafiony w głowę odłamkiem kartacza. Nigdy nie ustalono osoby odpowiedzialnej za podpalenie prochu, jednak wszyscy od początku podejrzewali dowódcę artylerii zamkowej, Kurlandczyka Heykinga. A Baśka? Skąd Sienkiewicz wziął pierwowzór Baśki? To akurat żadna tajemnica, bowiem wszyscy doskonale wiedzą, iż była to Magdalena Zawadzka - trzecia żona Gustawa Holoubka. A że Henryk napisał powieść prawie wiek przed jej narodzinami? No cóż to nic dziwnego, wieszczem wszak przecież był.

Ja akurat żadnej Baśki ani Kryśki pod ręką nie mam, ba, nie mam nawet Wandy co nie chciała Niemca. Mam za to Grację, którą udało mi się sfotografować w stepie szerokim, którego wzrokiem sokolim nie zmierzysz... czyli na dzisiejszych kreso rubieżach, czyli na Podlasiu podczas pleneru Misja Wschód.
Pentax 645/hp5 i lomochrome.

 

 



















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...