Zawsze podejrzewałem, że z tymi ekologami jest coś nie tak. A to się do drzew przywiązują, a to dają się taranować w małych łódeczkach przez wielkie statki wielorybnicze, a to robią jakieś strajki klimatyczne. Do tego w większości nie jedzą w ogóle mięsa, jeżdżą rowerami cykliści jedni, używają reklamówek wielorazowego użytku i mocno uważają, żeby nie rozdeptać ślimaczka czy też ostatniego mleczyka w sezonie. Po prostu świry. Do tego ciągną za sobą na dno moralne niewinne dzieci. Jak na przykład ta młoda szwedka, Greta, której nazwiska nie mogę nigdy zapamiętać, a która rozdmuchała te ekologiczne pierdolety na cały świat. Doszło do tego, że smarkula grozi palcem nawet Trumpowi, a papież Franciszek lubi pościskać ją za rękę, głosząc, że bycie nieekologicznym to w sumie grzech.
Na całe szczęście w tym całym wariactwie odnaleźć można ,gdzieniegdzie, niczym perły rzucone w błoto przed wieprze głosy rozsądku. Jak chociażby taki nasz swojski arcybiskup Jędraszewski, znany już z tego, że jest znany, z tego co już mówił. Nasz krynica mądrości, ostoja rozsądku i przedmurze chrześcijanizmu tym razem nie zdzierżył i postanowił rozprawić się z ekoterroryzmem. W wywiadzie telewizyjnym arcy wyraźnie przestrzega przed ową nieletnią Gretą i jej podobnymi wskazując całkiem słusznie na zagrożenie jakie niesie ze sobą uznawanie jej za autorytet czy też wyznacznik czegokolwiek. Wszak wiadomo, że jedynymi autorytetami i wyznacznikami wszystkiego na świecie był, jest i będzie na wieki kościół katolicki. Jak dowodzi Jędraszewski ludzie dostali od boga ziemię po to, żeby uczynić ją sobie poddaną, czyli przeryć, wydoić, wydusić z niej co się tylko da. I ja tu musze niestety arcybiskupowi przyznać rację. Bo na dojeniu, duszeniu i cyckaniu to on i jego koledzy znają się najlepiej. Oprócz tego wszystkiego myślę też, że Jędraszewski pragnie do końca pozostać w zgodzie ze swoją wiarą. Jego książka z instrukcjami wszak kończy się rozdziałem o wielkiej apokalipsie, śmierci, ogniu lecącym z nieba, potopach, lawie wylewającej się z głębin ziemi i pierzu latającym po niebie w postaci aniołów z ognistymi mieczami - jednym słowem rozpierducha na całego. A ta mała gówniara, pospołu z ekologami i Franciszkiem niby papieżem próbuje to wszystko zepsuć. Ale nie z nami takie numery Brunner... abp Jędraszewski czuwa!
Na koniec, tego króciutkiego wszak tekstu, mała seria zdjęć. Z dwiema ekolożkami, wypatrującymi niecierpliwie końca świata.
poniedziałek, 30 grudnia 2019
piątek, 20 grudnia 2019
Okazyjny gwałciciel.
Krok po kroku, krok po kroczku najpiękniejsze w całym roczku idą święta, idą święta... jak onegdaj w radiowej Trójce śpiewali przyjaciele karpia. Tym razem, ze względu właśnie na te święta będzie naprawdę krótko, bo przecież wiem, że musicie umyć okna, ubrać choinkę, wylizać podłogę na wysoki połysk i z paniką w oczach pobiegać po sklepach w poszukiwaniu nikomu niepotrzebnych dupereli jakimi obdarujecie bliskich i dalszych.
Okres jesienno zimowy obfituje w Polsce w krążących przebierańców. Jak nie poprzebierane za cholera wie co dzieci, za cukierkami łomoczące do drzwi, to faceci poprzebierani w czarne sukienki, za kasą snujący się od domu do domu, aż po znowu poprzebierane dzieci (tym razem wiadomo za co poprzebierane o ile nie poniesie ich fantazja) wyjące pod domem za jajka, ciasto i najchętniej za twardą walutę. Tak się szczęśliwie składa, że z powodu miejsca zamieszkania omijają mnie te wszystkie mniej lub bardziej barwne korowody przebierańców - za ciemno, za daleko, za straszno, no i jeszcze ten mój wielki pies, reagujący z podejrzaną radością na widok każdego człowieka - zupełnie jak kanibale w Afryce na widok misjonarzy. Tym niemniej przyznać się muszę, że gdyby już się tak zdarzyło, że pewnego roku wszystkie te trzy odmiany przebierańców zawitałyby jakimś cudem pod mój dom, to w przypadku zorganizowanych grup nieletnich byłbym skłonny zamknąć psa w kojcu, ale w przypadku facetów w czarnych sukienkach pewnie uchyliłbym mu szerzej furtkę. I to nie tylko dlatego, że psu też się jakaś rozrywka należy, a weterynarz ciągle mi przypomina, że ma za mało ruchu. Ale z troski o dzieci. Tym razem moje własne, choć przy okazji też i cudze. Zazwyczaj nie mówię nikomu jak ma żyć i jak wychowywać swoje potomstwo, ale w przypadku kontaktów latorośli z klerem zalecałbym jednak wysoce posuniętą wstrzemięźliwość, a najlepiej nieotwieranie tej grupie domokrążców drzwi o żadnej porze roku i trzymanie siebie i swojej rodziny z dala od kościoła katolickiego. Pominę brak właściwie jakichkolwiek korzyści wypływających z kontaktów ze wspomnianym kościołem (no dobra, nie pominę: wątpliwej jakości zbawienie, biorąc pod uwagę poziom moralności tej grupy i byle jakie przestrzeganie własnych zasad i praw, stawianie się ponad prawem - boskim i ludzkim, pycha, buta i wystawne życie za nieswoje pieniądze), za to przypomnę o całkiem realnych zagrożeniach jakie czyhają na wasze dzieci pod guzikami sutann. Chodzi oczywiście o molestowanie przez księży dzieci, czy też pisząc prosto z mostu o dzieci gwałcenie. I o ile ktoś ma szerzej otwarte oczy, niż podczas porannego mycia zębów to wie, że nie piszę o jednostkowych przypadkach, a o wieloletnim, a właściwie wielowiekowym procederze. Tym ohydniejszym, że znanym i tolerowanym w kościelnych kręgach od zawsze. Poziom bezkarności i poczucia bycia ponad prawem tej grupy doprowadził już do tego, że nawet w przypadku ujawnienia takiego przestępstwa sprawa jest bagatelizowana i zamiatana pod dywan. Najczęstszą karą dla pedofila w sutannie jest przeniesienie do innej parafii i to tylko po to, żeby sprawa przycichła. A jak wiadomo, nowa parafia, nowe dzieci, rzec by się chciało - powtórka z rozrywki. I nawet w sytuacji, kiedy poszkodowany i jego rodzina przełamią wstyd, przełamią tabu milczenia, przeciwstawią się rozmodlonym sąsiadom i będą chcieli szukać sprawiedliwości i zadośćuczynienia w sądzie to może się okazać, że katolicki kościół z gębą pełną frazesów o miłosierdziu, miłości i naprawianiu win wypnie po prostu na to wszystko tyłek. Albo pisząc dosadniej dupę. Jak w przypadku niejakiego księdza Jarosława P. - który, przez lata, będąc księdzem i nauczycielem religii w szkole gwałcił ucznia. Dziś adwokat, reprezentujący diecezję wrocławską i będący obrońcą księdza gwałciciela (wcześniej ten sam adwokat bronił innego księdza oskarżanego o gwałcenie niepełnosprawnej dziewczynki) broni jak lew majątku kościelnego wnosząc, że ksiądz jak gwałcił to robił to tylko przy okazji wykonywania funkcji kapłańskich, całkiem prywatnie, a nie służbowo jako kapłan.
Dlatego zachęcam, żebyście nie otwierali drzwi (na których zamiast skrótu K+M+B powinno być napisane "stop pedofilii") byle komu, bo sąd póki co jeszcze nie rozstrzygnął czy kuria wrocławska ma rację mówiąc, że ksiądz po rozpięciu rozporka przy dziecku przestaje być na chwilę księdzem czy też tej racji nie ma. I jak pokazuje powyższy przykład - lepiej też nie posyłajcie dzieci na lekcje religii bo nawet w szkole nie są bezpieczne dopóki grasuje tam kler. I uczcie je, żeby się trzymały z dala od księży, bo ich pojęcie miłości do bliźniego (zwłaszcza nieletniego) jest mocno wypaczone.
Wesołych świąt. Karpia bez ości, nieprzesuszonego makowca, braku głupich rozmów przy rodzinnym stole, samospalających się kalorii, spokoju ducha, sumienia i braku kontaktów z pedofilami Wam życzę.
A na deser pełnoletnia Agata. W sesji trochę wpisującej się w temat.
Okres jesienno zimowy obfituje w Polsce w krążących przebierańców. Jak nie poprzebierane za cholera wie co dzieci, za cukierkami łomoczące do drzwi, to faceci poprzebierani w czarne sukienki, za kasą snujący się od domu do domu, aż po znowu poprzebierane dzieci (tym razem wiadomo za co poprzebierane o ile nie poniesie ich fantazja) wyjące pod domem za jajka, ciasto i najchętniej za twardą walutę. Tak się szczęśliwie składa, że z powodu miejsca zamieszkania omijają mnie te wszystkie mniej lub bardziej barwne korowody przebierańców - za ciemno, za daleko, za straszno, no i jeszcze ten mój wielki pies, reagujący z podejrzaną radością na widok każdego człowieka - zupełnie jak kanibale w Afryce na widok misjonarzy. Tym niemniej przyznać się muszę, że gdyby już się tak zdarzyło, że pewnego roku wszystkie te trzy odmiany przebierańców zawitałyby jakimś cudem pod mój dom, to w przypadku zorganizowanych grup nieletnich byłbym skłonny zamknąć psa w kojcu, ale w przypadku facetów w czarnych sukienkach pewnie uchyliłbym mu szerzej furtkę. I to nie tylko dlatego, że psu też się jakaś rozrywka należy, a weterynarz ciągle mi przypomina, że ma za mało ruchu. Ale z troski o dzieci. Tym razem moje własne, choć przy okazji też i cudze. Zazwyczaj nie mówię nikomu jak ma żyć i jak wychowywać swoje potomstwo, ale w przypadku kontaktów latorośli z klerem zalecałbym jednak wysoce posuniętą wstrzemięźliwość, a najlepiej nieotwieranie tej grupie domokrążców drzwi o żadnej porze roku i trzymanie siebie i swojej rodziny z dala od kościoła katolickiego. Pominę brak właściwie jakichkolwiek korzyści wypływających z kontaktów ze wspomnianym kościołem (no dobra, nie pominę: wątpliwej jakości zbawienie, biorąc pod uwagę poziom moralności tej grupy i byle jakie przestrzeganie własnych zasad i praw, stawianie się ponad prawem - boskim i ludzkim, pycha, buta i wystawne życie za nieswoje pieniądze), za to przypomnę o całkiem realnych zagrożeniach jakie czyhają na wasze dzieci pod guzikami sutann. Chodzi oczywiście o molestowanie przez księży dzieci, czy też pisząc prosto z mostu o dzieci gwałcenie. I o ile ktoś ma szerzej otwarte oczy, niż podczas porannego mycia zębów to wie, że nie piszę o jednostkowych przypadkach, a o wieloletnim, a właściwie wielowiekowym procederze. Tym ohydniejszym, że znanym i tolerowanym w kościelnych kręgach od zawsze. Poziom bezkarności i poczucia bycia ponad prawem tej grupy doprowadził już do tego, że nawet w przypadku ujawnienia takiego przestępstwa sprawa jest bagatelizowana i zamiatana pod dywan. Najczęstszą karą dla pedofila w sutannie jest przeniesienie do innej parafii i to tylko po to, żeby sprawa przycichła. A jak wiadomo, nowa parafia, nowe dzieci, rzec by się chciało - powtórka z rozrywki. I nawet w sytuacji, kiedy poszkodowany i jego rodzina przełamią wstyd, przełamią tabu milczenia, przeciwstawią się rozmodlonym sąsiadom i będą chcieli szukać sprawiedliwości i zadośćuczynienia w sądzie to może się okazać, że katolicki kościół z gębą pełną frazesów o miłosierdziu, miłości i naprawianiu win wypnie po prostu na to wszystko tyłek. Albo pisząc dosadniej dupę. Jak w przypadku niejakiego księdza Jarosława P. - który, przez lata, będąc księdzem i nauczycielem religii w szkole gwałcił ucznia. Dziś adwokat, reprezentujący diecezję wrocławską i będący obrońcą księdza gwałciciela (wcześniej ten sam adwokat bronił innego księdza oskarżanego o gwałcenie niepełnosprawnej dziewczynki) broni jak lew majątku kościelnego wnosząc, że ksiądz jak gwałcił to robił to tylko przy okazji wykonywania funkcji kapłańskich, całkiem prywatnie, a nie służbowo jako kapłan.
Dlatego zachęcam, żebyście nie otwierali drzwi (na których zamiast skrótu K+M+B powinno być napisane "stop pedofilii") byle komu, bo sąd póki co jeszcze nie rozstrzygnął czy kuria wrocławska ma rację mówiąc, że ksiądz po rozpięciu rozporka przy dziecku przestaje być na chwilę księdzem czy też tej racji nie ma. I jak pokazuje powyższy przykład - lepiej też nie posyłajcie dzieci na lekcje religii bo nawet w szkole nie są bezpieczne dopóki grasuje tam kler. I uczcie je, żeby się trzymały z dala od księży, bo ich pojęcie miłości do bliźniego (zwłaszcza nieletniego) jest mocno wypaczone.
Wesołych świąt. Karpia bez ości, nieprzesuszonego makowca, braku głupich rozmów przy rodzinnym stole, samospalających się kalorii, spokoju ducha, sumienia i braku kontaktów z pedofilami Wam życzę.
A na deser pełnoletnia Agata. W sesji trochę wpisującej się w temat.
czwartek, 28 listopada 2019
Black friday.
To już jutro! Hura! Prawdziwi faceci jak to na prawdziwych facetów przystało w piątkowy dosyć wcześnie ze względu na porę roku zaczynający się wieczór, będą mogli udać się do pobliskiego monopolowego. I zabrać ze sobą do domu zestawy starterów z finiszem, czyli na przykład cztery piwa w zestawie z dwusetką. Albo cztery dwusetki w zestawie z piwem. I spokojnie w zaciszu swoich czterech kątów, bez awantur i narzekania walnąć sobie kielicha na kanapie. Albowiem ich matki, żony i kochanki będą w tym czasie z dzikim błyskiem w oku biegać po galeriach handlowych od sklepu do sklepu polując niczym ludy pierwotne na mega promocje i przeceny. A to na super sukienkę przecenioną z 500 na 500, a to na buciki modne z ceną obniżoną z 200 na 250, a to na torebeczkę nikomu tak naprawdę niepotrzebną, ale przecież za jedyną stówkę, więc grzech nie kupić. Wraz z pierwszymi promieniami zaspanego piątkowego słoneczka zaczyna się przecież w naszym kraju kolejne flancowane zachodnioimperialistyczne święto niekontrolowanej i nikomu poza producentami i handlowcami niepotrzebnej konsumpcji czyli blak frajdej. Szekspirowski romantyczno tragiczny bohater pytający kiedyś "być czy nie być", dziś z pewnością stojąc przed witryną sklepową i będąc równie rozdartym wewnętrznie pytałby "mieć czy nie mieć". A szalony sprzedawca po drugiej stronie lady dopowiadałby: mieć! mieć! Tylko dużo, dużo, dużo...
No bo przecież grzech nie mieć, nawet jeśli niepotrzebnie, jak wszystko takie tanie. A tanie jest, bo przecież małe chińskie rączki... wróć! Ani małe, ani chińskie. Tak zwana tania chińska siła robocza wciąż pozostaje siłą. Ale wcale już nie tanią. Wielcy odzieżowi producenci tego świata więc od lat poszukują nowych miejsc na produkcję. Bo im taniej się uda wyprodukować tym więcej da się na tym zarobić dając przy tym i klientowi jakąś tam obniżkę. A niska cena produkcji zawsze z czegoś wynika. Oczywiście z marnej płacy, ale też z braku dbałości o higienę i bezpieczeństwo pracy, które i owszem występuje - ale dopiero od poziomu kadry kierowniczej i to też niekoniecznie w kraju produkcji. Dlatego co jakiś czas dochodzą nas wieści z krajów odległych jak Bangladesz czy Pakistan o zawaleniu się tak zwanej "fabryki" w której powstawały ubrania takiej, a takiej marki. Ostatnio coraz więcej światowych marek znika z azjatyckich krajów przenosząc swoją produkcję do jeszcze tańszych regionów. A taniej niż w Afryce to ostatnio nigdzie indziej nie ma. Np. w takim Lesotho, będącym enklawą w RPA swoje "fabryki" mają najwięksi producenci jeansów czyli Levis, Wrangler, Lee, których roczna produkcja w tym kraju sięga 30 milionów par i zapewnia pracę prawie 40 tysiącom obywateli enklawy, ale szyją w Lesotho także inne marki takie jak GAP, Reebok, Walmart czy Calvin Klein. O większych wypadkach w tym kraju związanych z tanią siłą roboczą jeszcze nie było słychać, ale niedawno dzięki raportowi WRC (Worker Rights Consortium) wybuchła zupełnie inna bomba obejmująca swoim rażeniem póki co szwalnie jeansów. Molestowanie seksualne. Jak się okazuje od lat znaną i tolerowaną (chociażby poprzez przymykanie przez kierownictwo zakładów oczu czy blokowanie pracownicom możliwości składania skarg) praktyką było wykorzystywanie seksualne kobiet pod groźbą utraty pracy czy w zamian za obietnicę awansu. Raport WRC ze szczegółami opisuje wiele przypadków (jak na przykład kontrolera w jednej z fabryk, który spał z każdą z pracownic, czy wizytujących fabryki zagranicznych menedżerów klepiących szwaczki po pośladkach czy łapiących je za piersi). Jedna z pracownic mówi wprost, że wypinanie tyłka przed kierownikiem to była kwestia przetrwania - utrzymania pracy i zarobków. Oczywiście raz na jakiś czas głośniejsze sprawy przedostawały się do lokalnej opinii publicznej, niemniej Nien Hsing (tajwański koncern będący między innymi w Afryce podwykonawcą wielu słynnych amerykańskich marek) twierdzi, że od 2005 roku ani jeden mężczyzna w fabrykach Lesotho nie został oskarżony o molestowanie seksualne. Co - jak twierdzą pracownice, które zgodziły się w końcu przerwać milczenie - jest w sumie prawdą, bo poza blokowaniem przez kierownictwo kobietom możliwości zgłaszania przypadków molestowania, kupowania ich milczenia za lepsze pensje i awanse ci mężczyźni, którym próbowano stawiać takie zarzuty byli natychmiast przenoszeni (polska metoda parafialna) do innych fabryk, gdzie jeszcze nikt o nich nie słyszał.
Oczywiście po wybuchu afery o której nikt nic do tej pory przecież nie wiedział, wszyscy wielcy producenci na wyścigi zapowiadają wprowadzenie zupełnie innych i lepszych metod kontroli pracy, bo przecież nikomu tak jak im nie zależy na afrykańskich szwaczkach.
A wy panowie jutro, kiedy wasze kobiety wrócą z zakupów nie zapomnijcie im powiedzieć, że w nowych jeansach wyglądają seksownie. Na okrasę wizualną Dorota i Kasia. Wizualizujące klasę pracującą i klasę menedżerską. Z daleka od afrykańskich szwalni.
No bo przecież grzech nie mieć, nawet jeśli niepotrzebnie, jak wszystko takie tanie. A tanie jest, bo przecież małe chińskie rączki... wróć! Ani małe, ani chińskie. Tak zwana tania chińska siła robocza wciąż pozostaje siłą. Ale wcale już nie tanią. Wielcy odzieżowi producenci tego świata więc od lat poszukują nowych miejsc na produkcję. Bo im taniej się uda wyprodukować tym więcej da się na tym zarobić dając przy tym i klientowi jakąś tam obniżkę. A niska cena produkcji zawsze z czegoś wynika. Oczywiście z marnej płacy, ale też z braku dbałości o higienę i bezpieczeństwo pracy, które i owszem występuje - ale dopiero od poziomu kadry kierowniczej i to też niekoniecznie w kraju produkcji. Dlatego co jakiś czas dochodzą nas wieści z krajów odległych jak Bangladesz czy Pakistan o zawaleniu się tak zwanej "fabryki" w której powstawały ubrania takiej, a takiej marki. Ostatnio coraz więcej światowych marek znika z azjatyckich krajów przenosząc swoją produkcję do jeszcze tańszych regionów. A taniej niż w Afryce to ostatnio nigdzie indziej nie ma. Np. w takim Lesotho, będącym enklawą w RPA swoje "fabryki" mają najwięksi producenci jeansów czyli Levis, Wrangler, Lee, których roczna produkcja w tym kraju sięga 30 milionów par i zapewnia pracę prawie 40 tysiącom obywateli enklawy, ale szyją w Lesotho także inne marki takie jak GAP, Reebok, Walmart czy Calvin Klein. O większych wypadkach w tym kraju związanych z tanią siłą roboczą jeszcze nie było słychać, ale niedawno dzięki raportowi WRC (Worker Rights Consortium) wybuchła zupełnie inna bomba obejmująca swoim rażeniem póki co szwalnie jeansów. Molestowanie seksualne. Jak się okazuje od lat znaną i tolerowaną (chociażby poprzez przymykanie przez kierownictwo zakładów oczu czy blokowanie pracownicom możliwości składania skarg) praktyką było wykorzystywanie seksualne kobiet pod groźbą utraty pracy czy w zamian za obietnicę awansu. Raport WRC ze szczegółami opisuje wiele przypadków (jak na przykład kontrolera w jednej z fabryk, który spał z każdą z pracownic, czy wizytujących fabryki zagranicznych menedżerów klepiących szwaczki po pośladkach czy łapiących je za piersi). Jedna z pracownic mówi wprost, że wypinanie tyłka przed kierownikiem to była kwestia przetrwania - utrzymania pracy i zarobków. Oczywiście raz na jakiś czas głośniejsze sprawy przedostawały się do lokalnej opinii publicznej, niemniej Nien Hsing (tajwański koncern będący między innymi w Afryce podwykonawcą wielu słynnych amerykańskich marek) twierdzi, że od 2005 roku ani jeden mężczyzna w fabrykach Lesotho nie został oskarżony o molestowanie seksualne. Co - jak twierdzą pracownice, które zgodziły się w końcu przerwać milczenie - jest w sumie prawdą, bo poza blokowaniem przez kierownictwo kobietom możliwości zgłaszania przypadków molestowania, kupowania ich milczenia za lepsze pensje i awanse ci mężczyźni, którym próbowano stawiać takie zarzuty byli natychmiast przenoszeni (polska metoda parafialna) do innych fabryk, gdzie jeszcze nikt o nich nie słyszał.
Oczywiście po wybuchu afery o której nikt nic do tej pory przecież nie wiedział, wszyscy wielcy producenci na wyścigi zapowiadają wprowadzenie zupełnie innych i lepszych metod kontroli pracy, bo przecież nikomu tak jak im nie zależy na afrykańskich szwaczkach.
A wy panowie jutro, kiedy wasze kobiety wrócą z zakupów nie zapomnijcie im powiedzieć, że w nowych jeansach wyglądają seksownie. Na okrasę wizualną Dorota i Kasia. Wizualizujące klasę pracującą i klasę menedżerską. Z daleka od afrykańskich szwalni.
czwartek, 14 listopada 2019
Ojczyzna nasza.
"...Jaka piękna jest ojczyzna nasza z lotu ptaka, aż chce się płakać, normalnie chce się płakać...". Tak oto jeden z moich ulubionych bardów Rzeczypospolitej czyli Piotr Bukartyk cynicznie "refrenuje" w jednym ze swoich utworów. Właściwie więc nie dziwi mnie, czemu po medialnym nagłośnieniu pierwszej od dziesiątek lat podróży Polaka do USA bez wizy od razu te dźwięki rozgościły się w mojej głowie jako wspomnienia ziemi oddalającej się coraz bardziej po starcie samolotu. Co prawda mój złośliwy i dekadencki umysł od razu podrzucił mi obrazy, które jak kreda na suchej tablicy zazgrzytały mi w wyobraźni, czyli sceny z filmu Barei pod tytułem Miś, kiedy w rytm zacinającej się muzyki dwóch "małych krakowiaków" wręcza paszporty Stanisławowi Tymowi i Krystynie Podleskiej. Przyznam się, że kompletnie nie pamiętam kiedy po raz pierwszy (oczywiście nie ostatni) ujrzałem ów film Barei, ale już wtedy, będąc przerysowanym komizmem komunistycznych realiów, wzbudzał on jedynie słuszną i zamierzoną wesołość połączoną z ulgą, że czasy kiedy wciskano ludziom do głów tak kretyńską i szytą tak grubymi nićmi propagandę nie wrócą.
Jakże ja się wtedy myliłem. ale to jak... Nie przewidziałem, że w 21 wieku, w erze swobodnego i błyskawicznego dostępu do informacji z wielu źródeł będą żyć - no może słowo "żyć" to nadużycie w tym wypadku - funkcjonować, wcale nie tak nieliczne jednostki, dla których jeden kanał telewizyjny będzie alfą i omegą, wyrocznią czy wręcz okiem na cały świat. Myliłem się nawet podwójnie uznając po jakimś czasie działania stacji TVPiS Dobra zmiana, że jest to telewizja niszowa, skierowana do naprawdę małej grupki partyjnych działaczy, ich rodzin i jeszcze mniejszej grupki tak zidiociałego społeczeństwa, że można by im tłumaczyć na polski rosyjskie wydanie wiadomości Wremia i też by się nie zorientowali, że coś jest nie tak. Omijając osobiście bardzo starannie wszystkie stacje spod znaku TVP (niech mi pan, panie Sznuk wybaczy, za Jednym z dziesięciu naprawdę tęsknię) ze zgrozą zacząłem obserwować, jak podawana tam alternatywna "prawda" niczym ścieki z kolektora pod Wisłą zaczyna się przesączać do życia codziennego. Nawet kilka razy miałem okazję usłyszeć i przeczytać, że coś jest prawdą, bo w "Wiadomościach" tak powiedzieli. Przecierałem wtedy oczy i uszy ze zdumienia, aż do stanu zapalnego spojówek i zaczerwienienia się małżowin i przecieram do dziś. I wciąż nie umiem, choć wiem, że muszę, sobie wyobrazić, że wokół mnie żyją ludzie których można skwitować jednym pytaniem: jak chujowa musiała być reszta, skoro wyścig wygrał ten plemnik?
Podsumowując tefałpisowski bełkot medialny: do USA poleciał pierwszy Polak bez wizy. Tuż przed oficjalnym otwarciem bezwizowych lotów. Przypadkowo towarzyszyła mu kamera przypadkowej rządowej telewizji. Na lotnisku powitał go Tump. Z kartonu co prawda, ale zawsze. Przed lotniskiem zupełnie przypadkowo nasz pierwszy Polak na bezwizowym księżycu spotkał Gortata. Takiego Marcina co gra w koszykówkę w NBA (taka tam liga). Przypadkowo nasz bezwizowiec jest pracownikiem TVPiS. Zupełnie przypadkowo i dla mnie niezrozumiale zabrakło w tym wszystkim dwóch małych krakowiaków niosących na czerwonych poduszkach po biało czerwonym goździku. A to wszystko zasługa obecnego rządu, premiera i nawet trochę prezydenta - wszak chłopina u Trumpa nawet krzesła nie dostał, ale się nie skarżył. I żeby teraz nie wiem co, nie wytłumaczysz idiotom, że to wszystko "pic na wodę fotomontaż". Bo przyczyny z powodu których USA w końcu otworzyły przed nami granicę są dwie, a właściwie trzy. Po pierwsze spadek poniżej 3% liczby odrzuconych wniosków o wizę do kraju Wielkiego Brata. Spadek wynikający ze wstąpienia Polski do UE i otwarcia niezwykle wielkiego i chłonnego rynku pracy. Po drugie długa lista zakupów militarnych na grube miliardy jakie od lat robimy u Amerykanów, co kończy się różnie jak chociażby uziemionymi na wsiowych lotniskach z braku aktualizacji oprogramowania myśliwcami F16. I po trzecie - kto wie czy nie najważniejsze - jesteśmy Stanom potrzebni jako sojusznik w tej części właśnie Europy. Co prawda taki sojusznik jak Kurdowie w Syrii, czyli do wyciągania kasztanów z ognia i bycia chłopcem do bicia, ale zawsze to już jakiś awans.
"...Jaka piękna jest ojczyzna nasza z lotu ptaka, aż chce się płakać, normalnie chce się płakać..."
Jakże ja się wtedy myliłem. ale to jak... Nie przewidziałem, że w 21 wieku, w erze swobodnego i błyskawicznego dostępu do informacji z wielu źródeł będą żyć - no może słowo "żyć" to nadużycie w tym wypadku - funkcjonować, wcale nie tak nieliczne jednostki, dla których jeden kanał telewizyjny będzie alfą i omegą, wyrocznią czy wręcz okiem na cały świat. Myliłem się nawet podwójnie uznając po jakimś czasie działania stacji TVPiS Dobra zmiana, że jest to telewizja niszowa, skierowana do naprawdę małej grupki partyjnych działaczy, ich rodzin i jeszcze mniejszej grupki tak zidiociałego społeczeństwa, że można by im tłumaczyć na polski rosyjskie wydanie wiadomości Wremia i też by się nie zorientowali, że coś jest nie tak. Omijając osobiście bardzo starannie wszystkie stacje spod znaku TVP (niech mi pan, panie Sznuk wybaczy, za Jednym z dziesięciu naprawdę tęsknię) ze zgrozą zacząłem obserwować, jak podawana tam alternatywna "prawda" niczym ścieki z kolektora pod Wisłą zaczyna się przesączać do życia codziennego. Nawet kilka razy miałem okazję usłyszeć i przeczytać, że coś jest prawdą, bo w "Wiadomościach" tak powiedzieli. Przecierałem wtedy oczy i uszy ze zdumienia, aż do stanu zapalnego spojówek i zaczerwienienia się małżowin i przecieram do dziś. I wciąż nie umiem, choć wiem, że muszę, sobie wyobrazić, że wokół mnie żyją ludzie których można skwitować jednym pytaniem: jak chujowa musiała być reszta, skoro wyścig wygrał ten plemnik?
Podsumowując tefałpisowski bełkot medialny: do USA poleciał pierwszy Polak bez wizy. Tuż przed oficjalnym otwarciem bezwizowych lotów. Przypadkowo towarzyszyła mu kamera przypadkowej rządowej telewizji. Na lotnisku powitał go Tump. Z kartonu co prawda, ale zawsze. Przed lotniskiem zupełnie przypadkowo nasz pierwszy Polak na bezwizowym księżycu spotkał Gortata. Takiego Marcina co gra w koszykówkę w NBA (taka tam liga). Przypadkowo nasz bezwizowiec jest pracownikiem TVPiS. Zupełnie przypadkowo i dla mnie niezrozumiale zabrakło w tym wszystkim dwóch małych krakowiaków niosących na czerwonych poduszkach po biało czerwonym goździku. A to wszystko zasługa obecnego rządu, premiera i nawet trochę prezydenta - wszak chłopina u Trumpa nawet krzesła nie dostał, ale się nie skarżył. I żeby teraz nie wiem co, nie wytłumaczysz idiotom, że to wszystko "pic na wodę fotomontaż". Bo przyczyny z powodu których USA w końcu otworzyły przed nami granicę są dwie, a właściwie trzy. Po pierwsze spadek poniżej 3% liczby odrzuconych wniosków o wizę do kraju Wielkiego Brata. Spadek wynikający ze wstąpienia Polski do UE i otwarcia niezwykle wielkiego i chłonnego rynku pracy. Po drugie długa lista zakupów militarnych na grube miliardy jakie od lat robimy u Amerykanów, co kończy się różnie jak chociażby uziemionymi na wsiowych lotniskach z braku aktualizacji oprogramowania myśliwcami F16. I po trzecie - kto wie czy nie najważniejsze - jesteśmy Stanom potrzebni jako sojusznik w tej części właśnie Europy. Co prawda taki sojusznik jak Kurdowie w Syrii, czyli do wyciągania kasztanów z ognia i bycia chłopcem do bicia, ale zawsze to już jakiś awans.
"...Jaka piękna jest ojczyzna nasza z lotu ptaka, aż chce się płakać, normalnie chce się płakać..."
W ramach tradycyjnej okrasy wizualnej Daria. Propagująca wracający do łask styl podróżowania po świecie, czyli autostop. Zacznijcie sobie go przyswajać. Od kilku lat bowiem islandzki wulkan Kitel straszy coraz mocniejszymi pierdnięciami, a teraz dołączył do niego drugi o wiele groźniejszy brat Askja. Czym to grozi możecie sobie przypomnieć wspominając erupcję Eyjafjallajökull z 2010 roku - samolotem nigdzie nie polecicie. Co może być też w sumie dobrą informacją dla około miliona Polaków pracujących w Wielkiej Brytanii. Mimo Brexitu was nie wyrzucą. Chyba, że morzem, jak Czarniecki do Poznania...
poniedziałek, 21 października 2019
Ultra Anababtyści.
Ultra anababtyści czyli tłumacząc z polskiego na nasze po prostu Amisze. Czyli całkiem spora społeczność, której różne liczebnie zgromadzenia spotkać można głównie w rolniczych stanach Ameryki Północnej, choć wywodzą się z terenów dzisiejszej szwajcarskiej Alzacji. Charakteryzują się głównie dość restrykcyjnym odrzucaniem nowoczesnej technologii (w niektórych tylko wspólnotach dopuszczone jest korzystanie z elektryczności) oraz surowymi zasadami życia i współżycia. Jeśli kiedykolwiek dane wam było oglądać filmy o Amiszach to na pewno pamiętacie brodatych, pacyfistycznie nastawionych facetów w słomianych kapeluszach i w spodniach z szelkami, niewiasty w czepkach i długich sukniach, dzieci beztrosko wędrujące do szkoły, bryczki zaprzęgnięte w konie, całą tą sielskość nachalnie wręcz napastującą widza na każdym kroku. Co dziwne, mimo idealnych warunków sprzyjających powstaniu na tej bazie sekty społeczność Amiszów choć mocno zamknięta jest wciąż oparta na całkowitej dobrowolności. Dorastająca młodzież ma prawo wyjechać na krótki okres czasu, poznać "prawdziwy" świat spoza wspólnoty, żeby świadomie dokonać wyboru jak chcą spełnić swoje życie. Warunek jest tylko jeden - w przypadku rezygnacji z życia wśród swoich powrotu nie ma. Być może właśnie dlatego odsetek odejść jest naprawdę niewysoki. I tak żyją sobie spokojnie ci ludzie zupełnie ignorując fakt, że mamy już 21 wiek. Niczego od tak zwanego świata postępowego nie chcą, no może poza jednym: żeby ten świat nic nie chciał od nich i nie wtrącał się zbytnio w ich sprawy. Dlatego też "wywalczyli" zakaz powoływania mężczyzn z ich wspólnoty do odbycia obowiązkowej służby wojskowej, ustępstwa w kwestii wieku obowiązkowego nauczania dzieci (u Amiszów edukacja szkolna kończy się w wieku 14 lat) oraz funkcjonowanie poza obowiązkowym systemem ubezpieczeniowo emerytalnym (posiadają własny system opiekujący się emerytami oraz chorymi wymagającymi hospitalizacji). Rzec by się chciało raj na ziemi.
Po drugiej stronie półkuli północnej żyją zupełnie inni "amisze". Trochę podobni, bardziej nie. Trochę - bo chcą żyć w zacofaniu, ale nie tyle technologicznym co obyczajowym i umysłowym. Chcą tradycyjnego średniowiecznego modelu rodziny, gdzie jej głową i właściwie panem był mężczyzna, a rola kobiety sprowadzała się do bycia miłą w łóżku, bycia inkubatorem, ogarniania kuchni oraz posiadania wiedzy, że kobieta pozbawiona zbawiennego kontaktu ze spermą choruje. Chcą leczyć się modlitwą odcinając się od osiągnięć nowoczesnej medycyny zwłaszcza tej zajmującej się poczęciem lub jego brakiem. Wierzą też w to, że homoseksualizm jest chorobą, którą trzeba leczyć, oraz nie podawać chorym ręki z obawy przed zarażeniem. Chcą, żeby ich dzieci nie uczyły się o szatańskim seksie, wystarczy im, że zdobędą podstawową wiedzę o antykoncepcji - czyli zapobieganiu ciąży poprzez wysikanie się po stosunku, a lekcje religii dla ich pociech są ważniejsze niż lekcje w-fu. W tej wspólnocie najważniejszym autorytetem moralnym jest ksiądz, nawet jeśli z ciągotami do młodocianych to przecież nie ze swojej winy tylko winy dzieci, które wodzą go na pokuszenie lub za mało się wstydzą, a przecież wiadomo, że najlepszą obroną przed molestowaniem seksualnym ze strony dorosłych jest wstyd.
W obu tych przypadkach przyznać trzeba, że każdy powinien móc żyć według własnych przekonań. Z tymże zdecydowanie powinien być to model "amerykański" oparty na całkowitej dobrowolności, a nie ten nasz rodzimy ultrakatolicki oparty na próbie narzucenia wszystkim w kraju swojego pragnienia bycia zacofanym. Drodzy współrodacy, załóżcie własne szkoły w których za filozofów będą robić św. Augustyn czy Kryśka Pawłowicz, wyodrębnijcie ze struktur państwowych własne szpitale gdzie leczyć się będzie modlitwą i chłostą, babrajcie się w tym swoim mentalnym średniowiecznym bagienku do woli, ale odwalcie się od innych. Bo znakomita większość obywateli tego kraju używa głowy nie tylko do noszenia kapelusza w niedzielę.
AmenT.
W ramach wizualnego podsumowania oczywiście lekcja wychowania seksualnego. Znaczy się ornitologii - czyli jak wygląda bocian.
Po drugiej stronie półkuli północnej żyją zupełnie inni "amisze". Trochę podobni, bardziej nie. Trochę - bo chcą żyć w zacofaniu, ale nie tyle technologicznym co obyczajowym i umysłowym. Chcą tradycyjnego średniowiecznego modelu rodziny, gdzie jej głową i właściwie panem był mężczyzna, a rola kobiety sprowadzała się do bycia miłą w łóżku, bycia inkubatorem, ogarniania kuchni oraz posiadania wiedzy, że kobieta pozbawiona zbawiennego kontaktu ze spermą choruje. Chcą leczyć się modlitwą odcinając się od osiągnięć nowoczesnej medycyny zwłaszcza tej zajmującej się poczęciem lub jego brakiem. Wierzą też w to, że homoseksualizm jest chorobą, którą trzeba leczyć, oraz nie podawać chorym ręki z obawy przed zarażeniem. Chcą, żeby ich dzieci nie uczyły się o szatańskim seksie, wystarczy im, że zdobędą podstawową wiedzę o antykoncepcji - czyli zapobieganiu ciąży poprzez wysikanie się po stosunku, a lekcje religii dla ich pociech są ważniejsze niż lekcje w-fu. W tej wspólnocie najważniejszym autorytetem moralnym jest ksiądz, nawet jeśli z ciągotami do młodocianych to przecież nie ze swojej winy tylko winy dzieci, które wodzą go na pokuszenie lub za mało się wstydzą, a przecież wiadomo, że najlepszą obroną przed molestowaniem seksualnym ze strony dorosłych jest wstyd.
W obu tych przypadkach przyznać trzeba, że każdy powinien móc żyć według własnych przekonań. Z tymże zdecydowanie powinien być to model "amerykański" oparty na całkowitej dobrowolności, a nie ten nasz rodzimy ultrakatolicki oparty na próbie narzucenia wszystkim w kraju swojego pragnienia bycia zacofanym. Drodzy współrodacy, załóżcie własne szkoły w których za filozofów będą robić św. Augustyn czy Kryśka Pawłowicz, wyodrębnijcie ze struktur państwowych własne szpitale gdzie leczyć się będzie modlitwą i chłostą, babrajcie się w tym swoim mentalnym średniowiecznym bagienku do woli, ale odwalcie się od innych. Bo znakomita większość obywateli tego kraju używa głowy nie tylko do noszenia kapelusza w niedzielę.
AmenT.
W ramach wizualnego podsumowania oczywiście lekcja wychowania seksualnego. Znaczy się ornitologii - czyli jak wygląda bocian.
wtorek, 8 października 2019
13.X
Za pięć dni najważniejsze po roku 1989 wybory parlamentarne. Być może ostatnie demokratyczne w tym kraju. Po 30 latach historia chichocząc zatoczyła koło. Znowu mamy jedną słuszną i nieomylną partię pełną miernot i lizusów łasych na stanowiska i profity, jednego wszechwładnego sekretarza generalnego oderwanego od rzeczywistości i ogłupione lub przekupione tłumy, przekonane, że ich głos nic nie znaczy. Trójpodział władzy właściwie nie istnieje, wojsko ledwo zipie, sektor gospodarki prywatnej jest zarzynany, sztucznie stymuluje się przemysł w którym udziały ma skarb państwa, szkolnictwo zostało zniszczone, inflacja rośnie, ceny rosną, telewizja łże, szpitale są zamykane, a jedyne co różni dzisiejszą Polskę od tej komunistycznej to tłustość katabasów w czarnych sukienkach. Ci tym razem ustawili się lepiej niż poprzednio i gotówka płynie do nich szerokim strumieniem. Na nic chamstwo rządzących wobec niepełnosprawnych, nauczycieli, pogarda wobec kobiet i czarnych marszów, lekceważenie groźnych zmian klimatycznych, na nic przerażenie rezydujących u nas azylantów z sąsiedniej Białorusi, którzy alarmują, że to co się dzieje w Polsce obserwowali lata temu gdy władzę przejmował Łukaszenko. Naród dał się kupić. Za srebrniki. Srebrniki - żeby było śmieszniej - wyjęte z ich własnej kieszeni. Na początku lat osiemdziesiątych, kiedy jedyna słuszna władza dożynała dopiero co narodzoną Solidarność, na ścianie warszawskiego bloku pojawił się rysunek generała Jaruzelskiego, stojącego w swoich charakterystycznych okularach z laską niewidomego nad przepaścią, podpisany: dokąd nas prowadzisz ślepcze? Dziś treść pytania pozostaje właściwie niezmienna, jedynie trzeba by zastąpić osobę generała wizerunkiem narodu naszego.
I rozumiem drogi narodzie, że masz być prawo trochę zniechęcony ogólnym poziomem polityki naszej. Że wmawia ci się, że wszyscy kradną i takie są normy. Że z PiSem nie wygra nikt. Ale statystyki są nieubłagane. W 2015 roku na obecnie rządzącą partię zagłosowało około 5.5 miliona obywateli. Na ogólną liczbę uprawnionych 30 milionów. Problem tkwi w tym, że połowa uprawnionych w liczbie 15 milionów nie poszła do urn w ogóle. I na to w tym roku liczy też PiS głosząc swoją niby potęgę i niemoc opozycji. I to, że u steru rozsiedli się złodzieje nie oznacza, że nie można ich stamtąd wypędzić. Trzeba tylko chcieć. Chciejcie chcieć!
Panowie! Spinamy pośladki i karnie - niczym do stołówki wojskowej po grochówkę z wkładką - na głosowanie marsz! Żeby za lat kilkanaście wasze dzieci i wnuki nie nuciły wam do ucha refrenu piosenki Kazika "...i coście sku...ny uczynili z tej krainy..."
I wy moje drogie panie z których cyniczni pseudomoralni posłowie próbują zrobić inkubatory do produkcji niedouczonych mas wyznawców jedynego wodza też zepnijcie pośladki. Jak pokazują najnowsze statystyki, wedle symulacji zakładającej, że udział w głosowaniu wzięłyby same kobiety PiS dostałby lanie, aż miło. Więc nie zawiedźcie, los narodu także, a może nawet przede wszystkim w Waszych rękach. Idąc na wybory pod zadnym pozorem nie zapomnijcie zabrać ze sobą swoich facetów, mężów, sąsiadów.
I rozumiem drogi narodzie, że masz być prawo trochę zniechęcony ogólnym poziomem polityki naszej. Że wmawia ci się, że wszyscy kradną i takie są normy. Że z PiSem nie wygra nikt. Ale statystyki są nieubłagane. W 2015 roku na obecnie rządzącą partię zagłosowało około 5.5 miliona obywateli. Na ogólną liczbę uprawnionych 30 milionów. Problem tkwi w tym, że połowa uprawnionych w liczbie 15 milionów nie poszła do urn w ogóle. I na to w tym roku liczy też PiS głosząc swoją niby potęgę i niemoc opozycji. I to, że u steru rozsiedli się złodzieje nie oznacza, że nie można ich stamtąd wypędzić. Trzeba tylko chcieć. Chciejcie chcieć!
Panowie! Spinamy pośladki i karnie - niczym do stołówki wojskowej po grochówkę z wkładką - na głosowanie marsz! Żeby za lat kilkanaście wasze dzieci i wnuki nie nuciły wam do ucha refrenu piosenki Kazika "...i coście sku...ny uczynili z tej krainy..."
I wy moje drogie panie z których cyniczni pseudomoralni posłowie próbują zrobić inkubatory do produkcji niedouczonych mas wyznawców jedynego wodza też zepnijcie pośladki. Jak pokazują najnowsze statystyki, wedle symulacji zakładającej, że udział w głosowaniu wzięłyby same kobiety PiS dostałby lanie, aż miło. Więc nie zawiedźcie, los narodu także, a może nawet przede wszystkim w Waszych rękach. Idąc na wybory pod zadnym pozorem nie zapomnijcie zabrać ze sobą swoich facetów, mężów, sąsiadów.
poniedziałek, 5 sierpnia 2019
Dla czystych wszystko jest czyste.
"... Dla czystych wszystko jest czyste, dla skalanych zaś i niewiernych nie ma nic czystego, lecz duch ich i sumienie są zbrukane. Twierdzą, że znają Boga, uczynkami zaś temu przeczą..."*
Już dziecięciem małym będąc zadawałem podobno mocno upierdliwe pytania. Na przykład takie kiedy spytałem babcię czy to nie jest tak, że skoro ksiądz, biskup, papież itp. to pasterze, a wierni to owce to najzwyczajniej w świecie parafianie są trzodą pasioną przez swoich panów dla ich własnego dobra? Od tamtej pory jako chyba jedyny dzieciak w okolicy mogłem sam decydować czy muszę w niedzielę być w kościele. Wybór był dla mnie oczywisty - nie bywałem - czekając na powrót kolegów od piłki w hamaku wiszącym za domem. Lata później zresztą doczytałem co pierwotnie znaczyło słowo parafianin - polecam dociekliwym. Przez okres dorastania, a potem już dorosłego życia obserwowałem i obserwuję nadal bez grama nienawiści, ale ze zdrowym mam nadzieję dystansem wszystkich tych baców i juhasów wypasających swoje stada owiec na niebieskich łąkach mrzonek i obietnic. Obserwuję tych pełnych pychy przyodzianych w ornaty złotem przetykanym pulchniutkich pasterzy w swoich wielkich drogich brykach, w pałacach, luksusach, na tronach jak mówią owieczkom, że mają milczeć, beczeć, żyć w pokorze, ubóstwie, na kolanach, żreć trawę i dawać się strzyc z wełny krótko przy skórze bo tylko tak odnajdą drogę do swojego zbawienia. Żeby nie było: doceniam. Doceniam kunszt utrzymywania się tych katabasów od wieków na powierzchni w każdych warunkach i okolicznościach. Zrozumieć też potrafię, że w imię dobra własnego dogadają się z każdym, nawet największym zbrodniarzem i w każdym nawet totalitarnym ustroju znajdą sposób, żeby dostać swój kawałek tortu. Niekoniecznie przejmując się przy tym losem owiec jakie rzekomo powierzono im do pasania. Bo owce wszak są po to, żeby skończyć tak czy siak na stole, czy jak kto woli na ołtarzu ofiarnym.
Dziwi mnie za to barania bierność owiec. O ile wertując karty historii potrafię zrozumieć pierwszych, czy nawet tych średniowiecznych chrześcijan o tyle po dwóch wiekach wypaczeń, kłamstw, zbrodni, bycia ponad prawem jakimkolwiek nie potrafię zrozumieć tej bezwolności w byciu żywicielem dla największego pasożyta w historii ludzkości. Dawniej patrząc na to wszystko z boku uważałem, że każdy jest kowalem swojego losu i ma prawo żyć jak chce. I do dziś tak uważam. Tyle tylko, że moje prawo do życia wedle własnych upodobań zostaje coraz bardziej ograniczane. Od lat w imię katolickiej mitologii spasiona grupa pasożytów coraz mocniej ingeruje w życie państwa i publiczne i próbuje mi wbrew mojej woli mówić jak mam żyć, co robić, a czego nie. Z tym większym obrzydzeniem przeczytałem najnowszą wypowiedź specjalisty od miłowania bliźniego swego jak siebie samego, czyli niejakiego Jędraszewskiego zwanego chyba tylko dla zmyłki arcybiskupem. Celebrując mszę upamiętniającą Powstanie Warszawskie, czyli ostatni tak krwawy zryw Polaków walczących o wolność i równość "arcy" się ucieszył, że Polsce już nie zagraża czerwona zaraza, za to zauważył, że grozi nam inna - tęczowa. Mając na uwadze wcześniejsze wypowiedzi tego pana (porównywanie Czarnego Marszu kobiet do szerzenia kultu śmierci, podsycanie wiary oszołomów w zamach smoleński, straszenie, że polityka UE wobec uchodźców z bliskiego wschodu doprowadzi do tego, że niedługo biali będą w Europie żyli jak Indianie w Ameryce Północnej w rezerwatach, mówienie, że homoseksualiści mogą kochać, ale nie osoby tej samej płci oraz wiele, wiele innych) mogę powiedzieć tylko jedno.
Drogi katabasie i tobie podobni, czarna zarazo, ostojo pedofilów, odwieczna bando pasożytów... spakujcie się i wypieprzajcie z tego kraju. Mojego kraju. Macie wszak swój, tam żyjcie podług swoich praw i przekonań, a innym dajcie żyć tak jak oni chcą.
* fragment Listu do Tytusa, Nowy Testament.
A jako okrasa wizualna o treści zupełnie odmiennej od słowa pisanego para mieszana. Ola i Karl.
Już dziecięciem małym będąc zadawałem podobno mocno upierdliwe pytania. Na przykład takie kiedy spytałem babcię czy to nie jest tak, że skoro ksiądz, biskup, papież itp. to pasterze, a wierni to owce to najzwyczajniej w świecie parafianie są trzodą pasioną przez swoich panów dla ich własnego dobra? Od tamtej pory jako chyba jedyny dzieciak w okolicy mogłem sam decydować czy muszę w niedzielę być w kościele. Wybór był dla mnie oczywisty - nie bywałem - czekając na powrót kolegów od piłki w hamaku wiszącym za domem. Lata później zresztą doczytałem co pierwotnie znaczyło słowo parafianin - polecam dociekliwym. Przez okres dorastania, a potem już dorosłego życia obserwowałem i obserwuję nadal bez grama nienawiści, ale ze zdrowym mam nadzieję dystansem wszystkich tych baców i juhasów wypasających swoje stada owiec na niebieskich łąkach mrzonek i obietnic. Obserwuję tych pełnych pychy przyodzianych w ornaty złotem przetykanym pulchniutkich pasterzy w swoich wielkich drogich brykach, w pałacach, luksusach, na tronach jak mówią owieczkom, że mają milczeć, beczeć, żyć w pokorze, ubóstwie, na kolanach, żreć trawę i dawać się strzyc z wełny krótko przy skórze bo tylko tak odnajdą drogę do swojego zbawienia. Żeby nie było: doceniam. Doceniam kunszt utrzymywania się tych katabasów od wieków na powierzchni w każdych warunkach i okolicznościach. Zrozumieć też potrafię, że w imię dobra własnego dogadają się z każdym, nawet największym zbrodniarzem i w każdym nawet totalitarnym ustroju znajdą sposób, żeby dostać swój kawałek tortu. Niekoniecznie przejmując się przy tym losem owiec jakie rzekomo powierzono im do pasania. Bo owce wszak są po to, żeby skończyć tak czy siak na stole, czy jak kto woli na ołtarzu ofiarnym.
Dziwi mnie za to barania bierność owiec. O ile wertując karty historii potrafię zrozumieć pierwszych, czy nawet tych średniowiecznych chrześcijan o tyle po dwóch wiekach wypaczeń, kłamstw, zbrodni, bycia ponad prawem jakimkolwiek nie potrafię zrozumieć tej bezwolności w byciu żywicielem dla największego pasożyta w historii ludzkości. Dawniej patrząc na to wszystko z boku uważałem, że każdy jest kowalem swojego losu i ma prawo żyć jak chce. I do dziś tak uważam. Tyle tylko, że moje prawo do życia wedle własnych upodobań zostaje coraz bardziej ograniczane. Od lat w imię katolickiej mitologii spasiona grupa pasożytów coraz mocniej ingeruje w życie państwa i publiczne i próbuje mi wbrew mojej woli mówić jak mam żyć, co robić, a czego nie. Z tym większym obrzydzeniem przeczytałem najnowszą wypowiedź specjalisty od miłowania bliźniego swego jak siebie samego, czyli niejakiego Jędraszewskiego zwanego chyba tylko dla zmyłki arcybiskupem. Celebrując mszę upamiętniającą Powstanie Warszawskie, czyli ostatni tak krwawy zryw Polaków walczących o wolność i równość "arcy" się ucieszył, że Polsce już nie zagraża czerwona zaraza, za to zauważył, że grozi nam inna - tęczowa. Mając na uwadze wcześniejsze wypowiedzi tego pana (porównywanie Czarnego Marszu kobiet do szerzenia kultu śmierci, podsycanie wiary oszołomów w zamach smoleński, straszenie, że polityka UE wobec uchodźców z bliskiego wschodu doprowadzi do tego, że niedługo biali będą w Europie żyli jak Indianie w Ameryce Północnej w rezerwatach, mówienie, że homoseksualiści mogą kochać, ale nie osoby tej samej płci oraz wiele, wiele innych) mogę powiedzieć tylko jedno.
* fragment Listu do Tytusa, Nowy Testament.
A jako okrasa wizualna o treści zupełnie odmiennej od słowa pisanego para mieszana. Ola i Karl.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
Dr EjAj.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem w okresie dojrzewania (żona złośliwie twi...
-
Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, n...
-
Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy nieja...
-
Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolej...




















































