Przejdź do głównej zawartości

Nie będę Julią.

Naście lat temu Kazik w piosence Las Maquinas de la Muerte słusznie zauważył, że "...artysta syty nie ma nic do powiedzenia / Chce picia i jedzenia, nie chce nic zmieniać / Artysta głodny jest o wiele bardziej płodny..." Prawda stara jak świat, a przynajmniej tak stara jak świat artystyczny. Nie licząc oczywiście czasów kiedy powstawały pierwsze artystyczne malowidła czyli jaskiniowe rysunki naskalne, bo zazwyczaj następowało to po zjedzeniu mamuta czy innego niedźwiedzia jaskiniowego. Zgadzając się z jednej strony z Kazikiem, z drugiej niespecjalnie dziwię się kiedy w radio czy TV poleci do jakiejś reklamy znana powszechnie melodia. Zagraniczna lub nasza, polska. Najmniej w tym niedziwieniu się dziwią mnie oczywiście melodie powstałe niedawno, wykonywane głownie przez perseidy muzyczno medialne (czyli takie twory, które równie błyskawicznie zabłysnęły piosenką lub dwiema, co równie szybko zniknęły) bo najzwyczajniej w świecie nie mam pojęcia, że oto w reklamie środków na hemoroidy z jedwabistym poślizgiem, czy podpasek z których nie wyciśnie się ani kropli słyszę "przebój" muzyki rozrywkowej sprzed roku czy dwóch lat. Trochę bardziej (ale bez dramatu, szat nie rozdzieram) nie dziwią mnie w nieustającym mym niezdziwieniu melodie, które z jakiś tam względów zapadły mi w pamięć. Sami wiecie, rozumiecie, choćby te szkolne tańce przytulańce sprzed lat wielu, kiedy dla odwrócenia uwagi dziewczyn od tego co robimy z rękami deptało im się po stopach prawie w takt "wolnej" muzyki, albo te wszystkie ogniska z gitarą, gdzie jednemu wydawało się, że umie grać, a reszcie, nie dość, że umie śpiewać to jeszcze, że zna tekst. Te pierwsze Jarociny, koncerty w klubach, pierwsze walkmany i kasety przewijane ołówkiem, żeby bateria jak najdłużej wystarczyła. I nawet te pierwsze CD, kupowane na bazarach z pierwszej ręki od drugiego kopisty (ale to nie było piractwo, o co to, to nie, po prostu kopie pojawiły się w Polsce dużo wcześniej niż jakikolwiek oryginał). Rzec by się chciało: ulotnych wspomnień czar, bo przecież niejedna muzyka niejednej osobie przywołuje właśnie konkretne wspomnienia dotyczące konkretnych wydarzeń, osób i sytuacji. Więc z jednej strony kiedy słyszę w reklamie, że przyjaciel mój wyjeżdża, mówi do mnie: masz tu klucze, przez ten czas jak mnie nie będzie możesz jeździć nim, to czuję pewną ulgę, zawsze to zdrowsze pożyczyć kumplowi samochód niż dziewczynę. Z drugiej jednak strony ta konkretna piosenka, ta konkretna muzyka i tekst pasowały mi jak nic innego do hymnu swingersów i właśnie z oryginalnym tekstem podświadomie ją kojarzę i kojarzyć będę. I już. A nie z autem, które czasami nosi się na sobie. No, ale jak to mówią, sławą i uznaniem starych fanów żołądka nie napchasz. Czasami trzeba zacisnąć zęby, za to szerzej wypchać portfel. Z tej też przyczyny ucieszyłem się kiedy niejaka Chylińska postanowiła wrócić do śpiewania. To znaczy oczywiście nie insynuuję, że pani Agnieszka głodem przymierała i stąd ta decyzja. Znudziło się jej tylko pewnie wygrzewanie stołka jurora i wyłapywanie domniemanych talentów w takim tam reality show w którym się ludziom wydaje, że coś umieją. I dobrze, że się znudziło! Taki głos nie może rdzewieć i służyć tylko do wołania dzieci na obiad. Odpaliłem więc teledysk promujący płytę, rozsiadłem się wygodnie z piwem bezalkoholowym i... Hm... głos się nie zmienił. Jest w nim ta sama moc co wtedy, kiedy padło słynne "fakju nauczyciele". Sama za to Agnieszka zmianie wizerunkowej uległa, co widać na teledysku i to moim skromnym zdaniem na plus. Tylko ta muzyka umc umc umc. I ten tekst dla nastolatek usilnie poszukujących cierpienia w miłości jakiejkolwiek. Przyznam się, że nigdy nie przepadałem za oryginalną twórczością panów z samochodu z przedłużanym tyłem, z którymi to Chylińska kilka lat tworzyła pod szyldem O.N.A. Będąc sami grali jak grali, łatwo tanecznie i pod publikę czyli jak dla mnie - nie dla mnie, ale trzeba przyznać, że później razem z Agnieszką stworzyli coś czego na polskiej scenie brakowało. Coś z pazurem. Coś z rykiem lwa. Coś czego chciało się słuchać. A ten niedawny powrót Chylińskiej? No cóż, nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca, tym bardziej narzekać na ten dzień o poranku, więc czekam na resztę płyty. Ale coś czuję, że jedna z moich ulubionych polskich wokalistek raczej syta była decydując się na powrót. I powstała kolejna płyta, którą najczęściej będzie słychać w dyskotekach. Niemniej zdania o pani Agnieszce nie zmieniam. Lwica polskiej sceny. Tylko na razie niegłodna i rozleniwiona.
Na szczęście błyskawicznie przybyła kawaleria! Czyli ratunek w postaci kolejnej piosenki jaką niewyłączony yotube postanowił mi automatycznie odegrać. Czyli Banda i Wanda - nie będę Julią. A wraz z tą muzyką znowu wspomnień czar. Ale o tym sza!
p.s.
A Julię Wam pokażę (choć to właściwie Anita). Bo nikt tak jak Ona nie pyta:

"...Gdzie twoje wieczne "odpuszczam"?
Gdzie obojętność i chłód?
Skąd wziąłeś ten, ten pomysł nienormalny skąd?..."
p.s.2
Sesja powstała na plenerze Adela Photo Pathology 2016/2













Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b