Przejdź do głównej zawartości

Królowa.

Nie. Wcale nie chodzi mi o to, że królowa jest jedna. Tzn u Brytyjczyków na pewno jedna. Bo oni jakoś tak mimo wszystko przywiązani do Królowej. Ale co to za królowa z drugiej strony, która nie krzyczy, że Król jest nagi!? Farbowana jakaś :D Ale zostawmy angoli, mi w tym przypadku chodziło o pewien proces myślowo skojarzeniowy. Spowodowany Andrusem. Konkretnie Arturem Andrusem i jego przebojem zeszłego lata: Królowa nadbałtyckich raf. Ilekroć widzę większy kawałek piasku typu plażowego od razu rytmy tej piosenki zaczynają się kołysać w głowie. Wiec pewnie i w tym roku to będzie przebój. Przynajmniej dla mnie. Kto nie słyszał, nie widział oryginalnego teledysku ten szybciutko odsłuchuje/podgląda. Klimat teledysku nawiązuje co prawda do mało co przez dzisiejszą młodzież rozumianych lat siedemdziesiątych, ale pewne wartości są uniwersalne. Wakacyjny luz, wakacyjna miłość, wakacyjne plaże... W związku z powyższym, wszystkim wyjeżdżającym w tym roku bez opieki w kierunkach przeróżnych raf chciałbym dać kilka przestróg. Starych jak świat, ale wciąż ważnych.
1. Nie skaczemy na główkę do wody, jeśli nie znamy, nie sprawdziliśmy wcześniej jej głębokości.
2. Jak pijemy na plaży, to też do wody nie wchodzimy. Błędnik nasz ludzki, zalany setkami paroma wódki lub piwkami kilkoma potrafi spłatać paskudnego figla i dorosły nawet człowiek może się utopić w wodzie po kolana.
3. Seks przygodny tylko w prezerwatywie. Wiecie, rozumiecie, nikt do nieznanej kałuży bez kaloszków nie włazi :D
4. Zawsze. Ale to zawsze po sobie sprzątamy. Nie ważne, czy chodzi o butelki,kapsle na plaży, czy gacie i skarpetki na kwaterze u dopiero co poznanej znajomej. Sprzątamy i już.
5. I najważniejsze. Wychodząc na plażę, na podryw, nigdy, ale to nigdy... nie zdejmujcie obrączki. Przecież jak wrócicie do domu żona od razu pozna, że coś było grane, bo opalenizny na palcu serdecznym brak.
Jeśli tylko zapamiętacie te parę prostych rad jestem pewien, że będę mógł Was jeszcze długo męczyć moimi zdjęciami. A żeby nie być gołosłownym pokażę Wam dziś Królową Wrocławskich Raf. Którą to udało mi się podpatrzeć niedaleko Warszawy. Na słynnej już konstancińskiej plaży. I za którą to już tęsknię (za królową, nie plażą) bo diabełek z niej niesamowity i energii w niej tyle, że żaden stanik się na niej nie utrzyma ;) Miłych wakacji życzę ja i chyba życzy też Marta.
















Komentarze

  1. Wybór zdjęć zacny a i za przypomnienie kawałka, który żywcem bierze mnie i przenosi w czas wyjazdów na wakacje maluchem z nieśmiertelnymi kanapkami z jajkiem i gorącą herbatą w termosie, należy się uznanie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Majtki wyklęte.

 Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, należy rozchylić pośladki.  Natenczas właśnie , dzięki impulsowi słownemu od Pani Zofii przedstawię w miarę zwięźle historię damskich majtek. Historię teoretycznie długą jak pantalony, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przedział czasowy to skąpą jak stringi. Wydawać by się bowiem mogło, że kobieca bielizna jest czymś tak oczywistym i naturalnym, że na pewno pierwsze majtki założyła Ewa zaraz po wygnaniu z raju i jedyne co jest w tej historii niejasne to tylko to jakiej były firmy. Tymczasem jak się okazuje nic bardziej mylnego, przez wiele, wiele wieków gacie jako okrycie intymnej części ciała były czymś zarezerwowanym tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Taki na przykład żyjący 5300 lat temu na terenach dzisiejszego Tyrolu słynny człowiek lodu Ötzi, oprócz wierzchniej odzieży miał na sobie specjalną skórzaną przepaskę chroniącą genitalia. W XIII ...

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...