Przejdź do głównej zawartości

Aga i Ola.

Bywają w życiu takie dni, które ktoś nam nakręca. I tak właśnie było tamtego dnia. Niejaki Adrian, zwany Sztruksem, będący tymczasowym powrotem emigranta na łono stęsknionej ojczyzny uparł się by zrobić zdjęcia na znanej już w środowisku fotograficznym konstancińskiej plaży. Los od samego początku był przeciwko Adrianowi. Jedna modelka musiała nagle wyjechać z Warszawy, drugą dopadła stara kontuzja i do Warszawy nie mogła przybyć. Gotów byłem pogodzić się z losem i tego dnia zająć się sianiem rzodkiewki i marchewki w przydomowym ogródku, ale Adrian naprawdę się uparł. Blond piegowatą modelkę Olę która wyjechała ściągnął z powrotem z Gdańska do Warszawy, a w miejsce modelki z kontuzją zaprosił Agę... piękną i czarnowłosą kobietę, która w moich wyobrażeniach pasowałaby do wielu stylizacji, ale nie na plażę i jak się okazało nie miałem racji . Jako wsparcie pędzelkowo pacykatorsko animacyjne wystąpiła kochana Aneta, znana gdzieniegdzie jako Imago. Zdjęcia się odbyły, efekty tej sesji, przynajmniej z mojego punktu widzenia właśnie prezentuję.
p.s. Jadąc na plażę autem odśpiewaliśmy sto lat Kasi, znanej jako Brudna Hara ;)
p.s. 2 Wracając z sesji zgubiłem telefon. Wielkie podziękowania dla Pani, która go odnalazła i dołożyła starań, by mi go oddać. Dzięki temu, tego samego dnia wieczorem odbyłem jeszcze wycieczkę metrem na Kabaty po mój telefon i odkryłem na ulicy Wąwozowej dwa kroki od stacji metra świetny sklep z gruzińskimi winami i zakochałem się białym Tsinandali. Podróże kształcą.













Komentarze

  1. :D fajen zdjecia. lubie to plaze. modelki ci sie trafiają jak slepemu fotgrafowi ;p farciarz.. ;) no i jeszcze sie posmiałam czytajac tekst.. a na gruzinskie wino kiedys do ciebie wpadnę ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...