Nauka o prapoczątkach człowieka ciągle jest nauką żywą w odróżnieniu od takiej łaciny, którą zwą martwą. Żywą, bo ciągle pojawiają się nowe fakty, nowe dowody i trzeba nieraz do góry nogami wywalać wcześniej postawione tezy uznawane przez autorytety za pewnik na wieki, wieków amenT. A w łacinie (nie licząc tej podwórkowej) nie pojawia się nowego nic, dlatego jest wymarła i koniec. Dziś już wiemy, że Afryka była i może największą pramatką gatunku homo, ale kilka innych pomniejszych matek pojawiło się w innych rejonach świata. Wiemy, że neandertalczyk, którego wcześniej próbowaliśmy wcisnąć na siłę w tabelkę naszych przodków poniekąd swoje geny gdzieś tam w naszym DNA podczas niezliczonych mezaliansów pozostawił, ale był gatunkiem odrębnym od homo sapiens i co już dziś też wiadomo nieco starszym jeżeli chodzi o zaistnienie na naszej planecie i jak się okazuje, wiele nasi praaaaaaprzodkowie od neandertalczyków podpatrzyli, lub też się nauczyli. Wiemy nawet jak przebiegała ewolucja człowieka, od prymitywnych narzędzi po epokę pary czy wręcz Internetu.. Ale do dziś głowy tęgie na całym świecie zadają sobie pytanie kiedy małpolud przestał być małpoludem, a zaczął być człowiekiem. Dawniej oczywiście uważano, że homo erectus, czyli człowiek wyprostowany zaczął być homo sapiens, czyli człowiekiem myślącym, kiedy wykształcił kciuk przeciwstawny i zaczął używać narzędzi, ale nie dawało to odpowiedzi na pytanie co takiego się wydarzyło, że do tego doszło. Tu oczywiście pole do popisu mają zwolennicy różnych teorii spiskowych - w tym tej o kosmitach, co to niby przy okazji odwiedzin naszej planety setki tysiące lat temu w ramach eksperymentu dali małpie ogień do ręki i szluga, robiąc jednocześnie zakłady o to czy małpa zajara czy się podpali. Tak czy siak pomijając teorie nawiedzonych dziś jeszcze nie wiadomo co to był za impuls, który pierwszej małpie kazał wziąć do ręki zaostrzony patyk i wbić go w przebiegającą jaszczurkę czy też pobratymca, a potem kawałkiem kamienia poprawić mu w potylicę. Fakt się dokonał i małpy zaczęły używać narzędzi. Im bardziej rozwijała się dziedzina badań DNA, tym większą nadzieję pokładano w odczytaniu pełnego genotypu człowieka i znalezieniu tam rozwiązania tajemnicy - co i kiedy pchnęło nasz gatunek do rozwoju i uczyniło go tak wyjątkowym. I tak gdzieś w okolicy roku 2000 odkryto, że nasz genom składa się z niesamowitej liczby 3 miliardów par nukleotydów zawierających pełen zapis nas. Naszych cech, chorób, przeszłości, koloru włosów i oczu, wzrostu czy długości penisa (niektórzy by pewnie chcieli pogrzebać przy tych partiach DNA), itp. Radości mimo to wcale nie było, bo okazało się przy okazji, że podobną liczbę mają inne człekokształtne, które są jednak trochę mniej rozwinięte z umiejętnościach zabijania się masowo i niszczenia planety. Ba, niektórzy zaczęli się wstydzić tych 3 miliardów, bo taka pewna australijska ryba dwudyszna ma aż 43 miliardy par nukleotydów. A nieduży kwiatuszek z gatunku Paris Japonica ma tych par 150 mld. Ale taki pierwotniak Polychaos Dubium (czyli po naszemu ameba) bije ludzi na głowę, bo jego genom to 640 miliardów par. Także od dziś nie mijajcie z pogardą brudnych kałuż na drodze, bo być może w którejś z nich jakiś mały, niewidoczny gołym okiem pierwotniak właśnie rozszczepia atom na pół, żeby skonstruować bombę atomową i dać nam popalić. Ostatecznie zawstydzeni naukowcy musieli przyznać, że to nie wielkość genomu decyduje o naszej wyjątkowości i nie ma w nim rozwiązania zagadki kiedy homo niewiadomo stał się homo sapiens. Ale... w 2004 roku odkryto w ludzkim genotypie teoretycznie niepozorny gen VMAT2. Nazwany szybko Genem Boga, bowiem przypisano mu ścisły związek z ludzkimi stanami uniesienia, uduchowienia czy stworzenia pojęcia Boga jako istoty nadprzyrodzonej, która dała wszystkiemu początek. I uznano, iż dzięki tym stanom, ludzkość dokonała skoku ewolucyjnego, bowiem wiara w bogów dawała większe poczucie bezpieczeństwa, stabilności i sprzyjała poznawaniu nowego i tak dalej i tak dalej. Na szczęście dla ateistów jak na razie jest to tylko teza, na której ewentualne poparcie przyjdzie nam pewnie czekać parę setek lat, więc nie ma co sobie nią głowy zaprzątać, bo zanim te lata miną to nas już dawno nie będzie. W sensie nas jako osób, ale kto wie, może nas jako ludzkości też nie i wtedy już zupełnie problem pozostanie akademicki. W tym samym czasie inna grupa badaczy niegrzebiąca w DNA wskazała na inny ciekawy fakt z kalendarza istnienia homo. Otóż to około 40 tysięcy lat temu dokonał się w rozwoju naszego gatunku nagły i wielki skok naprzód. I tak też go nazwano. Wielki Skok Naprzód. Nie ma żadnego związku z mutacjami w DNA, ani imprezą kosmitów na Ziemi (chyba?), ma za to związek ścisły z ludzkością do dziś. Co więcej wydarzyło się to prawie równocześnie zarówno na terenach dzisiejszej Hiszpanii, jak i u wybrzeży Australii czy na południowych krańcach Afryki. To zjawisko to... sztuka. Nie sztuka mięsa, nie sztuka chłodnego piwa w lodówce tylko SZTUKA przez wielkie SZ. Praprzodkowie nasi zaczęli robić graffiti w jaskiniach, wyrabiać ozdoby z kości, drewna i skóry, zaczęli rzeźbić w kamieniu. Oczywiście osoby cokolwiek mające pojęcie o paleontologii wiedzą, że pierwsze naskalne malowidła są o wiele starsze bo mają i 200 tysięcy lat. Ale są mocno prymitywne i występują czy też odnajdywane są niezwykle rzadko - możemy mówić tu o sporadycznych przypadkach. A 40 tysięcy lat temu nastąpił wielki rozkwit, wielkie bum, wielki skok naprzód. Badacze uważają, że był on ściśle powiązany z jednym jeszcze zjawiskiem i to połączenie tak naprawdę pchnęło ludzkość na zupełnie inne tory, choć patrząc na dzisiejszy świat nie jestem do końca przekonany czy tory słuszne. Na Ziemi pojawił się bowiem... język. Język w sensie mowa, która pozwoliła ludziom porozumiewać się między sobą, wymieniać się doświadczeniem, przekazywać historie nie tylko za pomocą malowideł, pozwoliła ludziom stać się społeczeństwem. Mowa z początku prymitywna, wspierana gestami, tańcem, a potem coraz bardziej udoskonalana i zróżnicowana. Pozwoliła gatunkowi homo wyróżnić się na tle innych zwierząt i w rezultacie je zdominować, a ziemię uczynić sobie poddaną prawie bezwarunkowo, bo jak wiadomo planeta czasami się jeszcze odgryza. Mowa i sztuka, sztuka i mowa - to połączenie sprawiło, że dziś jesteśmy tym czym jesteśmy. Dzięki temu potrafimy zatruwać naszą planetę, mordować się masowo, niszczyć, ale też dzięki temu umiemy się kochać, ochraniać bliskich i tworzyć rzeczy piękne. Jeśli tylko zechcemy. Do was należy wybór po której stronie staniecie. Czy dacie komuś w pysk, czy namalujecie pejzaż. To oczywiście mocne uproszczenie, ale człowiek w procesie ewolucji stał się właśnie taki - w jakiś sposób musi wyrazić swoje emocje, uczucia, myśli. Ja dziś wybieram sztukę. W formie fotografii bo tę dziedzinę lata temu ukochałem sobie najbardziej.
Nicola czyli Szajbka uchwycona na plenerze Plenery z Pogranicza.
kiev88/rollei rpx400.
Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...
Komentarze
Prześlij komentarz