Przejdź do głównej zawartości

Fraszka.

U Jana Kochanowskiego nie było lipy. To znaczy w sensie dendrologicznym była, ale jeśli chodzi o współczesny i potoczny wydźwięk tego sformułowania, to lipy nie było. Lista jego tytułów przed nazwiskiem, jak na szesnasty wiek jest doprawdy imponująca. Polski poeta który niezwykle przyczynił się do rozwoju polskiego języka literackiego, pleban, tłumacz, prepozyt kapituły katedralnej poznańskiej (czyli przewodniczący kanoników tejże kapituły), poeta nadworny Stefana Batorego, sekretarz królewski Zygmunta Augusta i Stefana Batorego, wojski sandomierski i wreszcie jeden z najwybitniejszych twórców renesansu w Europie i Polsce. Równie imponująca jest również lista jego dokonań, zwłaszcza tych poczynionych piórem. Kto kończył szkołę w Polsce temu na pewno nie obca "Odprawa posłów greckich", "Treny" czy liczne "Fraszki", a to zaledwie ułamek spuścizny po Janie. Jedną z najbardziej znanych fraszek jest ta o tytule "na Zdrowie", zaczynająca się: "Ślachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz...". Jak już na pewno każdemu dokładnie wyłuszczyła jego polonistka (lub wyłuszczy rychło), rzecz traktuje o ulotności zdrowia i życia jako takiego i takoż o bezsensie pogoni za dobrami doczesnymi, co jednak w przypadku Kochanowskiego, majętnego szlachcica z włościami zalatuje nieco hipokryzją, ale jak to mówią i piszą: licentia poetica własnymi chadza ścieżkami i któż zabroni bogatemu na biedę narzekać. Powyższa fraszka została opublikowana  w zbiorze "Fraszki. Księgi trzecie" w 1584 roku, a więc parę lat po śmierci jego znanej z Trenów córki Urszuli, ale również i po śmierci drugiej córki Hanny. Co może nieco tłumaczyć ów przygnębiający "mementomorizm". Nie wiadomo, czy gdyby Kochanowski żył nam współcześnie to nie napisałby nowej, albo nie przeredagowałby nieco swojej starej fraszki, by przestrzegała przed... sportem. Mogłaby się zaczynać tak: Ślachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż sportu spróbujesz...
Hola! Hola! ktoś zawoła. Co za herezje i bzdury? Wszak wszem i wobec wiadomo, że sport to zdrowie! Ruch to zdrowie! I tak dalej, i tak dalej. Ja tam się zasadniczo z tymi tezami spierać nie zamierzam, choć osobiście jestem zdania, że pośpiech upokarza. Ale naukowcy już nie są do końca ugodowi jak ja, przynajmniej jeśli chodzi o pewne konkretne formy sportu. I to wcale nie ci słynni amerykańscy naukowcy, tylko tacy bardziej wiarygodni, bo szwedzcy. Pół roku temu na łamach "British Journal of Sports Medicine", owi badacze opublikowali obszerny artykuł podsumowujący wieloletnie badania (program trwał od 1968 roku) i obserwacje ponad milionowej grupy mężczyzn. Z którego jasno wynika, że jak najbardziej aktywność fizyczna poprawia wydolność krążeniowo-oddechową, a co za tym idzie znacząco zmniejsza ryzyko zachorowania na raka płuc, wątroby, przełyku, trzustki i jelit, ale równocześnie odkryto u wielu badanych osób uprawiających regularnie sport, tendencję do częstszego zachorowania na raka prostaty i skóry. I teraz uspokajam. Biegacze i pływacy mogą spać spokojnie. Podobnie jak rowerzyści, chyba, że nadal będą ignorować przepisy ruchu drogowego, wtedy nie ręczę zarówno za siebie jak i za innych wkurzonych kierowców. Ale ogólnie wszyscy stawiający na ćwiczenia aerobowe mogą spać spokojnie. Ich sport to faktycznie zdrowie. Co innego bywalcy siłowni, pakowni, czy zakochani w Chodakowskiej z hantlami. Bo jak wyszło z badań, to właśnie sport oporowy sprzyja rozwojowi raka. Ale żeby nie było tak strasznie, w owej ponad milionowej grupie, wśród miłośników sportów oporowych, którzy zachorowali na nowotwór, rzadko owa choroba prowadziła do śmierci, co zdaniem naukowców jest dowodem na to, że nawet ten sport kancerogenny jest zdrowszy, niż sportu jakiegokolwiek brak. A dla tych z wadliwym systemem motywacji, którym ciężko jest zabrać się za sport czy ćwiczyć regularnie, szwedzcy naukowcy mają pocieszenie. Jak ktoś się wstydzi sąsiadom pod oknami spocony biegać, czy na pływalni miejskiej machać rękoma w wodzie, wpatrując się w mokry tyłek osoby płynącej przodem, to pozostaje jeszcze spacer, który podobnie jak bieganie czy pływanie, również powoduje, że w ludzkim organizmie buzują endorfinki, poprawia się krążenie, maleje ryzyko chorób serca, poprawia się psychika i znika stres. I wystarczy jedynie 150 minut tygodniowo poświęcić na ruch, czyli raptem nieco ponad 20 minut dziennie. Tyle co nic praktycznie. Na koniec jeszcze wniosek mój własny z opublikowanych wyników badań i zaleceń: na bank większość wśród szwedzkich badaczy stanowiły kobiety, bowiem zawarto w raporcie jeszcze jedną konkluzję, która nasuwa mi nieodparte podejrzenia o spisku płci pięknej, wymierzonego w mężczyzn. Otóż zdaniem naukowców można zamiast sportu czy spaceru, zastępczo energicznie poświęcać się... pracom domowym.

A teraz w ramach okrasy wizualnej aktywność sportowa, czyli ćwiczenia na ławeczce i w parterze. Żeby mi nikt nie zarzucał, że nie dbam o modelki ;) Pozuje Kasia i Martyna, rzecz miała miejsce na plenerze Misja Wschód 2023 i uwieczniona została na aparacie kiev88 z kliszą hp5.

 

 










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...