piątek, 14 grudnia 2018

Pepiczki.

Wczoraj mieliśmy kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Czyli kolejną martyrologiczną datę w mega martyrologicznym kalendarzu naszego narodu prawie wybranego. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że Żydzi zostali narodem wybranym przez przypadek, jakiś boski błąd czy też sztuczki szatana, bo tym narodem powinniśmy być na pewno my. Izraelici co prawda byli w niewoli egipskiej, po ucieczce z niej błąkali się bez GPS'a po pustyni dziesiątki lat, no a potem zły Adolf sprawił im Holocaust. Ale i nasz naród przecież niemało się wycierpiał. Dostawaliśmy nie raz lanie od sąsiadów, a i od sezonowych turystów też, że tak wspomnę Tatarów czy Turków. Co prawda i nam się zdarzało spuścić manto temu i owemu, ale jako naród wolimy raczej świętować własne klęski. Bo martyrologię mamy zapisaną w genach. Nazywamy się milion i cierpimy za miliony i już. Jesteśmy biedni, pokrzywdzeni i pomijani. Wszędzie, w czymkolwiek, gdziekolwiek. Świat dookoła taki zły, groźny, wrogi, a my tacy biedni zawsze. I tego też nas uczą od maleńkości w naszych szkołach i z takim przeświadczeniem umieramy. A prawda, jak to zazwyczaj bywa leży pośrodku.

Wpadł mi ostatnio w ręce zupełnym przypadkiem artykuł o historii Śląska Cieszyńskiego po 1918 roku. Czyli o burzliwych dziejach polsko-czeskiego Zaolzia. W owych czasach w Europie w bólach i wśród powojennej rzeczywistości odrodziło się lub narodziło wiele państw - w tym również nasze jak i naszych południowych sąsiadów. Żeby nie zanudzać i nie plagiatować autora artykułu pana Daniela Korbela w telegraficznym skrócie opiszę. Polska i Czechosłowacja roszczą pretensje do Zaolzia. Na mocy porozumienia ostateczne rozstrzygnięcie sporu odkładają na później dając sobie wzajemnie czas na okrzepnięcie swoich nowych państwa. W 1919 roku Polska tocząc wojnę z bolszewikami ogłasza jednak zaciąg do wojska na tych terenach, który to fakt Czesi uznają za złamanie porozumienia i zbrojnie zajmują Zaolzie, co zostaje rok później przez międzynarodowy arbitraż uznane za stan prawny. Czesi okazują się demokratami, Polacy mają swoje samorządy, swoich przedstawicieli w parlamencie, ba nawet Witos i Korfanty prześladowani w Polsce przez Piłsudskiego znajdują u nich azyl. Taka sytuacja trwa do 1934 roku, kiedy narasta konflikt niemiecko-czechosłowacki o Sudety. Polska szybko podpisuje z III Rzeszą pakt o nieagresji, dokonuje na mapie z Niemcami podziału Zaolzia wyznaczając nowe granice, wysyła na te tereny swoich dywersantów oraz gromadzi przy granicy Czechosłowackiej wojska przekazując na koniec rządowi w Pradze ultimatum z żądaniem oddania Ślaska Cieszyńskiego. Mimo międzynarodowej krytyki (Francuzi i Anglicy stanęli po stronie Czechosłowacji nazywając Polskę szakalem na smyczy Hitlera) Polska ostatecznie zajmuje Zaolzie i rozpoczyna swoje rządy na tych terenach. Zaczynają się prześladowania Czechów. Zamknięte zostają wszystkie ich szkoły, biblioteki, kluby, spółdzielnie, a ich majątek przejmuje polski skarb państwa. Czeskie kościoły zostają sprofanowane, niektóre zamienione na stajnie. Za głośne pozdrowienie w języku czeskim (nazdar) są wystawiane mandaty w wysokości 4zł (dowcipni Czesi szybko zaczynają się pozdrawiać zwrotem ctyri zlate). Trwają masowe represje, stosowana jest odpowiedzialność zbiorowa (wypędzanie ludności z domów i mieszkań), nieliczne manifestacje Czechów są tłumione brutalnie przez konną policję i wilczury policyjne. Napady na czeskie domy, pobicia są codziennością - polska policja nie podejmuje żadnych działań, równocześnie Czesi są masowo zwalniania z pracy, bez szans na znalezienie innej. Wszystkie te represje prowadzą do oczekiwanej emigracji Czechów z Zaolzia - mówi się o 35-40 tysiącach ludzi zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Polacy z tych ziem, którzy pod rządami czechosłowackimi sami walczyli o prawa polskiej mniejszości przerażenia skalą czystek wysyłają nawet (na próżno oczywiście) do polskiego rządu prośbę o przerwanie akcji.
W 1938 roku Polska nabierając apetytu wymusza na Czechosłowacji kolejne ustępstwa zajmując Czadcę, Orawę i Spisz (przy proteście dyplomatycznym i zbrojnym Słowaków), wspierając jednocześnie po kryjomu (wysyłanie nieumundurowanych grup wojskowych na Ruś Zakarpacką) węgierskie roszczenia do innego skrawka ziem czechosłowackich.
I tak nadchodzi rok 1939. Zdradziecka III Rzesza i ZSRR podpisują pakt o nieagresji, wytyczając na mapie nowe granice na terenach podzielonej Polski. Polska szuka na daremno pomocy we Francji i Anglii. Zdradziecka Słowacja gromadzi wojska na granicy, żeby przy okazji agresji Niemiec na Polskę odbić swoje ziemie...

Do dziś znakomita większość polskiego społeczeństwa jest dogłębnie przekonana, że największą ofiarą lat trzydziestych XX wieku w Europie była właśnie Polska. Zgnębiona, uciemiężona, pozostawiona bez pomocy, ale do końca bohaterska i niepokalana. Bo takiej "prawdy" właśnie uczą w szkołach. Żeby było jasne, nie wybielam i nie gloryfikuję nikogo. Każdy naród coś tam ma za uszami. Ale warto się kilka razy zastanowić, zanim rzuci się kamieniem.

Na zakończenie tradycyjnie coś dla oka. Sesja bardzo luźno nawiązująca do stosunków międzysąsiedzkich i paktu o nieagresji.













poniedziałek, 3 grudnia 2018

Katexit.

Jak upierdliwy bumerang wraca sprawa ustawy antyaborcyjnej. Nie tyle samej ustawy, bo tą już mamy i jest jedną z najostrzejszych w Europie, ale jeszcze większego zaostrzenia tejże, aż do całkowitego zakazu aborcji w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Jadąc ostatnio autem i słuchając tradycyjnie na przemian pomruków mojego diesla i radia usłyszałem, że zwolennicy zakazu powołują się na słowa niejakiego Jana Pawła II, zwanego papież, który to onegdaj rzekł, że "naród który zabija swoje dzieci jest narodem bez przyszłości".
I tu chciałbym zadeklarować, iż po przeanalizowaniu za i przeciw ja się ze zwolennikami zakazu zasadniczo zgadzam. Popieram wręcz. I z całego serca życzę wszystkim chętnym jak najszybszego oficjalnego wprowadzenia tego i innych praw wynikających z religijnych przekonań, zakazów i nakazów kościelnych czy opinii tak zwanych hierarchów kościelnych. Pod jednym warunkiem. Że w końcu w tym kraju dojdzie do planowanego już od dawna Katexitu czyli odessania kościoła katolickiego od cycka ojczyzny i co za tym idzie wprowadzenia dodatkowego podatku od zadeklarowanych wiernych, żeby tenże kościół mógł się utrzymywać ze swoich owieczek, co jest zupełnie zgodne z prawem kanonicznym i ze wszech miar moim zdaniem słuszne i sprawiedliwe. Odsysanie od cyca powinno być też związane z powszechną narodową i przymusową deklaracją kto jest kato, a kto nie oraz oczywiście z wprowadzeniem dodatkowego prawa i przepisów obowiązujących tylko katolików. Byłoby też jednocześnie idealnym momentem na umieszczenie w dowodach czipu. Nie dość, że to nowoczesne rozwiązanie i zabezpieczenie to dodatkowo można by w sposób dyskretny, ale jednak sprawdzalny umieścić na takim czipie informację o deklaracji dotyczącej wiary. I już widzę oczyma wyobraźni sytuację, dajmy na to z apteki, kiedy to do okienka podchodzi kobieta i mówi:
- Poproszę paczkę prezerwatyw (albo pigułki antykoncepcyjne, albo pigułkę "dzień po").
- Proszę przyłożyć dowód do czytnika...
- Biiiip!
- Przykro mi, nie mogę pani sprzedać tych produktów.
- Ale ta pani przede mną kupiła!
- Zgadza się, kupiła bo mogła. A pani zgodnie z danymi z dowodu jest zadeklarowaną katoliczką i zgodnie z ustawą nr. X określającą stosunki między Rzeczpospolitą Polską, a Kościołem Katolickim mam ustawowy zakaz sprzedaży określonych produktów katolikom. Mogę jako zamiennik zaproponować kalendarzyk małżeński, termometr do mierzenia temperatury pochwy lub różaniec.

Proste, skuteczne i sprawiedliwe rozwiązanie. Każdy świadomy swojej słabości związanej z pokusami życia doczesnego, ale jednocześnie pragnący żyć zgodnie z naukami swojej religii miałby ułatwioną sprawę przy jednoczesnym poszanowaniu praw innych ludzi do życia zgodnie z własnym sumieniem czy przekonaniami. Skończyłyby się te nieustające awantury, przepychanki, protesty, marsze za lub przeciw, zniknąłby ten cały zewnętrzny podział społeczeństwa wypływający wciąż na powierzchnię z powodów wiary i przekonań. Przy okazji można by było w większy sposób mieć wpływ na inne mniej lub bardziej ważne problemy społeczne. Zakaz sprzedaży alkoholu powyżej 20% i wyrobów tytoniowych dla wierzących, bo nie raz już słyszałem, że to grzech. Kierowca katolik dostawałby dwa mandaty - jeden tradycyjny zasilający kasę państwa, a drugi kościelny (bo przekraczanie prędkości to grzech) zasilający dajmy na to jakiś specjalny samarytański fundusz kościelny pomagający ofiarom wypadków. Kwestią głębszej analizy byłoby natomiast to, czy w kontekście biblijnego gorejącego krzewu wierni mieliby dostęp do legalnej marihuany czy nie. W katolickiej rodzinie mąż miałby zawsze ostateczne i decydujące słowo, a do tego mógłby raz w miesiącu wymusić na żonie posłuszeństwo w sypialni i spuścić jej manto dajmy na to dwa razy na kwartał za brudną podłogę czy zbyt słoną zupę. Powstałyby też ufundowane z podatków od wiernych przedszkola, szkoły, przychodnie i szpitale gdzie mogliby się leczyć wszyscy niezaszczepieni, za to powierzeni opiece boskiej.

Takich przykładów gdzie prawa boskie mogłyby oprócz praw świeckich obowiązywać chętnych i zadeklarowanych jest naprawdę mnóstwo i nie da się chyba ich wszystkich wymienić nie pisząc książki. Współrodacy katoliccy, bracia i siostry (ale nie w wierze), trzymam za Was wszystkich naprawdę kciuki. Żeby się to wszystko w końcu Wam udało. Żebyście mogli żyć tak jak pragniecie.

I żebyście wreszcie dali spokój reszcie społeczeństwa. Bo nie każdy musi chcieć od razu oglądać świat spod czarnego parasola.

A teraz coś dla oka. Czyli cudna siostra miłosierdzia podejrzana na plenerze Misja Wschód. Dominika.












wtorek, 20 listopada 2018

Koronkowe gacie.

Jak mówi stare indiańskie przysłowie: "w tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz".*
A jak z dwojga nie chce jedno? Mówi się trudno, żyje się dalej. A przynajmniej tak być powinno. Bo choć większość rzeczy, które nie śniły się filozofom występuje w Polsce to inne kraje też się starają jak mogą, żeby zadziwić świat. Niedawno w Irlandii uniewinniono gwałciciela. Głównym powodem takiego wyroku było to, że ofiara - młoda kobieta miała na sobie majtki. Koronkowe, ale podejrzewam, że w tym konkretnym wypadku równie dobrze mogły one być barchanowe, z blachy falistej czy ze sznurka i nic nie jest w mojej ocenie w stanie usprawiedliwić czegoś tak ohydnego jak gwałt. Nie powiem, będąc facetem muszę przyznać, że widok bielizny frywolnie ukazującej się spod na ten przykład kusej sukienki ma prawo zadziałać na męską wyobraźnię elektryzująco. I ten elektryzujący impuls ma prawo też w mózgu wywołać równie frywolną myśl. I to wszystko. Gorzej, kiedy taki widok niczym ostry nóż odcina mózg od reszty ciała wywołując zwierzęce reakcje - choć uczciwie przyznać trzeba, że w świecie zwierząt do zbliżenia dochodzi zazwyczaj za obopólną zgodą. Jeżeli ktoś na widok damskich majtek czy też stanika nie potrafi zapanować nad swoimi żądzami ma ze sobą poważny problem i nie powinien zerkać nawet w kierunku prania suszącego się na sznurkach, nie mówiąc już o patrzeniu w kierunku kobiet bardziej czy mniej ubranych.
W internecie zawrzało. Pojawiło się dużo wpisów informujących, że majtki to nie zaproszenie do gwałtu. Słusznie, choć uważam, że wszędzie, ale szczególnie w kraju z takimi tradycjami jak Polska warto uświadamiać facetów, że nic nie jest zaproszeniem do przemocy seksualnej. Ani majtki, ani krótka spódnica, ani ładny wygląd, ani brak stanika pod bluzką. Nic. Pisząc o tradycjach mam oczywiście na myśli nieustające stanowisko kościoła katolickiego w naszym kraju określające jasno rolę kobiety jako tej podległej mężczyźnie, a więc posłusznej również w sprawach seksu (tak drodzy panowie, w małżeństwach też dochodzi do gwałtów). Ale też piszę o publicznych i bezkarnych całkowicie wypowiedziach tak zwanych polityków, choćby o tym, że "nie da się zgwałcić prostytutki" czy też o tym, że "każda kobieta lubi być trochę gwałcona". I piszę również o tych żałosnych poradach dla kobiet dotyczących tego jak uniknąć gwałtu - ubierać się skromnie, workowato, nie nosić wyrazistych makijaży nie patrzeć obcym facetom w oczy. Zupełnie tak jakby kobieta na ulicy była antylopą poruszającą się między drapieżnikami, czyhającymi tylko na jeden jej błąd. Paranoja. Żyjemy w XXI wieku. Każdy ma prawo do wyrażania siebie, każdy ma prawo w przestrzeni publicznej czuć się bezpiecznie. I każdy ma prawo do tego, żeby jego NIE znaczyło nie.

Żeby tak było trzeba przestać bezmyślnie indoktrynować dziewczynki i kobiety, trzeba przestać im mówić co mają robić, żeby były bezpieczne. Trzeba przestać im wmawiać, że są czemukolwiek winne lub cokolwiek sprowokowały.
Pora za to zacząć edukować chłopców i mężczyzn. Tłumaczyć im od wczesnych lat, że jedynym miejscem gdzie mogą bezkarnie wymachiwać swoim penisem jest toaleta z pisuarem, a i tam powinni zachować umiar, żeby nie ochlapać całej łazienki czy sikającego obok sąsiada. Uświadamiać, że będąc tak, a nie inaczej zbudowanymi nie maja prawa czuć się w niczym lepsi czy ważniejsi od drugiej płci. Podkreślać na każdym kroku, że za każdym razem rozpięcie własnego rozporka w obecności kobiety powinna poprzedzić jej wyraźna wcześniejsza zgoda.
I przestać szukać wreszcie wymówek dla gwałtu. Bo ich najzwyczajniej w świecie nie ma i nigdy nie będzie.

Poniżej krótka i szybka sesja. Bo było chłodno. Plener "Na Żywca" nad pięknym Jeziorem Żywieckim, miejscowość Tresna. I chciałbym podkreślić, że ani przez chwilę nie pomyślałem o gwałcie. Mimo, że modelka była ubrana tylko w jamnika. Dziękuję Kinga.

*ten indianin to oczywiście Tadeusz Boy-Żeleński.






czwartek, 15 listopada 2018

Narodowy syndrom sztokholmski.

Od biedy jestem w stanie wyobrazić sobie co kieruje włoskimi neofaszystami. W końcu to w ich kraju wymyślono ten zbrodniczy system. Z tych samych powodów nie dziwię się niemieckim neonazistom, bo w końcu to też przez jakiś czas była ich narodowa doktryna (choć zawsze się dziwiłem jak Adolf godził sam w sobie tą całą bajkę o blond rasie nordyckiej, czystości krwi, itp. będąc sprzymierzonym z było nie było lekko przykurzonymi ciemnowłosymi Włochami czy skośnookimi niewysokimi lekko żółtawymi Japończykami?). Od bardzo dużej biedy może mnie również nie dziwić, że jakaś nieduża grupka przemarzniętych w głowy chłopców z Polski unosi ręce w hitlerowskim pozdrowieniu czy też w krzakach świętuje z tortem urodziny przywódcy III Rzeszy. W końcu nie każdy skończył podstawówkę i nie każdy miał okazję z lekcji historii dowiedzieć się, że Słowianie byli dla nazistów i faszystów podludźmi przeznaczonymi do eksterminacji. I nie każdy w tej niedokończonej podstawówce przeczytał Niemców Kruczkowskiego czy Medaliony Nałkowskiej. Lub przeczytał cokolwiek. Dlatego umownie jestem uznać, że w każdym społeczeństwie, nawet w polskim występuje jakiś procent ludzi ograniczonych umysłowo dla których Adolf jest idolem, a przyjazd do Warszawy na Marsz Niepodległości czymś wielkim na miarę wycieczki do Egiptu Grażynki i Janusza 30 lat temu. I jestem w stanie od jeszcze większej biedy uznać, że w myśl syndromu sztokholmskiego tym biednym chłopcom w maskach przeciwsmogowych nie przeszkadza to, że maszerują ramię w ramię z potomkami tych, którzy strzelali do ich dziadków, gwałcili ich babcie i zabijali dzieci w komorach gazowych obozów koncentracyjnych. Oraz, że wykrzykują hasła o białej Europie, czystości rasy, białej sile - żywcem wzięte z Mein Kampf. Bo na idiotów nie ma lekarstwa. Nie zaskoczył mnie nawet udział w ostatnim "Marszu Niepodległości" tak zwanych dostojników państwowych w osobie premiera i prezydenta. Bo obaj panowie w mojej ocenie specjalnie się nie wyróżniali z tłumu.

To co mnie zaskoczyło i to całkiem na poważnie to reakcja wielu osób, które do tej pory uważałem za myślące. Ich reakcja na próbę zakazania marszu w stolicy, ich pełna pseudopatriotycznej agresji postawa wobec wszystkich, którzy byli przeciwni organizacji pochodu pod flagami innymi niż biało czerwone. Ze zdumieniem czytałem jak stają w obronie demokracji dowodząc pokrętnymi ścieżkami, że zakazane organizacje propagujące równie zakazane i zbrodnicze systemy oraz przemoc mają to samo prawo robić marsze co każdy inny. Jak tłumaczyli wbrew faktom i logice, że przecież na poprzednich marszach to same rodziny z dziećmi były, zdjęcia ukazujące transparenty rasistowskie czy ksenofobiczne to prowokacja, a policjanci z nudów pobili się sami.
W całym tym zaskoczeniu jedno okazało się dobre. Zrobiłem jesienne porządki. Wśród nieco bliższych i ciut dalszych znajomych - żegnając się czule z tymi, którym po drodze z narodowym socjalizmem. Spod nieważne jakiej flagi. I nie chodzi wcale o to, że kto myśli inaczej ten wróg. Bo wtedy nie byłbym lepszy od tych biednych chłopców z przemarzniętymi główkami. Tylko o to, że kto nie myśli wcale, ten może się równie dobrze jak bez mózgu obyć bez znajomości ze mną. A ja nie będę miał odruchu wymiotnego czytając co poniektóre mądrości.

Hiszpański pisarz, filozof, poeta Miguel de Unamuno napisał dawno temu, że faszyzm leczy się czytając, a rasizm leczy się podróżując. A ja od siebie dodam, że uczulenie na głupotę i pseudopatriotyzm najlepiej leczy się miłym oku obrazem. Np. Anią nad jeziorem Żywieckim. "Ustrzeloną" kievem88 na materiale panatomic-x80. Na niedawnym, październikowym plenerze Na Żywca.











piątek, 19 października 2018

Sound of silence.

Sound of silence czyli po naszemu cisza wyborcza, która zacznie obowiązywać dziś od północy. Tak właśnie, w tym poście będzie obywatelsko, prospołecznie i oczywiście niegrzecznie. Za to krótko, żeby nie męczyć leniwych czytaniem za bardzo, zwłaszcza, że w ostatnich miesiącach pojawiły się miliony plakatów i setki ton ulotek, a większość z nich mimo różnych kolorów i logo partii o podobnej treści - nikt w życiu nie da ci tego co może obiecać ci polityk przed wyborami. Niemniej zachęcam wszystkich, niezależnie od przekonań, wyznawanej religii, płci, koloru skóry czy preferencji seksualnych do wzięcia udziału w zbliżajacych się wyborach. Wyborach śmiem twierdzić najważniejszych, bo samorządowych, bliższych nam nawet bardziej niż koszula ciału, mających bezpośredni i namacalny wpływ na nasze codziennie życie i otoczenie w jakim mieszkamy. Dlatego mając osobiście dosyć niskie mniemanie o dzisiejszym poziomie polityki w naszym kraju (a może właśnie dlatego) mówię i piszę: idźcie w niedzielę na wybory. Ci, którzy przez ostatnie lata poprzez swoich wybrańców nadają ton życiu politycznemu, społecznemu i ogólnym nastrojom w naszej ojczyźnie na pewno pójdą. I znowu zagłosują na mrzonki i mannę z nieba, a przy okazji w pakiecie na ciemnogród, zacofanie, ksenofobię oraz zamordyzm. Jeśli i wy macie już dosyć zaciskania zębów ze złości i oglądania na każdym kroku festiwalu głupoty, ruszcie 21 października swoje szanowne cztery litery w kierunku urn. Póki jeszcze wam wolno.

W tym roku w mojej gminie tak się szczęśliwie złożyło, że mogę iść i głosować szczerze ZA, popierając idee mi bliskie, a nie jak to zwykle bywa głosować PRZECIW wybierając mniejsze zło. Wiem, że nie każdy znajduje się w tak komfortowej sytuacji, ale ostatnie wybory parlamentarne jasno pokazały, że tumiwisizm obywatelski może i doprowadza do groźnych sytuacji, kiedy populistyczna, ortodoksyjna, kołtuńska i zdawałoby się marginalna mniejszość dochodzi nagle do władzy. Źle się dzieje w państwie Polskim. Ale mocno wierzę, że "jeszcze będzie przepięknie jeszcze będzie normalnie", a zmiany najlepiej zacząć od siebie i swojego podwórka.

21 X 2018 - idę na wybory. Chodźcie ze mną, z nami.

W ramach obszernego zestawu zdjeciowego obiecane na początku "niegrzecznie". Jest to pakiet zupełnie nie związanych z wyborami samorządowymi przeróżnych zdjęć, powstałych nie w seriach jak to u mnie bywa, a pojedynczo, przez co do tej pory nie publikowanych. Powstałych często pod wpływem róznych chwilowych impulsów, oraz reakcji na to co się wokół mnie i w kraju dzieje. Będących czasami protestem i niejednokrotnie świadomą prowokacją. Będących też odpowiedzią na próby wmówienia mi, że jedni w tym kraju mogą w brudnych butach włazić w cudze życie i pod kołdry, a inni mają siedzieć cicho, żeby choć jednym niewłaściwym słowem nie urazić posiadaczy owych butów. Bo póki co żyję w wolnym kraju i jestem wolnym człowiekiem. I chcę, żeby tak zostało. Dlatego będę głosował w najbliższą niedzielę jak i za rok.
































































Dr EjAj.

 Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem w okresie dojrzewania (żona złośliwie twi...