Przejdź do głównej zawartości

Musi to na Rusi.


Spokojnie, wcale nie będzie o batiuszce Putinie. Będzie o chorobach i to wcale nie tych wenerycznych. Tylko o tych psychicznych. Konkretnie o urojeniach i to paranoidalnych. Hm... czyli trochę jednak będzie o Putinie, choć w jego przypadku raczej pisać należy o urojeniach wielkościowych. Zostawmy jednak Wołodzię póki co samemu sobie i przejdźmy do wątku głównego. Posiadałem kiedyś koleżankę, która postanowiła zostać psychiatrą. Jak sama opowiadała na pierwszym roku studiów tradycją już było na tym kierunku udowodnienie przez wykładowców studentom, że osób całkiem zdrowych na umyśle zwyczajnie nie ma, a nawet jeśli są to tylko im się tak wydaje. Wykładowca odczytywał objawy choroby prosząc by studenci którzy u siebie takowe zaobserwowali podnosili rękę. Podobno pod koniec wykładu nie było ani jednego przyszłego psychiatry który by choć dwa, trzy razy nie znając nazwy choroby nie zgłosił się. Czego to dowodzi? Tego, że zespół Golec Orkiestra śpiewając w refrenie jednej ze swoich piosenek "crazy, crazy, crazy its my life" nie wyśpiewał niczego odkrywczego. Jesteśmy "wariatami" i otaczają nas "wariaci". Oczywiście dopóki symptomy choroby są nawet zauważalne, ale nieszkodliwe dla otoczenia (np. gość w autobusie który gada z niewidzialnym kolegą, pani idąca chodnikiem i skrzętnie omijająca rozkraczony słup, dziadek w parku czujnie rozglądający się co chwilę czy nie śledzą go gołębie, dzieci radośnie biegające ze srajfonami i polujące na pokemony) to nikt nie widzi problemu. Ale kiedy jakiś nachodzony co noc przez kosmitów facet łapie za siekierę i wybiega na ulicę w poszukiwaniu swoich prześladowców, lub jakaś pani podpala dom bo taka kazały jej głosy w głowie to robi się już naprawdę niebezpiecznie. W takich sytuacjach zazwyczaj pojawiają się bardzo weseli panowie z białym fartuszkiem z nieco przydługimi rękawkami, zawijają delikwenta i wywożą w miejsce gdzie specjaliści od grzebania w głowach, przy pomocy zaawansowanej farmakologii spróbują jego życie uczynić normalnym, szarym i nudnym, żeby za bardzo nie odstawał od reszty społeczeństwa. Bo cechą zaawansowanych cywilizacji jest ograniczona tolerancja. Wolność Tomku w swoim domku, ale na zewnątrz trzeba przestrzegać praw i swobód jednostek, grup i społeczności. Inaczej kaftanik i biała sala bez klamek. Chyba, że szczęśliwie należysz do jakiejś uprzywilejowanej grupy, której urojenia paranoidalne przez wieki zakorzeniały się wśród społeczeństw, narodów, krajów i niepostrzeżenie stały się np, którąś z dominujących na świecie religii. Może to być islam, judaizm, może być buddyzm czy katolicyzm. W kraju nad Wisłą dominującym urojeniem z różnych przyczyn została ta ostatnia. W duchu której próbowano mnie od maleńkości wychować. Na swoje szczęście dosyć wcześnie zauważyłem, że nieco dziwnym jest zanosić modły do jakiegoś niewidzialnego gościa w niebie, który stworzył ludzi na swoje podobieństwo (czyli pełnych wad i niedoskonałości), potem umieścił ich w terrarium gdzie mieli wszystkiego w bród, a potem ich stamtąd wywalił, bo za namową gadającego węża zjedli jabłko z magicznego drzewa. A potem się trochę zlitował, przy pomocy latającego ducha zapłodnił niewiastę, by ta mogła urodzić syna, który został ukrzyżowany tylko po to, żeby potem powstać z grobu jak zombie i którego to ciało i krew jemy i pijemy, żeby po śmierci też zostać zombiakami. Jednakowoż, będąc zazwyczaj otoczony przez ludzi tolerancyjnych sam dorastałem w przekonaniu, że nie można nikomu, kto potrzebuje należeć do jakiejkolwiek paranoidalnej wspólnoty tego zabraniać. Niech się tam spotykają, śpiewają, mamroczą, odprawiają swoje modły i rytuały, wszak od lat przestali ogniem i mieczem szkodzić otoczeniu. I tak sobie błogo żyłem, nie wadząc nikomu kto mi nie wadził, ale wadząc każdemu kto zwady ze mną szukał, kiedy w końcu upadł komunizm i nastały lata tak zwanej sprawiedliwości dziejowej i społecznej. Czyli rok 1990 kiedy między innymi kraj nasz otumaniony wolnością oraz kadzidłem wprowadził religię do szkół i przedszkoli. Oczywiście dla niepoznaki wprowadzono także etykę, nie dając jednak żadnej innej grupie wyznaniowej szans na nauczanie w szkołach o swoich urojeniach. Z upływem lat faceci w czarnych sukienkach oprócz indoktrynowania dzieci i młodzieży zajęli się indoktrynacją polityków, urzędników i reszty społeczeństwa, w tym także cyklistów i wegetarian. Okazało się, że zamiast siedzieć grzecznie gdzieś w odosobnieniu w kaftanikach, panowie Ci wiedzą lepiej co kobieta może i co ma robić ze swoją macicą. Wiedzą lepiej, kto jest tak naprawdę winien pedofilii (oczywiście szkoła, bo uczy o budowie ciała i rodzice, bo albo gonią za kasą, albo się rozwodzą, oraz same dzieci, które uwodzą tych biednych pedofilii w sutannach) oraz wiedzą doskonale, że najlepszym modelem rodziny jest ten patriarchalny, kiedy to mąż jest głową rodziny, a dzieci płci męskiej nie należy uczyć sprzątania czy usługiwania przy stole, bowiem są to zajęcia zarezerwowane wyłącznie dla kobiet i dziewczynek. Wiedzą także, że żadne konwencje o przemocy wobec kobiet w tym kraju nie są potrzebne, bo przecież jak nawet czasami facet bije, to znaczy, że kocha. O zagrożeniach płynących ze słuchania nieodpowiedniej muzyki oraz bawienia się klockami lego nawet nie wspomnę. Tylko, że Ci goście z mentalnymi siekierami i zapałkami wcale nie biegają po ulicach, gdzie mogliby zostać wyłapani przez sanitariuszy. Oni legalnie występują w TV, grzmią i karcą z anten radiowych i co gorsza plączą się teraz między niewinnymi dziećmi po szkolnych korytarzach. I nikomu nie wolno się z tego śmiać.
Tak dochodzimy powoli do sedna tego wpisu, czyli tytułowego "Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce". Taką odpowiedź jako dziecko słyszałem bardzo często od rodziców czy dziadków, kiedy próbowałem wymusić kupno jakiejś nowej zabawki, rzeczy itp, mówiąc: muszę to mieć. Niejako więc chyba automatycznie przez zasiedzenie przejąłem tą postawę i dziś będąc ojcem na hasło moich dzieci "ja muszę to mieć" odpowiadam w nieco inny sposób, choć chodzi o to samo: musisz jeść, pić, oddychać, spać i wydalać, resztę tylko możesz. Ale kiedy od kogokolwiek z osób dorosłych słyszę skierowane do mnie słowo MUSISZ natychmiast uruchamia się we mnie mechanizm obronno agresywny. Bo musi, to na Rusi. A ja to co najwyżej mogę. I tak w dniu wczorajszym, po raz drugi już w tym roku szkolnym pojawiłem się pod szkołą by latorośl mą młodszą odebrać po lekcjach. Z czeluści szatni za synem wyłoniła się Pani Woźna oznajmiając mi, że następnym razem moje dziecko wychodząc ze szkoły, kiedy większa część klasy ma jeszcze lekcję religii MUSI mieć zwolnienie z tejże lekcji religii napisane przeze mnie i poświadczone pieczątką z sekretariatu. Ooooo... jakby ktoś z boku mnie obserwował, zobaczyłby jak sierść na karku staje mi dęba, a kły w gębie robią się bardziej ostre. NIE proszę Pani, nie MUSI. Ależ MUSI, inaczej nie wypuszczę go następnym razem ze szkoły. NIE proszę Pani, nie MUSI, choćby dlatego, że lekcje religii nie są obowiązkowe, a mój syn  nie został na nie zapisany, więc go nie obowiązują i nie mam zamiaru pisać mu zwolnienia z czegoś co go w ogóle nie dotyczy. A jeśli spróbuje Pani nie wypuścić mojego syna to wezwę policję pod zarzutem próby porwania nieletniego. To może niech pan tylko napisze dziecku w dzienniczku, że nie chodzi na lekcje religii? Nie proszę Pani, nie MUSZĘ się nikomu tłumaczyć czy chodzi czy nie chodzi. Na tym się skończyło, ale sprawa jak mniemam będzie rozwojowa, a ja wracając do domu z synem pomalutku zaczesywałem sierść na karku i chowałem kły. Zastanawiając się nad tym, czy następna opcja polityczna, która przejmie po PiSlamie władzę w tym kraju, wycofa w końcu lekcje urojeń paranoidalnych do kościołów żebym nie musiał żadnego z moich dzieci zwalniać z bycia zombie? W szkołach pozostawiając naukę o budowie atomów, lotach w kosmos, budowie wszechświata, anatomii ludzkiej oraz mitach i legendach dotyczących bogów jakich ludzkość na przestrzeni swojego istnienia uzbierała sobie niezliczoną ilość? Czy też raczej wrócimy do czasów wójta, pana i plebana, kiedy znajomość pacierza po łacinie była wystarczającą formą edukacji dla prostego chłopa i robotnika?
Pozostając wciąż w klimacie urojeń, chciałbym przedstawić w kilku kadrach model rodziny wedle Facetów w Czerni. Z podziękowaniami dla modeli i Łukasza, którego mieszkanie wykorzystuję już kolejny raz.













Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b