Przejdź do głównej zawartości

Siłaczka.

Stefan Żeromski niewątpliwie wielkim pisarzem polskim był. Jak i wielkim człowiekiem, który angażował się społecznie w wiele przedsięwzięć, jak choćby nauczanie biedoty (choć sam zbyt bogaty nie był), udział w ruchach narodowo wyzwoleńczych czy prowadzenie szeroko rozumianej działalności kulturalnej. Mało kto wie, że przez 17 dni w 1918 roku pełnił zaszczytny urząd prezydenta Rzeczypospolitej Zakopiańskiej, która została po tym krótkim okresie przyłączona do odradzającej się Polski. W większości swoich powieści Żeromski, będący przecież całą swoją lewą komorą serca socjalistą, poruszał problemy dręczące najniższe i najuboższe wówczas warstwy społeczne, czyli chłopstwo i robotników. Stąd też zrozumiałym jest, że za czasów komuny, kilka jego dzieł zostało w szkołach lekturami obowiązkowymi. Jak chociażby Przedwiośnie, Rozdzióbią nas kruki i wrony, Syzyfowe prace, czy będąca tytułem tego postu nowela Siłaczka, opowiadająca o... mężczyźnie lekarzu, który mimo wielkich młodzieńczych ideałów z czasem poddaje się egzystencjalizmowi i płynie z prądem. Pozornie jest to nowela o nim, bo najbardziej dramatyczną i charakterystyczną postacią tej powieści jest jednak kobieta, nauczycielka, społecznik, poświęcająca swoje życie niesieniu kaganka oświaty biedocie wiejskiej, co jak już na wstępie wspominałem, było także jedną z wielu życiowych misji Żeromskiego. Ciekawostką o której nie można nie wspomnieć jest niewiasta, którą Stefan Żeromski poznał w Nałęczowie i która to zainspirowała go do napisania Siłaczki (w noweli Stanisława Bozowska) czyli Faustyna Morzycka. Nauczycielka (a jakże), prowadząca jeszcze w czasach zaboru rosyjskiego tajną szkołę dla dzieci chłopskich. Socjalistka, pisarka, organizatorka teatrów i ucieczek polskich patriotów z więzień, oraz uczestniczka nieudanego zamachu na rosyjskiego generała Uthoffa, co ostatecznie ją doprowadziło do samobójczej śmierci w 1910 roku. Historia nie tylko na powieść, ale i na dobry scenariusz filmowy. Nie wiem ile z powieści pana Stefana oparło się reformom edukacyjnym mającym na celu zbliżenie poziomu intelektualnego Polaków do poziomu rozumowania pantofelka czy ameby. Wiem za to, że mimo wszystko warto czytać. Byle nie harequiny... choć jak mówią na bezrybiu i rak ryba.

Teraz chciałbym Wam opowiedzieć zdjęciami i trochę słowem o innej Siłaczce. Agnieszce. Co prawda Aga bombami w generałów nie rzuca, szkół tajnych nie zakłada (jedno i drugie jak za cara jest nadal karalne), ale wykazuje się innym heroizmem, takim na miarę naszych czasów. Otóż Aga postanowiła schudnąć 50 kilo. (Tu fanfary: tadaaaam). Osobiście bardzo żałuję, że nie zgłosiła się do mnie na początku tego postanowienia, bowiem w myśl specjalistów od marketingu wymyślających reklamy cudownych preparatów pożerających tankę tłuszczową z prędkością światła, nic tak nie działa na naszą wyobraźnię jak pokazanie stanu "przed i po". Na szczęście (moje), udało nam się spotkać z Agnieszką w połowie drogi, czyli po 25 kilogramach i jesteśmy już oczywiście umówieni na spotkanie po następnych dwudziestu pięciu. Aga, trzymam kciuki.
p.s.
Jak to bywa u mnie czasami, nie mogłem się oprzeć pomysłowi pokazania tematu nieco filuternie. Za zrozumienie i odwagę wielkie brawa dla modelki.
 









Komentarze

  1. Dzielna Aga :)
    A do Twego wywodu, Mad, dodam z angielska "Readers are leaders". I tyle.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b