Przejdź do głównej zawartości

O takiej jednej.

"Żyli w pałacu hrabia z hrabiną,
On zwał się Rodryk, ona Francesca
A w drugim domku za ich meliną
Mieszkała sobie jedna Wiśniewska.

Niewinne serce miała hrabina
I takąż duszę pieską, niebieską,
A on był gałgan i straszna świnia,
Bo pitigrilił się z tą Wiśniewską..."



Tak dawno, dawno temu Jerzy Glejgewicht znany także jako Jerzy Jurandot opisywał sielskie życie przedwojennych wyższych sfer w piosence stylizowanej na podwórkową balladę o tytule "O jednej Wiśniewskiej". Piosenka powstała na potrzeby sceny kabaretowej, ale dzięki "swojskiemu" językowi dość szybko trafiła tam, skąd pochodzi jej melodia - na podwórka i ulice "szemranych" dzielnic stając się żelaznym repertuarem wędrownych kapel. Dziś w czasach tak zwanego kryzysu norm społecznych i upadku obyczajów przeróżni zwolennicy przedwojennego etosu moralnego nawołują do powrotu do tamtych czasów. A to chcą kar śmierci dla skorumpowanych urzędników, a to gimnazjów (niestety udało się) i obowiązkowych mundurków dla dziatwy szkolnej, albo też kary publicznej chłosty dla tak zwanych lżejszych przestępców - najczęściej dla swoich oponentów politycznych i ekonomicznych. W ich mniemaniu wszystko co przedwojenne to solidne i warte naśladowania, a wszystko co powojenne, aż do dziś to równia pochyła do śmietnika ludzkości. Nie powiem, trochę prawdy w tym jest, niemniej jak to bywa w życiu im dalej od jakiejś epoki, tym mocniej się pamięta dobre rzeczy, a zapomina się łatwo i szybko te złe. Okres międzywojnia XX wieku w Polsce jakoś szczególnie mnie nigdy nie interesował. Znam go tak samo jak większość ludzi z mojego pokolenia. Czyli głównie dzięki cyklicznemu programowi Stanisława Janickiego "W starym kinie" (czy tylko mnie zawsze intrygowało pytanie czy okulary pana Stanisława to taki styl, czy też jest niewidomy?) serialowi Kariera Nikodema Dyzmy oraz dwóm filmom Juliusza Machulskiego o sprytnym kasiarzu Kwinto czyli Va Bank. Ale kiedy odłożyć na bok filmy, które same w sobie służą uciesze oglądających i sięgnąć po różne historyczne opracowania i artykuły dotyczące tamtego okresu to okazuje się, że do wzorca godnego naśladowania czasom tym daleko. Przekręty urzędników - bo niby po co innego ustawowa kara śmierci dla nich, polityczne porachunki, a jakże, wtedy silniejszy pakował słabszego do więzienia (czego najlepszych przykładem jest Bereza Kartuska czyli obóz dla politycznych przeciwników Piłsudskiego), niszczenie publiczne i fizyczne zdolnych, ale zbyt ambitnych generałów jak chociażby Rozwadowski, czy też zwykłe, codzienne i dosyć barwne słownictwo miast i wsi opisane przez Wiecha Wiecheckiego. Wszystko to składa się na obraz dosyć ciekawy, lecz daleki od cnót, honoru i patriotyzmu, jakim dziś się próbuje mamić tych, co na lekcjach historii przysypiali, lub na nich nie bywali. Nawet w swojej piosence Jurandot puszcza oko do uważnego słuchacza pisząc, że hrabia się pitigrilił... wszak Pitigrilli to przedwojenny artystyczny przydomek włoskiego pisarza Dino Segre, znanego głównie ze skandalicznych, pornograficznych powieści. Jedno trzeba uczciwie przyznać. Mało było wówczas rozwodów, zwłaszcza wśród tak zwanych wyższych sfer. Rozwód był rzeczą wstydliwą, potępianą i moralnie niegodną. Co innego przedwczesny zgon hrabiny, czy barona... który jakby to rzec, rzeczą naturalną był i nie budzącą większego oburzenia. I taką właśnie historię, niewzbudzającą większego zdziwienia chciałbym dziś w kilku ujęciach zaprezentować.
W sesji udział wzięli:
Nana w roli pokojówki, Grażyna w roli hrabiny, Andrzej w roli hrabiego. Wizażem i stylizacją zajmowała się Ina "Lisipędzel". Wszelkie podobieństwo do lat dwudziestych, trzydziestych XX wieku zamierzone. Jeśli ktoś ma chęć na podkład muzyczny podczas przeglądania zdjęć:
https://www.youtube.com/watch?v=m1SZFbZhRpk





















Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b