poniedziałek, 28 lipca 2025

Odlot.

 Mieliśmy do tej pory dwóch wybitnie odlotowych Polaków, którzy jak to się ładnie mówi eksplorowali kosmos. Choć zasadniczo to eksplorował tylko jeden, bo drugiego wystrzelili jak starego babola z gumy od majtek. Tym pierwszym jak każdemu nawet przedszkolakowi w tym kraju wiadomo, był Pan Twardowski, który przy pomocy koguta dostał się na księżyc, uciekając po nieudanym i szemranym interesie z niejakim diabłem. A drugim był nieżyjący już Mirosław Hermaszewski, którego ruscy wysłali w próżnię chyba tylko po to, żeby sprawdził czy da się tam z niczego upędzić bimbru. Po negatywnych wynikach jak wiadomo nigdy już z Bajkonuru żaden Polak ku gwiazdom nie wyruszył, a i sami ruscy jakby zniechęceni brakiem etanolu na orbicie okołoziemskiej lekko z tymi wyprawami zwolnili. I tak aż do niedawna mieliśmy narodowy zastój w bohaterskich astrokosmonautach, ale oto niespodziewanie drugi kochający nas nad wyraz naród czyli Amerykanie postanowili wysłać rakietą w sino-ciemną dal inżyniera Sławosza Uznańskiego - Wiśniewskiego. Czemu akurat jego cholera wie. Ani on typowy Polak, bo nie dość, że wykształcony, to nawet skarpetek do sandałków nie zakłada i nie posiada klasycznej torby z Biedronki przy sobie na wszelki wypadek w imię ojca i syna. Do tego co to w ogóle za facet co po ślubie z własną rodzoną żoną przyjął jej nazwisko i dokleił do swojego. Że o pochodzeniu tej żony już nie wspomnę... tam są w genach jakieś korzenie mandragory i innych przypraw z Tajlandii i Chin i o ile do zupy jest to czasami jak umami czyli w sam raz, to do ożenku dla prawdziwego Polaka nie uchodzi taki azjatycki mezalians i już. Jaki to w ogóle jest więc wzorzec bohatera, jaki przykład dla milionów dziatek w przedszkolach, szkołach czy na studiach, jak z nich po czymś takim może wyrosnąć coś normalnego z silnymi patriotycznymi korzeniami i pędem nieodpartym do samounicestwienia się w imię wiary i ojczyzny? No wstyd jak beret przed kosmitami i kolegami z sąsiedniego bloku czyli nieustająco przed kosmitami. I wciskali by nam na siłę tego Sławosza, gdyby na szczęście nie okazało się, że lot Uznańskiego w kosmos to podobna mistyfikacja co lądowanie Amerykanów w 69 na księżycu. Nawet prawdopodobnie wszystko było kręcone w tym samym budynku. Ale nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli gdyby nie inny znany i wybitny Polak czyli Jakimowicz niejaki Jarosław, ale nie ten co ojczyznę zbaw, który krok po kroku wypunktował potknięcia reżyserów tej ściemy, a koronnym dowodem na brak lotu według Jakimowicza jest zbyt krótki czas trwania całej tej imprezy. Poleciał i wrócił coś w podejrzanie szybkim tempie, a przecież każdy wie, że kosmos to jest tam het, het wysoko, bo jakby był bliżej toby nam te sztuczne satelity o brzozy zahaczały częściej niż tupolewy. Ktoś oczywiście może negować wiedzę Jakimowicza. Ja sam w wielu innych przypadkach mam szczere wątpliwości kiedy Jarek daje głos. Ale jeśli idzie o kosmos to wierzę mu jak rodzonej matce i chrzestnej prawie też. Bo Jakimowicz za każdym razem jak się odzywa to widać, słychać i czuć, że w tym kosmosie cały czas jest na bieżąco i nieustająco w odlocie i to bez odprawy paszportowej i nadania bagażu. Inaczej trzeba by uznać, że jest mocno odklejony od macierzystych komórek mózgowych, lub wciąga nałogowo butapren nosem na zmianę z proszkiem Ixi, żeby wybielić zęby i sumienie, albo zwyczajnie głupi się urodził i tak mu zostało mimo minimum 8 klas podstawowej przymusowej edukacji. Sami musicie zdecydować jak jest naprawdę. Czy Jarek Na Tropie się zna, czy też mamy już łącznie trzech rodaków co oglądali tę pełną idiotów planetę z kosmosu. Bo wiedzieć wam trzeba wszystkim wszem i wobec, że w czasach internetowych jakie nam łaskawie nastały żadną sztuką jest idiotą być, a tylko niewiele większą znaleźć sobie wyznawców. 

Zdjęciowo natomiast Vini. Która udowadnia, że nie bądź pan kiep, bo bez kawałka sznurka i solidnej gałęzi praw fizyki i grawitacji pan nie oszukasz, jak Jakimowicz rozum. Sesja utrwalona na kentmere100 przy pomocy pentax 645 na plenerze MisiAdela. 













wtorek, 22 lipca 2025

Potop.

 Mamy końcówkę lipca i Polskę zalewa. Jak na tę porę roku bardzo nietypowo, bo zalewa nas nie ogórkami na które powinien być sezon, a nie jest, bo pogoda jaka jest każdy widzi i ciul tam na polach rośnie, a nie ogórek. Nie zalewa nas nawet zalewa do ogórków przygotowana i niepotrzebna, bo jak już wspomniałem ogórków nie ma. Nie zalewa nas też pot. To znaczy wczoraj akurat mógł, ale już dziś nie i tak całe póki co lato, trochę przygrzeje, a potem wiosna, albo jesieni polskiej glajda. To co nas zalewa? Gówno nas zalewa. Spokojnie, nie, nie walnął znowu kolektor pod Wisłą, więc resztki ryb z królowej polskich rzek mogą pływać spokojnie. Zalewa nas gówno debilizmu, z którego przy tych temperaturach błyskawicznie wyrasta coś na kształt faszyzmu, przez nieco mało zorientowanych nazywane mylnie patriotyzmem. Czemu mylnie? Otóż spieszę wyjaśnić. Patriota to osobnik lub osobniczka która kocha swój kraj, kocha ludzi, pracuje, płaci podatki, kocha sprzątać po sobie, kocha język ojczysty i dlatego nie przeklina, kocha porządek, prawo, niektórzy nawet nie wiedzieć czemu patriotycznie kochają tego bogu, co go tu nam Czesi z Niemcami zainstalowali przy pomocy szpiega ze wschodu czyli Mieszka. Faszysta natomiast to jest taki złamas co nienawidzi wszystkiego co inne. Innej mowy, koloru skóry, orientacji, ubrania, i tak dalej oraz co znamienne, na każdym kroku sobie ryj wyciera rzekomym umiłowaniem do ojczyzny. Przy czym przyznać należy, że jeśli coś kocha nad życie to kebaba i  kocha miłością głęboką pod warunkiem, że jest to kebab polski. Kiedy Rzeczpospolita przystępowała przy akompaniamencie fanfar do tak zwanej Unii Europejskiej, pewien znany i wielki polski wieszcz w osobie Stanisława Lema rzekł, iż "wkrótce Europa przekona się i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy i historyczne bóle fantomowe". Oto właśnie nadeszło owo wkrótce. Po latach ssania kasy unijnej - dzięki której nasza gospodarka i jakość życia wystrzeliły do przodu jak rakieta z Uznańskim - Zjednoczona Europa Polakom nagle obrzydła. Bach, brzdęk, bum i na wierzch spod perfumowanych flag unijnych wypełzły te nasze narodowe, nierozerwalnie z nami sklejone od wieków cechy polskie. Rasizm, nienawiść do sąsiadów i odmienności, słoma w butach aż po beret z antenką i antycokolwizm, byle tylko być na nie. Narodowe nie rzucim ziemi, nie będzie nam pluł, zesraj się, a nie daj się. 
Ja tam już się światem nacieszyłem to mi polexit nie straszny, ziemniaki sadzić umiem, grzybów też nazbieram, granatem w rzece rybę się złowi, umiem tez przetrwać parę dni bez prądu i nie popełnić z tego powodu samobójstwa. O dzieci też się nie martwię, bo je wychowałem w duchu wolności i same doskonale wiedzą, że jak im źle w ich ojczyźnie to żadna hańba szukać szczęścia gdzie indziej, gdzie ludzie normalniejsi, a poranną kawę można wypić bez dodatku krwi uświęconej heroizmem przodków, co to za wolność waszą i naszą i jak to na wojence ładnie kiedy ułan z konia spadnie. Ale ja zostaję. Żeby z dziką satysfakcją obserwować ten dobrobyt w jakim przyjdzie tym pseudopatriotom żyć, kiedy UE w końcu z westchnieniem ulgi nas wydali. A że po rosyjsku jako tako umiem, to kiedy niedźwiedź ze wschodu położy w końcu na nas łapę, to i sobie dorobię tłumacząc urzędowe pisma tym wszystkim, którzy (jak przestrzegał Himilsbach) zostali jak ten głupi c*uj z tym angielskim. 
A jak na razie Polskę zalewa. 

Tym razem w ramach nauki pływania w zalewie narodowej sesja z uroczą jak zwykle Sonią. Poczyniona na czerwcowym plenerze Misja Adela 2025, przy pomocy aparatu marki pentax645 i kliszy kentmere100. Miłego paczania, póki jeszcze można. 
















wtorek, 15 lipca 2025

Na zachodzie bez zmian.

 Dogorywają już definitywnie ostatnie wielkie manewry narodowe pod kryptonimem "Zapad". Manewry owe wbrew temu co głoszą złośliwi i nieprzychylni, polegające na pospolitym ruszeniu były o tyle istotne, iż miały przetestować i de facto przetestowały gotowość obywatelskich sił prawiezbrojnych do ruszenia na wschodnią granicę w przypadku inwazji zielonych ludzików nieznanego pochodzenia. Dlaczego odbyły się na zachodniej, a nie wschodniej granicy i dlaczego pod hasłami zatrzymania hord dzikich niemieckich imigrantów, ktoś mniej uważny i obeznany może zapytać. Spieszę wyjaśnić - to wszystko w celach propagandowych i dla zmylenia wrogów ojczyzny naszej wszelakich. Wiadomo, Niemca trzeba raz na jakiś postraszyć, żeby mu głupoty do głowy nie przychodziły: a to najazdem pracowników sezonowych na szparagi, a to weekendowymi turystami z Polski w Berlinie, a to wysłać im Beatę Szydło. Choć to ostatnie uważam za nieco perfidne i nie na miejscu jeśli chodzi o politykę międzynarodową. Tak czy siak powiew grozy z wykrzywionych nienawiścią szczerbatych twarzy w kierunku bardziej zachodnich landów poszedł. Zasialiśmy też na pewno niepokój w drugim naszym odwiecznym wrogu, czyli tym ze wschodu co lubi kremlówki. Unaoczniliśmy bowiem wyraźnie, że duch w narodzie nie zginął jako stoi jak byk w naszym hymnie i stać nas na heroizm wysłania kiboli i pseudopatriotów na czołgi jeśli zajdzie taka potrzeba, a na pewno nas stać żeby słownie póki co taką możliwością grozić, a w razie jakby co to się okaże. Drugą ważną przyczyną mającą bardzo duży wpływ na wybór miejsca tej niewątpliwie imponującej demonstracji siły były kwestie aprowizacyjne. Wiadomo, że pospolite ruszenie rusza się pospolicie i brak mu wojskowej logistyki i polotu. Polega to bowiem na tym, że na ten przykład szwagier z teściem, sąsiad spod czwórki i jego brat z osiedla obok z kolegą z ławki przy śmietniku po flaszce czy dwóch, natchnieni duchem martyrologii narodowej i mickiewiczowskim patosem słowiańszczyzny, na dźwięk tarabanów i larum Basi wyruszają nagle z kopyta w drogę, bo u nas już tak jest i co nam zrobisz jak taka fantazja ułańska w nas drzemie? Takich grupek jest wiele, zrazu przypominają cienkie strumyczki, które łącząc się ze sobą stają się w końcu rwącą rzeką ludzkich patriotycznych serc. Wielkich i gorących serc, ale też i zwykłych żołądków. Z flaszką i zapojką problemu w takiej ciżbie nie ma, kubeczki też się znajdą, nie to idzie i z gwinta. Ale i w końcu w każdej nawet najbardziej walecznej armii przychodzi ten moment, że jeść się chce. Od wieki wieków amenT w takich sytuacjach maszerujące czy obozujące wojska po prostu zdobywały jedzenie w terenie. I teraz wyobraźcie sobie wschodnie rubieże naszej krainy. Od miesięcy wielu grasuje tam Straż Graniczna, Wojska Ochrony Pogranicza, Policja i zwykłe nawet wojsko. Plus ci prawdziwi imigranci przerzucani jak worki z ziemniakami przez białoruską granicę. Toż co się dało na tych terenach zdobyć trofiejnie to dawno już zdobyte. Co było na widoku i an wyciągnięcie ręki to zarekwirowane, ukradzione, przywłaszczone, przytulone, zjedzone, przejechane, rozdeptane, wyjarane i wypite jak się fartem jakaś ziemianka z zacierem w lesie trafiła. Teraz każdy jeden gospodarz kurę czy świniaka oraz samogon w ogrodzeniu pod napięciem trzyma, a do tego dla pewności jeszcze widły naostrzone świeżo przy sobie nosi w jednej cholewie walonek, a w drugiej siekierkę co to ją ostatnio wujek Wasiluk z wesela w plecach przyniósł. A każda jedna gospodyni sało i kiełbasę pod łóżkiem kitra zamiast na strychu czy w sieni i już nawet barszczu ukraińskiego na ganku nie chłodzi, bo nie dość, że zupa zginie to i garnek - bowiem jak pokazała ostatnia obława na uzbrojonego mordercę, hełmów u naszych mundurowych mało, a taki porządny emaliowany garnek to skarb. Nawet beztroski do tej pory dziewczęta przestały sypiać przy otwartym oknie i bez gaci barchanowych - nigdy nie wiadomo na co się taki wygłodniały żołdak połaszczy i co ugryźć z głodu spróbuje.
 A na takim zachodzie? Wiadomo luksus. Co róg ulicy to budka w której uśmiechnięty Turek, Libijczyk lub Kurd sprzedaje najważniejsze narodowe nasze danie czyli kebaba. I wiadomo z dużą ilością kapuchy, bo my Polacy kochamy kapuchę, a sos ma kapać po dresie, aż na klapki Kuboty czy inne kroksy i do tego zimny Harnaś. Albo sześciopak nawet i potem można w plastikowym krzesełku drzemać na poboczu w gotowości oczywiście bojowej by nie rzucić ziemi skąd nasz ród jak przyjdzie taka potrzeba. Do tego jak kolejka po kebsa za długa to co drugi winkiel parówka w bułce od płaza plus dwie małpeczki, a tania kiełbasa w sklepach od Apacza Jeronimo na każdym osiedlu z wódeczką z mega promocji. No i nie oszukujmy się, na wschodzie to i latem potrafi się trafić i deszcz i wiatr i przymrozek, a cienka kamizelka odblaskowa nie grzeje. Ktoś oczywiście mógłby powiedzieć, że te manewry na zachodzie rozleniwić mogły naszą siłę bojową i dać fałszywy obraz jej gotowości i zdolności manewrowych. Otóż nic bardziej mylnego. Jak się człowiek przyzwyczai do takiego luksusu, do tych gęb śniadych na tle baraniny, do tych sklepów tanim piwem malowanych, do blasku neonów reklamujących sprośności i do tureckiego języka, ten nigdy nie pozwoli sobie odebrać tych wspomnień i wartości choćby nie wiem co i ziemi bedzie bronił do ostatniej kropli w półlitrówce. Tak mu dopomóż ten ze Świebodzina z antenkami oraz panienka z pewnej Góry, gdzie paulini kolekcjonowali pedofilskie filmiki - oczywiście na pewno w kwestii rozpoznania skali problemu i skuteczniejszemu dalszemu przeciwdziałaniu takiej patologii. Niestety jak to już u nas bywa nie wszystko było dogadane i zgrane na wszystkich szczeblach. Na granicy nie u paulinów ma się rozumieć. Zachodnie siły porządkowe (zachodnie nasze, nie te wraże niemieckie) zrazu oszołomione i zaskoczone, a nawet i przychylnie obojętne, po kilku rozkazach i otrząśnięciu się poczęły częstować plączących się wszędzie pod nogami obrońców ojczyzny i monokulturowej polszczyzny mandatami, pałami i paralizatorami, miast chlebem i solą. A niewdzięczna okoliczność miejscowa larum podniosła, że wszystko obszczane, obsrane i zarzygane i że wolą raczej skandować hasła ziemia dla ziemniaków i księżyc dla księży, niż Polska dla Polaków jeśli ten patriotyzm ma zalatywać tak jak zaleciał: menelstwem, bydłem i kurwami rzucanymi gęściej niż gaz za czasów ZOMO podczas demonstracji Solidarności. Ostatecznie manewry "Zapad" w najlepszym momencie przerwał naczelny gajowy Marucha czyli Donaldu Tusku i przywracając kontrolę graniczną na linii Niemcy-Polska rozpędził partyzantkę pseudonarodową, dając tym samym niezbity dowód na to komu naprawdę służy i komu co wieczór mówi jawohl trzaskając obcasami kapci! Niemniej co mieliśmy światu pokazać to pokazać zdążyliśmy i za to oraz za Brauna cię cały świecie serdecznie przepraszam... 

A na poważnie moi drodzy. Zaczynam mieć podejrzenia i to całkiem niebezpodstawne, że co rano budzę się w coraz to większym Matrixie. Muszę z moją panią doktor pogadać co za piguły mi ostatnio przepisała, bo oko prawe to już praktycznie zatarłem z codziennego zdumienia i wyglądam jak gęba pawiana widziana od strony ogona i to zadartego wysoko. I coraz mniej zaczynam wierzyć w słowa, które sobie sam mówiłem 30 lat temu: jeszcze dwa - trzy pokolenia w tym kraju wymrą i będzie normalnie...

Na dowód tego, że jak się chce to można normalnie, bez uprzedzeń i w ogóle, przedstawiam sesję z Anią. Takie poranki z kawą to ja lubię. Bez wrzasków o migrantach, polskości i Wandzie co nie chciała na Niemca, choć akurat tej pozycji osobiście nie znam. 

Ania.
Plener MisiAdela. 
kiev88/kentmere100. 
Nielegalne imigrantki w workach po ziemn... wróć, po kawie: Martynka, Asia, Ola, Julka i Ewa. 











wtorek, 8 lipca 2025

Alicja w norce i pozytywne wibracje.

Tytułowe pozytywne wibracje to oczywiście nic innego jak dobre samopoczucie, pozytywna energia która nas rozpiera i optymizm jaki w nas buzuje niczym ogień w kominku kiedy dorzuci się do niego kalosze. Jak twierdzi EjAj oraz C-3PR pospołu z R2-D2 pozytywne wibracje pozwalają na lepsze życie w większej harmonii z sobą i światem. Normalnie cud miód i malina. Co powoduje, co wyzwala owe pozytywne wibracje pozwalające osiągnąć stan prawie nirwany? Na przykład muzyka. Ta którą lubimy i sami sobie wybieramy, niekoniecznie ta której słucha kierowca autokaru wiozącego nas do Chorwacji po majteczki w kropeczki. Podobno dużo też daje obcowanie z naturą. Spacer po lesie, chwila relaksu na łące kiedy dajemy sobie pogryźć zadek przez mrówki, godzinka spędzona na pomoście nad jeziorem na nic nierobieniu. Sport też pomaga. Albowiem powiadam wam bracia i siostry, jakkolwiek by nie brzydziła was myśl o spoceniu się, to wysiłek fizyczny wyzwala w naszym organizmie endorfiny, a te są jak złoty strzał dla naszego mózgu. Fajnie też mieć hobby, które daje nam odskocznię czy wytchnienie. Może to być bezmyślne wędkowanie, rycie pazurami w ogródku, jazda na rowerze w kółko i bez sensu czy też motocykle. Spaliny, ryk silników i wydechów, muchy na zębach i takie tam - pełen odlot. Albo oczywiście szydełkowanie jak ktoś nie lubi szybko zmieniającego się krajobrazu i jeżdżącej za nim ciągle na sygnale policji. Słyszałem też teorię o śnie. Że jest ważny, żeby się wyspać i tym podobne, ale to jakby co robicie na własną odpowiedzialność bo ja z braku czasu rzadko praktykuję takie fanaberie. Jest moim zdaniem jeszcze jedna rzecz wywołująca pozytywne wibracje. Jeśli ktoś w tej chwili pomyślał o pozytywce to był blisko, bo chodziło mi o wibrator. I zanim zaczniecie się krzywić i grymasić to przypomnę tylko, że wibrator elektromechaniczny jako taki w kształcie zbliżonym do obecnego skonstruował w 1880 roku niejaki Joseph Mortimer Granville. Tyle tylko, że nie miał być to żaden, a fuj przyrząd erotyczny, a urządzenie wspierające leczenie zatwardzenia i dopiero jakiś czas później jak to w wielu innych przypadkach bywa kobiety sobie zawłaszczyły ten analny wynalazek i używać go zaczęły niezgodnie z przeznaczeniem, czyli dodatkowo waginalnie. Gwoli historycznej prawdy to wcześniej przed wynalazkiem Granvilla były również prototypy mniej lub bardziej udane, nawet takie z napędem parowym czy z mechanizmami napędzanymi siłami mięśni. No, ale zanim w miarę ówcześni współcześni zaczęli walczyć z problemami z wypróżnianiem się przy pomocy wibracji to przez wieku ludzkość radziła sobie też nie najgorzej. Najstarszy póki co odkryty sztuczny i wykonany ze skały osadowej penis liczy sobie 28 tysięcy lat, 3 cm średnicy i 20 cm długości. Jak słusznie zapytała jedna moja znajoma: tylko 3 cm średnicy? No cóż, przez te wszystkie tysiące lat miał prawo się wytrzeć. Trochę tysięcy lat później pomysłowość była ciut większa. W takim starożytnym Egipcie nie znano elektryczności, a mimo braku prądu udało się sprawić by dildo stało się wibratorem, którzy drży, buczy i w ogóle robi dobrze. Słynna Kleopatra oprócz bycia słynną z samego faktu zasiadania na tronie słynęła też z pokaźnej kolekcji marmurowych, drewnianych i wykonanych z kości penisów. Najciekawsze jednak w kolekcji były okazy wykonane ze skóry i papirusa, które to w przypadku zaistnienia pilnej potrzeby wypełniano świeżymi i nieużywanymi wcześniej pszczołami, mrówkami lub muchami, które to po potrząśnięciu zaczynały swoje opakowanie wściekle wprawiać w drgania z wiadomym efektem. I wcale nie zamierzam się zastanawiać ani sobie wizualizować co się działo w przypadku rozszczelnienia... Żeby nie było, że takie bezeceństwa to tylko na piskach pustyni do łbów przychodziły - również archeolodzy penetrujący po dziś dzień po drugiej stronie morza Śródziemnego starożytne greckie miasta bardzo często natykają się na przeróżnych kształtów odwzorowane (i często powiększone) w różnym materiale penisy czy też wręcz zapisy o słynnych mistrzach produkujących takowe ku uciesze pań. I nie jest to tak, że to tylko Europejczycy od zarania dziejów byli zboczeńcami i przodowali w sztucznych wackach. Hinduska Kamasutra mężczyznom o skromnej ilości centymetrów wiadomo gdzie, zaleca przedłużki w wersji ubogiej czyli z drewna i w wersji na bogato czyli z kości słoniowej. Również w Chinach zachowało się dużo dużych i fantazyjnych pamiątek po cesarzowych i damach dworu z dynastii przeróżnych - z kości słoniowej, brązu czy jadeitu. Potem oczywiście jak już wiemy nastało ciemne, smutne i mroczne średniowiecze z dominacją religii chrześcijańskiej i tezą, że kobieta ma zamknąć oczy, myśleć o ojczyźnie i rodzić, a nie się bzykać dla przyjemności, nie dziwi więc kompletny zanik wynalazczości w tym segmencie. Za to nie wiedzieć czemu modne stały się ogródki przydomowe w których szybko hitem stały się uprawy marchewki czy ogórka i chyba nie bez kozery wieki później Michelle Barack w czasie pandemii takie ogródki właśnie w USA promowała. Plus jeśli chodzi o wieki mroczne mamy tam jakieś jeszcze legendy o korzeniu mandragory czy magicznie puchnących grzybach, które wyrastały w miejscach gdzie kopulowały smoki, bo natura swoje potrzeby ma i próżni czy mikrości w centymetrach nie znosi. Obecnie nastał nam XXI wiek i kurde nadal w niektórych regionach globu smutni faceci w czarnych sukienkach próbują kobietom wmawiać, że łechtaczka to narzędzie szatana, a sztuczne penisy to już w ogóle klucze do bram piekieł. Być może to wynika z zazdrości, że wynalazkowi Granvilla kobiety odebrały godność bycia czymś wsadzanym tylko w zadek z zatwardzeniem, a najpewniej sukienkowi boją się tego co mogą zrobić kobiety wyzwolone i niezależne od męskiej władzy i dominacji. Ale wiem jedno. Pozytywne wibracje z wibratora to nie wszystko. Czasami można kobietę wprawić w dobry nastrój zwykłym króliczkiem. Nie tym playboyowym, tylko takim kamiennym, przytarganym w pocie czoła na sesję (po którego przydźwiganiu nie wystarczy jedno chłodne piwo by wypłukać do reszty elektrolity z ciała). Zwłaszcza kiedy modelka okazuje się wielką fanką Alicji w Krainie Czarów. A Karolina się właśnie okazała i ów króliczek z norki wprawił ją w pozytywne wibracje. Co chyba widać. 

Adela Misja 2025.
Pentax 645/ kentmere 100. 












Neuropeptydy.

 "Do serca przytul psa, weź na kolana kota. Weź lupę - popatrz pchła! Daj spokój, pchła to też istota. Za oknem zasadź bluszcz. Niech s...