Przejdź do głównej zawartości

Odlot.

 Mieliśmy do tej pory dwóch wybitnie odlotowych Polaków, którzy jak to się ładnie mówi eksplorowali kosmos. Choć zasadniczo to eksplorował tylko jeden, bo drugiego wystrzelili jak starego babola z gumy od majtek. Tym pierwszym jak każdemu nawet przedszkolakowi w tym kraju wiadomo, był Pan Twardowski, który przy pomocy koguta dostał się na księżyc, uciekając po nieudanym i szemranym interesie z niejakim diabłem. A drugim był nieżyjący już Mirosław Hermaszewski, którego ruscy wysłali w próżnię chyba tylko po to, żeby sprawdził czy da się tam z niczego upędzić bimbru. Po negatywnych wynikach jak wiadomo nigdy już z Bajkonuru żaden Polak ku gwiazdom nie wyruszył, a i sami ruscy jakby zniechęceni brakiem etanolu na orbicie okołoziemskiej lekko z tymi wyprawami zwolnili. I tak aż do niedawna mieliśmy narodowy zastój w bohaterskich astrokosmonautach, ale oto niespodziewanie drugi kochający nas nad wyraz naród czyli Amerykanie postanowili wysłać rakietą w sino-ciemną dal inżyniera Sławosza Uznańskiego - Wiśniewskiego. Czemu akurat jego cholera wie. Ani on typowy Polak, bo nie dość, że wykształcony, to nawet skarpetek do sandałków nie zakłada i nie posiada klasycznej torby z Biedronki przy sobie na wszelki wypadek w imię ojca i syna. Do tego co to w ogóle za facet co po ślubie z własną rodzoną żoną przyjął jej nazwisko i dokleił do swojego. Że o pochodzeniu tej żony już nie wspomnę... tam są w genach jakieś korzenie mandragory i innych przypraw z Tajlandii i Chin i o ile do zupy jest to czasami jak umami czyli w sam raz, to do ożenku dla prawdziwego Polaka nie uchodzi taki azjatycki mezalians i już. Jaki to w ogóle jest więc wzorzec bohatera, jaki przykład dla milionów dziatek w przedszkolach, szkołach czy na studiach, jak z nich po czymś takim może wyrosnąć coś normalnego z silnymi patriotycznymi korzeniami i pędem nieodpartym do samounicestwienia się w imię wiary i ojczyzny? No wstyd jak beret przed kosmitami i kolegami z sąsiedniego bloku czyli nieustająco przed kosmitami. I wciskali by nam na siłę tego Sławosza, gdyby na szczęście nie okazało się, że lot Uznańskiego w kosmos to podobna mistyfikacja co lądowanie Amerykanów w 69 na księżycu. Nawet prawdopodobnie wszystko było kręcone w tym samym budynku. Ale nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli gdyby nie inny znany i wybitny Polak czyli Jakimowicz niejaki Jarosław, ale nie ten co ojczyznę zbaw, który krok po kroku wypunktował potknięcia reżyserów tej ściemy, a koronnym dowodem na brak lotu według Jakimowicza jest zbyt krótki czas trwania całej tej imprezy. Poleciał i wrócił coś w podejrzanie szybkim tempie, a przecież każdy wie, że kosmos to jest tam het, het wysoko, bo jakby był bliżej toby nam te sztuczne satelity o brzozy zahaczały częściej niż tupolewy. Ktoś oczywiście może negować wiedzę Jakimowicza. Ja sam w wielu innych przypadkach mam szczere wątpliwości kiedy Jarek daje głos. Ale jeśli idzie o kosmos to wierzę mu jak rodzonej matce i chrzestnej prawie też. Bo Jakimowicz za każdym razem jak się odzywa to widać, słychać i czuć, że w tym kosmosie cały czas jest na bieżąco i nieustająco w odlocie i to bez odprawy paszportowej i nadania bagażu. Inaczej trzeba by uznać, że jest mocno odklejony od macierzystych komórek mózgowych, lub wciąga nałogowo butapren nosem na zmianę z proszkiem Ixi, żeby wybielić zęby i sumienie, albo zwyczajnie głupi się urodził i tak mu zostało mimo minimum 8 klas podstawowej przymusowej edukacji. Sami musicie zdecydować jak jest naprawdę. Czy Jarek Na Tropie się zna, czy też mamy już łącznie trzech rodaków co oglądali tę pełną idiotów planetę z kosmosu. Bo wiedzieć wam trzeba wszystkim wszem i wobec, że w czasach internetowych jakie nam łaskawie nastały żadną sztuką jest idiotą być, a tylko niewiele większą znaleźć sobie wyznawców. 

Zdjęciowo natomiast Vini. Która udowadnia, że nie bądź pan kiep, bo bez kawałka sznurka i solidnej gałęzi praw fizyki i grawitacji pan nie oszukasz, jak Jakimowicz rozum. Sesja utrwalona na kentmere100 przy pomocy pentax 645 na plenerze MisiAdela. 













Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Majtki wyklęte.

 Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, należy rozchylić pośladki.  Natenczas właśnie , dzięki impulsowi słownemu od Pani Zofii przedstawię w miarę zwięźle historię damskich majtek. Historię teoretycznie długą jak pantalony, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przedział czasowy to skąpą jak stringi. Wydawać by się bowiem mogło, że kobieca bielizna jest czymś tak oczywistym i naturalnym, że na pewno pierwsze majtki założyła Ewa zaraz po wygnaniu z raju i jedyne co jest w tej historii niejasne to tylko to jakiej były firmy. Tymczasem jak się okazuje nic bardziej mylnego, przez wiele, wiele wieków gacie jako okrycie intymnej części ciała były czymś zarezerwowanym tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Taki na przykład żyjący 5300 lat temu na terenach dzisiejszego Tyrolu słynny człowiek lodu Ötzi, oprócz wierzchniej odzieży miał na sobie specjalną skórzaną przepaskę chroniącą genitalia. W XIII ...

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...