Przejdź do głównej zawartości

Konstytucja.

 Dużymi krokami nadchodzi tak zwana majówka czyli najukochańsze święto nad Wisłą. Lub już dawno nadeszła, bowiem co sprytniejsi (czyli prawie cała Polska sadząc po pustkach na drogach) zawczasu wzięli cztery dni urlopu i w ten sposób uzyskali dziewięciodniową labę na słodkie lenistwo, wymarzoną podróż czy remont mieszkania ukochanej teściowej. Lub na dziewięć upojnych dni na działce z grillem, komarami, drącymi się dzieciakami, szczekającymi psami i zimnym (oby!) piwkiem, czyli jak śpiewał Kazik: czas przez palce, mrówka na zapałce. Niezależnie od tego co się będzie w te dni działo, jestem święcie przekonany, że wszyscy jak jeden mąż i jedna żona będą oczywiście 1 maja uroczyście obchodzić Święto Pracy (to ulubiony dzień Polaków na koszenie trawników), 2 maja z powagą celebrować będą Święto Flagi (to ulubiony dzień na wyprawę do marketu w celu uzupełnienia uszczuplonych 1 maja zapasów piwa, wódki, karkówki i kaszanki), oraz 3 maja z należytą atencją radować się będą Świętem Konstytucji 3 Maja, która to jak wszem i wobec wiadomo była drugim takim aktem prawnym na świecie, a pierwszym w zapyziałej wówczas Europie (ten dzień Polacy świętują zazwyczaj w pozycji horyzontalnej, bo następny dzień to niedziela i zdążą wytrzeźwieć przed poniedziałkiem - nie wszyscy, ale jednak). Co nie dziwi, bo mamy mało takich narodowych wspólnych powodów do odczuwania dumy, spora część Polaków właśnie 3 maja czuje te dumę z owej Konstytucji - taką głęboką i patriotyczną, zakorzenioną w duszy (Konstytucji która de facto doprowadziła do rozbiorów naszej ojczyzny i ponad stu lat niebytu politycznego) i czuje dumę, że byliśmy takimi nowoczesnymi prekursorami, zajmując drugie medalowe miejsce na pudle olimpiady konstytucyjnej. Okazuje się jednak, że w tej pękatej beczce narodowego miodu pomalutku rozcieńcza się łyżka dziegciu. Bowiem nie każdemu mieszkańcowi krainy między Odrą i Bugiem wiadomo, że jakieś niecałe 800 lat temu w Afryce zachodniej powstało imperium Mali, którego założyciel i pierwszy król Sundiata Keita, najprawdopodobniej podczas swojej koronacji w 1236 roku ogłosił Mande Kalikan czyli Kartę Mandę uznawaną za za jedno z najstarszych odniesień dotyczących praw podstawowych. W zapisach tejże karty znajduje się między innymi potępienie niewolnictwa, wojen i dyskryminacji, oświadczenie, że życie ludzkie jest godne najwyższej ochrony, wzajemna pomoc jest obowiązkiem, tak samo jak dbanie by nikt nie chodził głodny oraz że każdy jest wolny w granicach przestrzegania praw swojego kraju. Czyli jakby tak zmrużyć lewe oczko nieco kaprawe,a  prawe otworzyć szeroko i się przyjrzeć to... no wypisz wymaluj Konstytucja. Może nie taka wypasiona jak ta amerykańska zza oceanu, może nie taka aj waj słit lowli bjuti jak ta nasza, ale konstytucja. Więc szach i mat, czarny król wygrywa. I po tej niespodziewanej roszadzie na pudle medalowym, spadamy na trzecie nieco brązowe miejsce, Wujek Sam na drugie, a na pierwszym ląduje najwcześniejsza konstytucja pochodząca z Czarnego Lądu (choć nie wiem czy dziś tak wolno jeszcze pisać, ale Ląd Afroamerykański mi nie podchodzi). A sama Karta Manden została wpisana na reprezentatywną listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO w 2009 roku.

To tyle na dziś, żebyście nie marudzili, że za długo się czyta. Udanej Majówki narodzie. Tyle samo powrotów co wyjazdów, obcujcie z przyrodą, miastem, żoną czy sąsiadką. Ładujcie baterie, bo pogoda może nie z najwyższej półki się zapowiada, ale ze średniej już tak, więc tragedii nie powinno być. Nawijajcie na łańcuchy rowerów kilometry, zdzierajcie buty na szlakach, malujcie mieszkania, płoty, strzyżcie trawniki, niech dymy z milionów grillów poniosą ku wyżynom nieba zapachy rozkosznego jedzenia. I oczywiście przy owym zimnym piwku wspomnijcie choć przez minutę króla Sundiata Keita.

A u mnie dziś obrazkowo Andzia. Z która miałem okazję się spotkać w zeszłym roku na innym, nieco krótszym długim weekendzie, czyli tym czerwcowym z Bożym Ciałem. Na plenerze im. Andrzeja Bersza hen, hen nad pięknym jeziorkiem w Jastrowiu.

kiev88 oraz pentax 645 i tmax 400.

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...

Majtki wyklęte.

 Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, należy rozchylić pośladki.  Natenczas właśnie , dzięki impulsowi słownemu od Pani Zofii przedstawię w miarę zwięźle historię damskich majtek. Historię teoretycznie długą jak pantalony, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przedział czasowy to skąpą jak stringi. Wydawać by się bowiem mogło, że kobieca bielizna jest czymś tak oczywistym i naturalnym, że na pewno pierwsze majtki założyła Ewa zaraz po wygnaniu z raju i jedyne co jest w tej historii niejasne to tylko to jakiej były firmy. Tymczasem jak się okazuje nic bardziej mylnego, przez wiele, wiele wieków gacie jako okrycie intymnej części ciała były czymś zarezerwowanym tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Taki na przykład żyjący 5300 lat temu na terenach dzisiejszego Tyrolu słynny człowiek lodu Ötzi, oprócz wierzchniej odzieży miał na sobie specjalną skórzaną przepaskę chroniącą genitalia. W XIII ...