Barbra Streisand w swojej wydanej niedawno całkiem autobiografii "My name is Barbra", na wstępie już tłumaczy, dlaczego postanowiła napisać tę książkę, mimo, iż od zawsze wiedziała, że ostatnią rzeczą jaka jej się marzy, to pisanie o samej sobie. Wyjaśnia tę kwestię dobitnie na przykładzie historii jaka się przytrafiła jej wieloletniemu przyjacielowi, Andrzejowi Bartkowiakowi - znanemu i pracującemu od lat w Hollywood operatorowi i reżyserowi z polskim rodowodem. Otóż Bartkowiak, będąc na badaniach u swojego przyjaciela lekarza, wspomniał o niedawnej kolacji z Barbrą. W odpowiedzi usłyszał - "Streisand to suka". Zdziwiony reżyser zaprzeczył, a kiedy jego znajomy lekarz upierał się przy swoim zdaniu w końcu go zapytał, skąd to wie. "Przeczytałem o tym w czasopiśmie" - padła odpowiedź. Dla Streisand postawa lekarza to doskonały przykład siły słowa drukowanego i dlatego postanowiła zrobić to co zrobiła i mamy jej autobiografię. Amerykanie to głupi naród, ktoś...
Fotografia niepotrzebna.