W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda bez trzymanki i bez błędu jakiegokolwiek. Dzięki... słuchowi i pierdzeniu. A było to tak: badacze zauważyli, że ławicy śledzi wykonujących różne ewolucje podwodne, towarzyszą dźwięki przypominające pulsacyjne ćwierkanie oraz bąbelki powietrza wydostające się z rybich tyłków. Po zamknięciu śledzi w warunkach kontrolowanych zostały one poddane szczegółowym oględzinom i przeróżnym testom - wyłączano im światło (ćwierkanie narastało w ciemnościach) oraz odcinano dostęp do tlenu z powietrza (śledzie do pierdzenia używają powietrza atmosferycznego nabieranego na powierzchni wody więc z braku tegoż powietrza cichły). Co prawda bez pierdów śledzie też sobie dobrze radziły w szyku, ale jak widać zdecydowanie wolą manewrować na dopalaczach.
I co? Można by uznać, że to wiedza kompletnie bezużyteczna i nikomu niepotrzebna. A może nie... Przecież każdy z nas, kiedyś tam w swoich życiu napotkał wycieczkę szkolną. W teatrze, muzeum, w parku rozrywki, na szlaku turystycznym w górach, na plaży nad morzem. Gdzie by to nie było, zawsze wycieczka drze ryja. No drze i już, to jest nieodłączna specyfika wycieczek szkolnych. A gdyby tak wycieczki szkolne funkcjonowały jak ławica śledzi? Jeden pierd pani i cała klasa skręca w lewo, sadząc bąki towarzyszom cichutko pod nosem. Dwa krótkie pierdy plus jeden długi od wychowawczyni i cała grupa staje i siada - synchronicznie strzelając z wydechów krótkimi pfff!
Widzicie to oczyma wyobraźni? Świat byłby cichszy i od razu piękniejszy. Pod warunkiem, że wycieczki szkolne nie zalatywałby jak ławica śledzi. Technikę podpatrzoną u śledzi można by stosować też w armii, w drużynach piłkarskich (zwłaszcza w naszej), w sejmie podczas dyscyplinowania klubu w trakcie głosowania, i tak dalej i tak dalej. Oczywiście po wcześniejszym wprowadzeniu całkowitego zakazu spożywania zupy fasolowej, grochówki, kapusty kiszonej czy brokułów.
A skoro jesteśmy przy temacie wody... to wizualnym akcentem dziś została Kasia, podana sote właśnie z wody. Dosyć zimnej wody, nie zaprzeczę.
Sesja powstała na ostatniej Adeli. Gdzieś w stepie szerokim.
wtorek, 13 grudnia 2022
Ucho od śledzia.
poniedziałek, 5 grudnia 2022
Kopalnie Króla Salomona.
Mityczne kopalnie Króla Salomona od tysięcy lat (poszukiwali ich już starożytni Grecy) rozpalają wyobraźnię podróżników, archeologów, poszukiwaczy, czy pragnących się wzbogacić awanturników wszelakiego autoramentu. W XV wieku portugalskie wyprawy poszukiwały śladów kopalni na terenie współczesnego Zimbabwe, a Krzysztof Kolumb wierzył, że znajdują się na Haiti. W bliższych nam czasach emocje dodatkowo podsycała napisana w 1883 roku powieść autorstwa Henrego Ridera Haggarda "Kopalnie Króla Salomona", opisująca odkrycie tychże tajemniczych kopalni i która to doczekała się co najmniej kilku ekranizacji kinowych, jeszcze bardziej nakręcając atmosferę wokół największego mitycznego izraelskiego króla Salomona i pochodzenia jego bogactwa. Początkowo wierzono, że kopalnie kryją złoto, diamenty, lub chociażby srebro - wszak nie bez powodu to właśnie za rządów biblijnego Salomona nastąpił największy rozkwit państwa hebrajskiego i powstawały, wedle różnych zapisów najokazalsze budowle tamtych czasów. Mijają wieki i legendy o bogactwie wciąż są żywe. Ostatnio jednak wiadro zimnej wody, na teorie o diamentach i złocie wylewa profesor Thomas Levy, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, który prowadząc wykopaliska w południowym Jordanie odkrył ślady przemysłowego, jak na tamte czasy wytopu rud żelaza i biorąc pod uwagę przypuszczalny okres panowania króla Salomona, przypadający właśnie na przełom epoki brązu i żelaza, w tymże ostatnim metalu upatruje wzrostu potęgi izraelskiego monarchy i powstałych legend o bogactwie. Tyle o mitycznych diamentach, które pod względem składu chemicznego niczym nie różnią się od węgla, surowca, który stał się kołem napędowym i największym bogactwem Rewolucji Przemysłowej zapoczątkowanej w XVIII wieku i trwającej praktycznie do dziś, choć od kilkudziesięciu lat duża część ludzkości, mając świadomość zanieczyszczeń powstałych ze spalania i przetwarzania węgla stara się znaleźć inne rozwiązania. Dziś w wielu krajach górnictwo jest zanikającą gałęzią przemysłu, kopalnie są zamykane i stoją opuszczone, jedne z powodu wyczerpania się zasobów węgla, inne z powodów ekonomicznych, jeszcze inne z racji ekologii. Jak te opuszczone, zapomniane i niechciane szyby i sztolnie mogą się stać współczesnymi Kopalniami Króla Salomona, sprytnie wymyślili Holendrzy, którzy od 2008 r. ogrzewają przy pomocy opuszczonej kopalni mniej więcej pół
tysiąca domów oraz centrum handlowe w mieście Heerlen w Limburgii. Ziemskie skały pełne są bowiem wody i podczas wydobywania surowców spod ziemi jest ona odprowadzana różnymi systemami chroniąc kopalnie przed zatopieniem, w tych nieczynnych jednak stopniowo zalewa szyby, sztolnie i chodniki. Jej temperatura zależna jest oczywiście od szerokości geograficznej i głębokości na jakiej występuje, średnio jest to 25 stopni Celcjusza na każdy kilometr wgłąb. W naszej szerokości średnia temperatura wody w większości nieczynnych niezbyt głębokich kopalń to 14-16 stopni. Budując system pomp ciepła napędzanych prądem z fotowoltaiki, taką wodę można tanio i łatwo podgrzać do 50 stopni i za jej pomocą ogrzewać domy jak i wodę użytkową. Śladami Holendrów szybko poszli Brytyjczycy opracowując ponad 30 podobnych projektów, z których cześć jest już na etapie realizacji. Oprócz tego rozwiązania, równolegle w Wielkiej Brytanii powstał projekt wykorzystujący technologię wind, polegający na wytwarzaniu energii w głębokich szybach za pomocą podnoszonych i opuszczanych wielotonowych ciężarów wytwarzających energię elektryczną. I żeby nie było, że Polska zostaje jakoś w tyle, to i u nas kilka lat temu ruszył projekt badający możliwość wykorzystywania opuszczonych kopalń jako grawitacyjnych magazynów energii, wytwarzanych przez farmy wiatrowe i fotowoltaiczne. Jak oznajmił niedawno prezes Instytutu Techniki Górniczej KOMAG, energia wytwarzana w szybach nieczynnych kopalń węgla kamiennego może popłynąć już pod koniec przyszłego roku, a dawne kopalnie węgla kamiennego, które do tej pory były jedynie kłopotem, mogą stać się kopalniami prądu.
Jak widać Śląsk może na powrót stać się krainą podziemnego bogactwa. Może już nie bezpośrednio przy pomocy węgla, bliźniaka diamentu, ale trochę jakby za jego przyczyną. Pod warunkiem oczywiście, że projektem tym nie będzie się zajmował Sasin i PiS, bo wtedy nie będzie ani węgla, ani prądu, ani pewnie kopalni.
Na koniec tradycyjnie coś dla oka. Tym razem Ola - @Niespominajka, skarb z Podlasia, pełna ciepła i energii. Sesja powstała na plenerze Misja Wschód. Wsparcie @wygietawkadrze oraz @bogus_nab
wtorek, 29 listopada 2022
Proszę Pana...
Wczoraj na warszawskim Żoliborzu odbył się protest kobiet przed domem Kaczyńskiego. Nie mam pojęcia czy wszystkie uczestniczki były trzeźwe, ale zdecydowanie protest miał charakter pokojowo barowy: transparenty zachęcały Jarka do wyjścia i wspólnego dania w szyję, wyjaśniały też Jarkowi, że lepiej golnąć sobie nawet z próbówki, niż rodzić dzieci w kraju przez niego rządzonym, oraz raz przez chwilę tłum poniosło i skandowano: "będziesz siedział". Nie padło co prawda żadne wyjaśnienie gdzie, ale zakładam, że chodziło o tradycyjne miejsce przy stole wigilijnym dla zbłąkanego wędrowca, czy jakiegoś dziada. Było też trochę kartonów z tendencyjnymi pytaniami typu: Jarek co Ty wiesz o kobietach? Te i inne pytania pozostały niestety bez odpowiedzi. Raz, że okolice domu Jarka ochraniała i blokowała policja jak zwykle w znacznej masie, dwa Jarka zwyczajnie w domu nie było. Nie, żeby tam zaraz ze strachu wywołanego wizją parasolki otwieranej w dupie, Jarek po prostu nie rozumie. To znaczy on wszystko wie, na wszystkim się zna, tylko akurat ni w ząb nie rozumie, czemu kobiety postanowiły protestować pod jego domem akurat 28 listopada, czyli w rocznicę uzyskania przez Polskę praw obywatelskich i dlaczego w ogóle protestują, bo on "zawsze był zwolennikiem pełnego równouprawnienia kobiet".
Jak widać po tym niezrozumieniu i wcześniejszych, licznych i cokolwiek dziwnych wypowiedziach Kaczyńskiego, jakie padały na ostatnim jego tournee po Polsce, Jarek zwyczajnie się odkleił od rzeczywistości i nie ma pojęcia co się dzieje w Polsce, o świecie nie mówiąc. Nie ma biedaczek pojęcia, że ostatnią fale protestów wywołały miedzy innymi jego słowa o tym, że Polki nie rodzą dzieci, bo wolą dawać w szyję, połączone z forsowanym na siłę przez PiS coraz bardziej restrykcyjnym prawem dotyczącym aborcji, antykoncepcji czy decydowania przez kobiety o własnej macicy. Jak słusznie stwierdziła wczoraj pod domem Kaczyńskiego pani Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet: "To wszystko przypomina mi sytuację stalinowskiego dygnitarza, którego
trzeba było trzymać z daleka od ludzi, któremu trzeba było drukować
specjalne gazety".
W kultowym w niektórych kręgach filmowym dziele Marka Piwowskiego o
tytule "Rejs", pada ponadczasowe zdanie aktualne i w tamtych czasach i w
dzisiejszych, wypowiedziane przez Maklakiewicza do Himilsbacha: "Jeśli
ktoś, proszę Pana nie pije i nie przeklina, to znaczy, że niezbyt
uważnie śledzi sytuację polityczną w kraju, proszę Pana...".
Jarek, pora dać sobie w szyje jak niektórzy posłowie twojej partii. Nie żeby zaraz potem spać na przystanku czy obudzić się na wytrzeźwiałce, ale zakląć sobie też mógłbyś siarczyście. Może by coś dotarło do tego pustego łba, zanim hasła "będziesz siedział" obywatele zamienią na "będziesz wisiał".
Dziś na okrasę sesja słuszna i całkowicie po linii pisowskiej. Prorodzinna, zacieśniająca więzi, prokreacyjna na wskroś i to w okolicznościach polskiej przyrody, gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała... Tak na marginesie co wstydliwszym odradzam oglądanie całej sesji, bo rumieniec i pała gwarantowane...
W scenach będących podręcznikową ekranizacją kwestii prokreacji w kontrze do dawania w szyję wystąpili: Daria, Ola, Łukasz i Piotr, którzy dali z siebie wszystko i w szyję oczywiście też, najpierw spełniwszy oczywiście patriotyczny obowiązek i to nie raz.
czwartek, 23 czerwca 2022
Kopernik
O
tym, że Mikołaj Kopernik podobnie jak Curie Skłodowska była kobietą
wiedzą wszyscy, którzy oglądali legendarną już dziś polską komedię o
tytule "Seksmisja". Sporo ludzi w naszym kraju i za granicą kojarzy też
Kopernika z astronomią, dzięki jego heliocentrycznej teorii - zatrzymał słońce, ruszył ziemię i takie tam. Trochę osób
ma jako takie pojęcie o tym, że był kanonikiem, a więc osobą duchowną,
bo tylko tacy mieli wówczas (poza możnymi) dostęp do wiedzy i nauki i z
pewnością kościół jako instytucja do dziś się zastanawia komu to
przeszkadzało i pluje sobie w brodę. Na Warmii i Mazurach Kopernika
łączą też z kartografią, był bowiem autorem map tych regionów. Zajmował
się też prawem, filozofią, matematyką, filologią, tłumaczeniami choćby
dzieł bizantyjskiego pisarza Teofilata Symokatty na łacinę, pełnił też
różne funkcje urzędnicze. W Fromborku czy Olsztynie dowiecie się również o jego
umiejętnościach militarnych - projektował i nadzorował budowę umocnień
obronnych. Istnieje też nieliczna grupa osób na tym świecie, znająca
mojego kolegę Piotra i dzięki temu posiadająca szemraną wiedzę, iż kanonik
Mikołaj sypiał ze swoją gosposią o nazwisku Schilling i dorobił się z
nią nieślubnego potomstwa... ale to już inna historia. Kopernik to wypisz wymaluj jak kiedyś mawiano: człowiek renesansu, czy
też jak mawiano również dawniej, ale mniej dawniej: człowiek orkiestra,
czyli prawie jak Irena Kwiatkowska - kobieta pracująca, co się żadnej pracy
nie boi. Pośród swoich
licznych talentów Kopernik posiadał też inną bardzo ważną umiejętność -
czuł pieniądz, czyli znał się na ekonomii. I nie dość że znał się na
ekonomii to można by rzec, że był jasnowidzem. Nie takim co prawda jak
Nostradamus czy choćby taki Jackowski, ale był. W 1522 roku przewidział
rządy PiSu i prezesa Glapińskiego, wygłaszając publicznie traktat o
monecie, który stał się podwaliną funkcjonującej do dziś polityki
monetarnej zwanej prawem Kopernika - Greshama (Gresham nieco później rozwinął myśl
Kopernika). W traktacie swym wspomina Mikołaj o złym pieniądzu, który
wypiera pieniądz dobry. O tym, że każda wybita moneta musi mieć pokrycie
swej wartości w wykonanej pracy lub towarze. I o tym, że jeśli tak się
nie dzieje to runie każdy system, każde mocarstwo, bowiem pieniądz bez
pokrycia wypuszczony na rynek równa się kryzys ekonomiczny, a kryzys
ekonomiczny równa się bieda, głód i wojny.
"Choć nieskończona jest ilość plag, które zazwyczaj powodują upadek
królestw, księstw i rzeczypospolitych, to (moim zdaniem) najgorsze są
cztery: niezgoda, śmiertelność, jałowość ziemi i podły pieniądz. Trzy
pierwsze są tak oczywiste, że wszyscy dobrze wiedzą, iż tak właśnie
jest; ale czwartą, która dotyczy pieniądza, uznają tylko nieliczni, i to
najmądrzejsi, ponieważ doprowadza do upadku rzeczypospolitych nie od
razu i nie za pomocą jednego ciosu, ale stopniowo i jakby skrycie".
... Nie ma bardziej subtelnego i pewnego środka na zburzenie fundamentów
społeczeństwa niż psucie waluty. Proces ten angażuje bowiem w dzieło
zniszczenia wszystkie skrycie działające prawa ekonomii i to w taki
sposób, że spośród miliona osób ani jedna nie byłaby w stanie tego
dostrzec.
... Jest zatem moneta jakby jakąś powszechną miarą oszacowania. To zaś, co
ma być miarą, musi zawsze zachowywać trwałą i ustaloną wielkość. Inaczej
z konieczności zakłóca się porządek w rzeczypospolitej, wielokrotnie
też okrada się kupujących i sprzedających, jak gdyby łokieć, korzec czy
waga nie zachowywały ustalonej wielkości.
... Wiadomo poza tym, że tam właśnie, gdzie używa się dobrej monety,
rozkwitają sztuki i rzemiosła, a także panuje obfitość wszystkiego.
Przeciwnie zaś, gdzie używa się podłej monety, panuje lenistwo, gnuśność
i niedbała bezczynność, zaniedbuje się zarówno uprawianie sztuk, jak i
wrodzone talenty, ginie nawet obfitość rzeczy."
Niestety w polskim szkolnictwie Kopernika traktuje się po łebkach
ograniczając się do przekazania uczniom jego astronomicznych dokonań bez
wspominania o tych ekonomicznych. Dlatego mamy teraz z jednej strony niedouczoną rzeszę
darmozjadów, która niczym kukułka w gnieździe siedzi z rozdziawionym
dziobem srając pod siebie w oczekiwaniu, aż państwo im da. I z drugiej strony populistycznych polityków tumanów, tak chętnych do rozdawania pieniędzy, że aż im się
rączki grzeją od przepływu gotówki. I państwo daje. Na prawo i lewo. Jak
nie ma z czego to dodrukuje. A inflacja niczym planety w piosence
Maanam szaleje, szaleje, szaleje... Więc się drukuje dalej. A
inflacja... i tak dalej i tak dalej.
Jak przewidział Kopernik to
wszystko musi pieprznąć. Co prawda jako człek stanu duchownego i
filolog, Mikołaj by w życiu nie użył publicznie słowa pieprznąć, poza
tym w jego czasach pieprzenie oznaczało jedynie ulepszanie potraw za
pomocą drogiej przyprawy. No, ale pieprznąć musi. Pytanie jedyne jakie
sobie należy zadać to czy to już, czy jeszcze za chwilę, bowiem przed chwileczką UE z
szerokim uśmiechem pokazało środkowy palec pisowskiej ekipie liczącej na
grube setki milionów euro. Nici z finansowanej z pieniędzy
znienawidzonego zgniłego zachodu, odbudowy kraju, który od 7 lat próbuje
wstać z kolan i jakoś nie może. Nici z nowych geszeftów. Nici z ciepłych posadek i dokarmiania nierobów darmowa gotówką.
P.S.
Jak mówi
stare marynarskie przysłowie: szczury pierwsze uciekają z tonącego
statku. Jarosław zawsze dziewica oto zrezygnował z bycia wicepremierem i
opuścił czym prędzej rząd. Przypadek? Nie sądzę.
P.S.2
Na okrasę zdjęciową "Samandra". Obrazująca lekturę pióra Marii Konopnickiej o jakże wymownym tytule "Nasza szkapa".
piątek, 3 czerwca 2022
Baran w Internecie.
Trudno to sobie zapewne wyobrazić, ale nawet dziś żyją na naszej planecie
ludzie nie mający pojęcia co to jest Internet, nie mający z nim
styczności, niepotrzebujący go. Ale po drugiej stronie medalu znajduje
się zupełnie inny świat, świat, który nie istnieje bez dostępu do sieci.
Komunikacja, bankowość, dostęp do wiedzy, dostęp do niewiedzy, wielkie
firmy, korporacje, farmy trolli, telewizja, radio, prasa filmy, muzyka,
itp. itd. et cetera... Jest takie powiedzenie zawierające ziarno prawdy,
że jeśli w google nie znajdziemy informacji o czymś, to znaczy, że to
coś nie istnieje. Jakiś czas temu czytałem artykuł (w prawdziwej gazecie
jak na późnego boomera przystało) o różnych przyczynach samobójstw nastolatków
na świecie. Autor poruszał w tym artykule również kwestię treści
internetowych jako jeden z powodów targnięcia się dzieciaków na swoje
życie, a podsumował ten wątek stwierdzeniem, że gdyby nastąpiła potężna,
globalna awaria Internetu, kulę ziemską niechybnie obiegłaby niespotykana do tej
pory fala masowych samobójstw, właśnie wśród nastolatków nie umiejących
już funkcjonować bez tego wynalazku. I to jest najlepszy moment, żeby w
tym tekście pojawił się Baran. Nie baran, kretyn, idiota - jakich w
sieci jest pełno i o których się człowiek co chwilę wirtualnie potyka.
Tylko Baran. Paweł Baran znany światu jako Paul Baran. Urodzony w 1926 roku w Grodnie, w żydowskiej
rodzinie. Co prawda zbyt długo się tym grodzieńskich polakiem nie nabył
(chyba na szczęście), bo kiedy miał 2 lata jego rodzina wyemigrowała do
USA i zamieszkała w Filadelfii. I tu się zaczyna Pawełkowy "american dream". Jego
ojciec prowadzi dobrze prosperujący sklep, a Paul idzie do szkoły, kończy studia, podejmuje pracę. Dzięki książkom i
przypalonej wątróbce bierze ślub z Evelyn (poznaje swoją przyszłą żonę
na ulicy, oferuje się pomóc wnieść jej walizki do wynajętego mieszkania -
bardzo ciężkie walizki pełne książek, których ilość imponuje Paulowi. W
podzięce Evelyn serwuje mu w ramach obiadu przypaloną wątróbkę, którą
otwarcie Paul krytykuje, co dla odmiany zachwyca Evelyn, która nade
wszystko ceni sobie szczerość). Ponieważ jak to często bywa - mężczyzna
jest głową rodziny, a żona szyją, która tą głową kręci jak chce, Paul za
namową żony przenosi się do jej rodzinnej Kalifornii i tam podejmuje
pracę w RAND Corporation, firmie badawczej powstałej na potrzeby Armii
Amerykańskiej. Trwa akurat zimna wojna, widmo nuklearnego ataku wisi nad
światem, a Paul wymyśla wewnętrzną wojskową sieć ARPANET opartą na
komutacji pakietów (rozrzucona po różnych częściach kraju sieć serwerów i
danych mogących funkcjonować niezależnie od innych, potencjalnie
uszkodzonych lub zniszczonych ogniw sieci). W jego notatkach z 1966 roku
znajduje się taki zapis: "Do roku 2000 będziemy używali tych sieci do
robienia zakupów i czytania informacji", co wówczas traktowano ironicznym uśmieszkiem na równi z
powieściami science-fiction Stanisława Lema. Baran nie poddaje się i
dwa lata później jako konsultant Centrum ARPANET w Departamencie Obrony
Stanów Zjednoczonych przyczynia się do podzielenia sieci ARPANET na
wojskowy MILINET i cywilny INTERNET i tu historia znanego nam dziś
Internetu nabiera rozpędu. Sam Paul, przez całe życie będąc skromnym i żyjąc skromnie, nigdy nie
uważał się za "ojca" Internetu. Mówił, że był jednym z tysiąca
budowniczych średniowiecznej katedry, do której dokładał jedynie cegły.
Za swoje osiągnięcia otrzymał jednak wiele wyróżnień, a w tym
amerykański National Medal of Technology, w dziedzinie innowacji.
Współtworzył jako informatyk usługi bezprzewodowego dostępu do
internetu, takie jak Metricom, Interfax, Com21 i GoBackTV. Był autorem
150 publikacji, posiadaczem ponad 40 patentów i twórcą 5 firm
technologicznych. Zmarł 26 marca 2011 roku, w swoim domu w Palo Alto w
Kalifornii.
Pamiętajcie. Jeśli ktoś do was w Internecie napisze: Ty Baranie! to nie
jest to wyzwisko, tylko oznaka szacunku. A skoro jesteśmy przy Baranie
to głównie dzięki niemu mogę umieścić w sieci ten wpis i okrasić go pewną sesją powstałą w zeszłym roku, hen na Podlasiu w jakże podlaskich okolicznościach przyrody - zimno, wieje i pada i to wszystko jednocześnie.
P.S.
Jeśli kogoś zaciekawił Baran to w 2019 na rynku pojawiła się biografia Paula pióra Wojciecha Orlińskiego: Człowiek, który wynalazł Internet. Biografia Paula Barana.
i okrasić go tą
sesją.
środa, 1 czerwca 2022
Wieś.
Na bagnach, przy jeziorach, w podmokłych nieckach napotkać możemy naturalnie rosnące LSD. Czyli tatarak zwyczajny, którego używano już w średniowieczu do leczenia bezsenności, nerwicy, depresji czy gorączki. Olejek z tataraku w odpowiedniej dawce wywołuje głównie omamy wzrokowe oraz podobne do tych po zażyciu LSD. A niedaleko tataraku znaleźć też można grzybień, którego pąki i kwiaty zawierające alkaloid nufaryny i glikozyd nymfaliny są znanym od dawna afrodyzjakiem wywołującym podniecenie. Trzecią rośliną lubiącą podmokłe tereny jest bagno zwyczajne, roślina z rodziny wrzosowatych, której psychoaktywne i odurzające właściwości znano już w starożytności. W nowożytnej zaś Europie, lud germański dodawał tej rośliny do piwa, żeby wzmocnić działanie alkoholu. W całej Europie znany też jest łubin, roślina często rosnąca przy drogach i na ugorach, zawierająca alkaloid – lupinidynę, która w zależności od stężenia dawki działa paraliżująco lub pobudzająco na centralny i wegetatywny układ nerwowy, a przy przedawkowaniu prowadzi do paraliżu dróg oddechowych i w efekcie śmierci. Od maleńkości dzieci straszy się w bajkach i czytankach muchomorem czerwonym i to nie bez powodu, bo grzyb ten zawiera kwas ibotenowy, muskarynę, muscymol, muskazon, butylotrójetyloaminę czy acetylocholinę i jego stosowanie udokumentowane jest od czasów epoki kamiennej. Ale mało kto wie, że niepozorna purchawka bije muchomora czerwonego na głowę. Ma bowiem silne właściwości narkotyczne, pomaga przy bezsenności, można dzięki niej zapaść w letarg czy słyszeć nieistniejące głosy. I o ile odlotowe właściwości niektórych roślin znane są od wieków, to od całkiem niedawna, że tak się wyrażę myśląc o ostatnich stu latach, ludzkość odkrywać zaczęła podobne działanie u niektórych zwierząt. Na przykład wydzielina z gruczołów ropuchy szarej występującej w naszym kraju zawiera bufoteninę czyli izomer psylocyny mający między innymi bardzo silne właściwości halucynogenne. Bufotenina ma również działanie znieczulające, dzięki czemu może być stosowana w terapii nowotworów występujących w obrębie gardła i nosa. A w dawnych czasach salamandrę plamistą wkładano żywcem do wysokoprocentowych wódek i marynowano, żeby podkręcić moc. Jak się okazuje nie bez racji, bowiem w wydzielinie z gruczołów salamandry odkryto alkaloidy chinolizydynowe: salamandrynę, samandaron i samandarydynę czyli substancje halucynogenne. A jeśli ktoś lubi sobie nielegalnie powędkować to uwaga na... brzany w okresie tarła. Naukowcy odkryli, że w tym czasie w organizmie tych ryb "pojawia" się dziwny związek chemiczny który po przedostaniu się do ludzkiego krwiobiegu powoduje osłabienie wszystkich mięśni. W dużym stężeniu substancja ta prowadzi również do krótkotrwałego paraliżu, jednakże z zachowaniem pełnej świadomości. Jej dodatkowy halucynogenny wpływ na ludzki organizm polega na tym, że osoba będąca pod wpływem tego środka przedmioty gorące uważa za zimnie i odwrotnie.
Także jak następnym razem babcia przy stole wigilijnym zapyta: może grzybka, może rybkę - nie odmawiajcie zbyt pochopnie. A na biwaku nad jeziorem uważajcie co wrzucacie do ogniska.
A skoro jesteśmy na wsi... to cytując innego pisarza, Stanisława Wyspiańskiego
Źródło: https://quotepark.com/pl/cytaty/361687-stanislaw-wyspianski-niech-na-calym-swiecie-wojna-byle-polska-wies-za/
Źródło: https://quotepark.com/pl/cytaty/361687-stanislaw-wyspianski-niech-na-calym-swiecie-wojna-byle-polska-wies-za/
poniedziałek, 25 kwietnia 2022
Oświecenie.
Jest takie stare chińskie przysłowie, które mówi, że bogaty człowiek to taki, który okrada państwo szybciej, niż ono jego. A jest to naród mądry mający na swoim koncie nie tylko ludowe przysłowia, ale też wiele odkryć i wynalazków. Czterema wielkimi wynalazkami Chińczycy nazywają druk, kompas, papier i proch, wszystkie one po raz pierwszy pojawiły się właśnie w Chinach, by potem pomału rozprzestrzenić się na cały świat. Ale jeden z ważniejszych do dziś wynalazków ludzkości należy do kogoś innego. Mowa o elektryczności. I nie dajcie sobie wmówić bajek, że ojcem elektryczności jest Benjamin Franklin, który jedynie przy pomocy latawca, drutu, klucza i butelki lejdejskiej udowodnił, że chmury (zwłaszcza burzowe) niosą ze sobą potężny ładunek elektryczny. Zresztą zjawisko wyładowań ładunków obserwowano już od wieków - 600 l.p.n.e. odkryli to Grecy pocierając bursztyn o bursztyn. Potem dostrzeżono, że niektóre materiały potrafią się elektryzować przy kontakcie ze sobą, a samo słowo pochodzące z łaciny "electricus" rozpropagował angielski lekarz William Gilbert, a kilka lat później inny naukowiec angielski, Thomas Browne, napisał kilka
książek i użył słowa "energia elektryczna", aby opisać odkrycie Gilberta. W 1734 roku niemiecki uczony przeprowadził doświadczenia, które kilka lat później angielskiego barwiarza, astronoma i naukowca doprowadziły do odkrycia, że najlepszymi, spośród wówczas znanych, przewodnikami elektryczności są metale. Niemniej prawdziwym ojcem elektryczności jest włoski naukowiec Alessandro Volta, którego ogniwo galwaniczne zapoczątkowało budowę pierwszych na świecie baterii i kilka lat później pozwoliło anglikowi Michaelowi Faradayowi zbadać zjawisko indukcji elektromagnetycznej, a to z kolei doprowadziło do budowy pierwszej prądnicy prądu przemiennego przez francuskiego mechanika Hippolyte Pixii. Wkrótce potem w 1866 roku inżynier niemiecki Werner Siemens wynalazł tzw. dynamomaszynę, a w 1870 roku pracujący w Paryżu Belg Zenobe Gramme zbudował pierwszą prądnicę prądu stałego, tzw. dynamo. No a potem to już poszło z górki - wkrótce po tym jak Thomas Edison wynalazł żarówkę wybudował też i elektrownię publiczną w Nowym Jorku w USA. Miała ona 6 prądnic prądu stałego, z których każda poruszana była silnikiem parowym o mocy 125 KM. Zasilała ona sieć elektryczną prądem o napięciu 110 V i pozwalała świecić 7200 żarówek. Pierwsza duża elektrownia prądu zmiennego powstała w 1885 roku w Depford pod Londynem. W 1891 roku zbudowano pierwszą elektrownię wodną w pobliżu Portland w stanie Oregon (St. Zjednoczone), a pierwsza elektrownia atomowa została uruchomiona w 1954 roku w Obnińsku koło Kaługi (ZSRR). Gdzieś po drodze trwały też równolegle badania nad fotowoltaiką, w roku 1839, Francuz Alexandre Edmond Becquerel podczas
eksperymentów z elektrodami metalowymi i elektrolitem doszedł do
wniosku, że część materiałów po wystawieniu na działanie światła jest w
stanie wytworzyć niewielkie ilości prądu. To zjawisko nazywamy efektem
fotowoltaicznym. Czterdzieści lat później Anglicy William Grylls Adams oraz jego uczeń Richard Evans Day odkryli, że możliwe jest wytworzenie impulsu elektrycznego w trakcie ekspozycji na światło materiałów wykonanych z selenu – była to swego rodzaju zapowiedź
mechaniki kwantowej. Dzięki temu naukowcy przekonali się, że stały
materiał jest w stanie przetworzyć światło w prąd bez ruchu lub ciepła, a na początku XX wieku Albert Einstein dostał nagrodę Nobla za teorię opisującą naturę światła i efekt fotowoltaiczny, wykazując,
że światło jest strumieniem fotonów, a każdy z nich zawiera kwant energii. Rozwój fotowoltaiki nie byłby możliwy, gdyby nie opracowana w 1918 roku
przez Polaka Jana Czochralskiego metoda wytwarzania krzemu monokrystalicznego, co doprowadziło 20 lat później do powstania pierwszych ogniw krzemowych. W 1954 roku trzech amerykańskich naukowców, Gerald Pearson, Daryl Chapin i Calvin Fuller, zbudowało pierwszą instalację fotowoltaiczną o sprawności... 6%, która napędzała wiatraczek. Za to już pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku amerykańska Air Force wystrzeliła w kosmos pierwsze satelity zasilane ogniwami krzemowymi oraz dla bezpieczeństwa bateriami chemicznymi. Jak się szybko okazało baterie chemiczne przestały działać tydzień po starcie, za to ogniwa fotowoltaiczne pozwoliły satelitom pracować jeszcze wiele lat.
Panele fotowoltaiczne ze względu na zimną wojnę, program Gwiezdne Wojny i ogólnoświatowy wyścig zbrojeń przez lata były cenowo poza zasięgiem zwykłego obywatela. Dziś nie trzeba być kosmonautą, żeby korzystać z dobrodziejstw energii słonecznej. Chyba, że się mieszka w kraju w którym wszyscy chcą człowieka zrobić w chu*a. Na przykład w Polsce. Kiedy cały świat ze względów ekologiczno ekonomicznych przestawia się na zieloną energię wspierając obywateli w budowie instalacji fotowoltaicznych, kiedy Litwa, Łotwa i Estonia dzięki wiatrakom obniżają ceny prądu o 40% nasz kraj twardo jedną nogą na węglu stojąc traci miliony euro z powodu kopalni Turów, drugą w kałuży pakując miliardy w przekop Mierzei Wiślanej po to, żeby łódeczki mogły sobie tam pływać. Jeśli dołożymy do tego obecną sytuację, czyli napaść rosji na Ukrainę i wielce prawdopodobne perturbacje związane z zakończeniem importu rosyjskiego węgla do Polski (60-70% zużywanego u nas węgla pochodziło ze wschodu) to rzec można śmiało, że jesteśmy w czarnej dupie - tu proszę sobie darować insynuacje o moim domniemanym rasizmie, kto choć raz był w kopalni węgla, ten wie jak czarna potrafi być po szychcie dupa. Co w takiej sytuacji może zrobić państwo kierujące się ekonomią, logiką, korzystające z doradców umiejących przewidzieć nieodległe i nieuchronne konsekwencje? Uwalić jak się tylko da rozwój budowy przydomowych instalacji fotowoltaicznych. Jak się to robi? Bardzo prosto - wystarczy zmienić przepisy tak, żeby Kowalskiemu nie opłacało się takiej instalacji stawiać, a jak już nawet się skubany uprze i postawi, to żeby na tym grosza nie zarobił, tylko dokładał. Dlaczego tak się dzieje przy wysokich już cenach energii elektrycznej produkowanej z węgla i widmie kolejnego potężnego wzrostu? Mam dwie teorie. Albo rządzą nami idioci, albo złodzieje. Albo jedno z drugim. Jak niedawno powiedziała moja znajoma: kiedyś się bałam ciemności, ale odkąd dostaję nowe rachunki za prąd boję się światła i trochę też gazu. Pamiętacie jak Morawiecki mówił o tym, że Polacy będą zapieprzać za miskę ryżu? Zapomniał dodać, że po ciemku i w chłodzie.
Dziś jako okrasa zdjęciowa aniołek. Czyli Mila, która powróciła przed mój obiektyw po jakimś czasie od pierwszej sesji. Sesja wykonana aparatem analogowym, który nie potrzebuje prądu. Całe szczęście, bo choć założyłem jakiś czas temu fotowoltaikę, to teraz się zastanawiam kiedy dowalą mi za to podatek.
Dr EjAj.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem w okresie dojrzewania (żona złośliwie twi...
-
Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, n...
-
Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy nieja...
-
Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolej...
















































