Przejdź do głównej zawartości

Oświecenie.

Jest takie stare chińskie przysłowie, które mówi, że bogaty człowiek to taki, który okrada państwo szybciej, niż ono jego. A jest to naród mądry mający na swoim koncie nie tylko ludowe przysłowia, ale też wiele odkryć i wynalazków. Czterema wielkimi wynalazkami Chińczycy nazywają druk, kompas, papier i proch, wszystkie one po raz pierwszy pojawiły się właśnie w Chinach, by potem pomału rozprzestrzenić się na cały świat. Ale jeden z ważniejszych do dziś wynalazków ludzkości należy do kogoś innego. Mowa o elektryczności. I nie dajcie sobie wmówić bajek, że ojcem elektryczności jest Benjamin Franklin, który jedynie przy pomocy latawca, drutu, klucza i butelki lejdejskiej udowodnił, że chmury (zwłaszcza burzowe) niosą ze sobą potężny ładunek elektryczny. Zresztą zjawisko wyładowań ładunków obserwowano już od wieków - 600 l.p.n.e. odkryli to Grecy pocierając bursztyn o bursztyn. Potem dostrzeżono, że niektóre materiały potrafią się elektryzować przy kontakcie ze sobą, a samo słowo pochodzące z łaciny "electricus" rozpropagował angielski lekarz William Gilbert, a kilka lat później inny naukowiec angielski, Thomas Browne, napisał kilka książek i użył słowa "energia elektryczna", aby opisać odkrycie Gilberta. W 1734 roku niemiecki uczony przeprowadził doświadczenia, które kilka lat później angielskiego barwiarza, astronoma i naukowca doprowadziły do odkrycia, że najlepszymi, spośród wówczas znanych, przewodnikami elektryczności są metale. Niemniej prawdziwym ojcem elektryczności jest włoski naukowiec Alessandro Volta, którego ogniwo galwaniczne zapoczątkowało budowę pierwszych na świecie baterii i kilka lat później pozwoliło anglikowi Michaelowi Faradayowi zbadać zjawisko indukcji elektromagnetycznej, a to z kolei doprowadziło do budowy pierwszej prądnicy prądu przemiennego przez francuskiego mechanika Hippolyte Pixii. Wkrótce potem w 1866 roku inżynier niemiecki Werner Siemens wynalazł tzw. dynamomaszynę, a w 1870 roku pracujący w Paryżu Belg Zenobe Gramme zbudował pierwszą prądnicę prądu stałego, tzw. dynamo. No a potem to już poszło z górki - wkrótce po tym jak Thomas Edison wynalazł żarówkę wybudował też i elektrownię publiczną w Nowym Jorku w USA. Miała ona 6 prądnic prądu stałego, z których każda poruszana była silnikiem parowym o mocy 125 KM. Zasilała ona sieć elektryczną prądem o napięciu 110 V i pozwalała świecić 7200 żarówek. Pierwsza duża elektrownia prądu zmiennego powstała w 1885 roku w Depford pod Londynem. W 1891 roku zbudowano pierwszą elektrownię wodną w pobliżu Portland w stanie Oregon (St. Zjednoczone), a pierwsza elektrownia atomowa została uruchomiona w 1954 roku w Obnińsku koło Kaługi (ZSRR). Gdzieś po drodze trwały też równolegle badania nad fotowoltaiką, w roku 1839, Francuz Alexandre Edmond Becquerel podczas eksperymentów z elektrodami metalowymi i elektrolitem doszedł do wniosku, że część materiałów po wystawieniu na działanie światła jest w stanie wytworzyć niewielkie ilości prądu. To zjawisko nazywamy efektem fotowoltaicznym. Czterdzieści lat później Anglicy William Grylls Adams oraz jego uczeń Richard Evans Day odkryli, że możliwe jest wytworzenie impulsu elektrycznego w trakcie ekspozycji na światło  materiałów wykonanych z selenu – była to swego rodzaju zapowiedź mechaniki kwantowej. Dzięki temu naukowcy przekonali się, że stały materiał jest w stanie przetworzyć światło w prąd bez ruchu lub ciepła, a na początku XX wieku Albert Einstein dostał nagrodę Nobla za teorię opisującą naturę światła i efekt fotowoltaiczny, wykazując, że światło jest strumieniem fotonów, a każdy z nich zawiera kwant energii. Rozwój fotowoltaiki nie byłby możliwy, gdyby nie opracowana w 1918 roku przez Polaka Jana Czochralskiego metoda wytwarzania krzemu monokrystalicznego, co doprowadziło 20 lat później do powstania pierwszych ogniw krzemowych. W 1954 roku trzech amerykańskich naukowców, Gerald Pearson, Daryl Chapin i Calvin Fuller, zbudowało pierwszą instalację fotowoltaiczną o sprawności... 6%, która napędzała wiatraczek. Za to już pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku amerykańska Air Force wystrzeliła w kosmos pierwsze satelity zasilane ogniwami krzemowymi oraz dla bezpieczeństwa bateriami chemicznymi. Jak się szybko okazało baterie chemiczne przestały działać tydzień po starcie, za to ogniwa fotowoltaiczne pozwoliły satelitom pracować jeszcze wiele lat.

Panele fotowoltaiczne ze względu na zimną wojnę, program Gwiezdne Wojny i ogólnoświatowy wyścig zbrojeń przez lata były cenowo poza zasięgiem zwykłego obywatela. Dziś nie trzeba być kosmonautą, żeby korzystać z dobrodziejstw energii słonecznej. Chyba, że się mieszka w kraju w którym wszyscy chcą człowieka zrobić w chu*a. Na przykład w Polsce. Kiedy cały świat ze względów ekologiczno ekonomicznych przestawia się na zieloną energię wspierając obywateli w budowie instalacji fotowoltaicznych, kiedy Litwa, Łotwa i Estonia dzięki wiatrakom obniżają ceny prądu o 40% nasz kraj twardo jedną nogą na węglu stojąc traci miliony euro z powodu kopalni Turów, drugą w kałuży pakując miliardy w przekop Mierzei Wiślanej po to, żeby łódeczki mogły sobie tam pływać. Jeśli dołożymy do tego obecną sytuację, czyli napaść rosji na Ukrainę i wielce prawdopodobne perturbacje związane z zakończeniem importu rosyjskiego węgla do Polski (60-70% zużywanego u nas węgla pochodziło ze wschodu) to rzec można śmiało, że jesteśmy w czarnej dupie - tu proszę sobie darować insynuacje o moim domniemanym rasizmie, kto choć raz był w kopalni węgla, ten wie jak czarna potrafi być po szychcie dupa. Co w takiej sytuacji może zrobić państwo kierujące się ekonomią, logiką, korzystające z doradców umiejących przewidzieć nieodległe i nieuchronne konsekwencje? Uwalić jak się tylko da rozwój budowy przydomowych instalacji fotowoltaicznych. Jak się to robi? Bardzo prosto - wystarczy zmienić przepisy tak, żeby Kowalskiemu nie opłacało się takiej instalacji stawiać, a jak już nawet się skubany uprze i postawi, to żeby na tym grosza nie zarobił, tylko dokładał. Dlaczego tak się dzieje przy wysokich już cenach energii elektrycznej produkowanej z węgla i widmie kolejnego potężnego wzrostu? Mam dwie teorie. Albo rządzą nami idioci, albo złodzieje. Albo jedno z drugim. Jak niedawno powiedziała moja znajoma: kiedyś się bałam ciemności, ale odkąd dostaję nowe rachunki za prąd boję się światła i trochę też gazu. Pamiętacie jak Morawiecki mówił o tym, że Polacy będą zapieprzać za miskę ryżu? Zapomniał dodać, że po ciemku i w chłodzie.

Dziś jako okrasa zdjęciowa aniołek. Czyli Mila, która powróciła przed mój obiektyw po jakimś czasie od pierwszej sesji. Sesja wykonana aparatem analogowym, który nie potrzebuje prądu. Całe szczęście, bo choć założyłem jakiś czas temu fotowoltaikę, to teraz się zastanawiam kiedy dowalą mi za to podatek.









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b