Przejdź do głównej zawartości

Czego się boi Andrzej.


Wczoraj Andrzej w końcu wyszedł spod łóżka i powiedział: hola, hola zły człowieku. Może nie dosłownie, może nie wprost. Ale powiedział. I sypnął piaskiem w wirujące w zawrotnym tempie tryby pislamu. Zgrzytnęło, jęknęło, para zamiast buch - koła w ruch, to poszła w gwizdek i stanęło. Iskry się jeszcze co prawda nie posypały bo cała partia rządząca wciąż nie może uwierzyć, że to nie żart. Że to nie kolejny sprytny ruch na polecenie naczelnika. Że Jędruś się tak naprawdę nie zerwał z łańcucha. Entuzjaści się radują zmianą zachowania prezydenta nazywanego zazwyczaj Dudapisem, sceptycy jakby trochę mniej, nie bez podstaw doszukując się jednak w tym wszystkim podstępu, niemniej się stało, mleko zostało wylane. Będąc zarówno entuzjastą jak i sceptykiem zadaję proste pytanie: czego się tak wystraszył Andrzej, że przełamał strach wobec swojego wodza? Argument o tym, że będąc prawnikiem nie mógł podpisać takiego bubla mnie bowiem nie przekonuje, gorsze buble bez mrugnięcia okiem po ciemku podpisywał, za co między innymi sam jego osobisty szwagier wieścił mu Trybunał Stanu. Trybunału owego też się nie wystraszył nagle, skoro do tej pory nie drżało mu serce i ręka z długopisem. Co więc odmieniło naszego ukochanego rezydenta pałacu namiestnikowskiego? Oczywiście można uznać, że na przykład żona zapowiedziała, że jak podpisze, to do sypialni nie ma wstępu. Albo, że wystąpi o rozwód, a co to za prezydent bez pierwszej damy, ba nawet bez kota? Prawdę póki co zna tylko sam Andrzej i zapewne się nie przyzna, ale można domniemywać iż tym razem przyczyn nagłej odwagi cywilnej było wiele. Przede wszystkim budowana naprędce koalicja wsparcia krajów zagranicznych przeciwko UE zawiodła. Nie pomogła kurtuazyjna wizyta brytyjskiej pary książęcej Czyli Łyliama i Kejt, na której to parze za ową wizytę ich rodzinna prasa nie zostawiła suchej nitki słusznie wskazując, iż niejako podali serdeczną dłoń rodzącemu się zamordyzmowi. Nie pomogła też druga równie kurtuazyjna wizyta na miarę pancernika Schleswig-Holsteina we wrześniu 1939 roku na Westerplatte, czyli desant Trumpa w Warszawie. Donald co nie jest Tuskiem co prawda się pouśmiechał, rączką pomachał, droższy gaz nam wcisnął, ale jak doszło do zamieszania z ustawą o sądach w Polsce to paluszkiem zza oceanu natychmiast pogroził. Zawiodła też ostatnia deska ratunku, czyli obiecywane przez węgierskiego premiera Orbana stanowcze weto w sprawie potencjalnych sankcji, jakie planowała na nasz kraj nałożyć UE gdyby pislam położył swą mokrą rączkę ostatecznie na trójpodziale władzy w Polsce. Unijni cwaniacy zdając sobie sprawę iż wystarczy jeden głos przeciw by nie mogło dojść do sankcji postanowili wykluczyć sprytnie Węgry, dołączając ich razem z Polską do listy winnych i mających dostać klapsa od UE (Orban też za uszami ma sporo, a do tej pory traktowano go ulgowo raczej). I nie bez znaczenia było i jest pospolite ruszenie suwerena. Czyli masowe demonstracje w dużych i małych miastach. I nic nie dała reżimowa propaganda w TVPiS zwanej też Kurwizją (bo nikt poza fanatykami pislamu tej telewizji nie ogląda), w której, demonstrantów nazywano, a to pedofilami, a to ubekami, a to udowadniano, że wszystkie te manifestację finansują ci co utracili wpływy czy nawet zagraniczni agenci. Demonstracje odbywały się jak najbardziej pokojowo z wielkim wkładem producentów stearyny i knotów, ale co należy podkreślić tu i ówdzie coraz głośniej słychać było nawoływania do siłowych rozwiązań, co zapewne też uruchomiło dzwoneczek alarmowy w główce Andrzeja - wygłaszając wczoraj przemowę w której zapowiedział weto wyraźnie nawiązał do tego, grożąc paluszkiem opozycji, że to nieładnie straszyć przewrotem, że to fe jest i w ogóle tak się nie robi w cywilizowanym kraju jakim niewątpliwie jest Polska, której on jest sprawiedliwym prezydentem.
Niestety dziś Andrzej jedną nóżką wrócił pod łóżko. Podpisał trzecią ustawę o Sądach Powszechnych, a szkoda. Powrotu do łask prezesa i tak już nie ma, a suweren może się jednak wkurzyć Andrzejku.

I tak ku pokrzepieniu serc i na otuchę dla Jędrusia sesja o wychodzeniu spod łóżka. Odwagi! 















Komentarze

  1. Żeby nie było, że nikt nie czyta, nie lubi, nie popiera, aaaaaaa i ..... nie ogląda ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b