Dzieci moje przeszły na mroczną stronę mocy. Wzięły z domu po 15 zł, pojechały do sklepu i kupiły sobie zabawkę Fidget Spinner. Czyli takie trzy kółeczka (podstawowa wersja) kręcące się wokół czwartego. Zabawka została zaprojektowana jeszcze w latach 90tych ubiegłego wieku przez panią Catherine Hettinger i miała pomagać dzieciom autystycznym i tym z ADHD skupić się na wykonywanych czynnościach. Jak się okazało dopiero dziś bije rekordy popularności i sięgają po nią zarówno dzieci jak i dorośli. Taka mała rzecz, a jak cieszy. I ja ucieszyłem się też na początku podwójnie. Po pierwsze cena zabawki niezbyt wygórowana, (a już widziałem w życiu tyle modnych byle jakich zabaweczek za kosmiczne pieniądze). A po drugie zawsze to jakaś manualna zabawa, a nie jedynie trening kciuków przy pomocy nowej gry na srajfonie. Kręci się, kolorowa, można podrzucać, oko cieszy.
Chwilę potem jednak przyszło pierwsze ostrzeżenie. Z USA, gdzie zabawka ta dużo wcześniej niż w Europie stała się modna. Okazuje się bowiem, że niektóre elementy zabawki są demontowalne, a skoro można je zdemontować to można też spróbować je zjeść. Oraz, że jak się zabawkę podrzuci, to można nią zarobić w oko i będzie śliwa. Hm... pomyślałem sobie. Ameryki to oni już raczej nie odkryją po raz drugi. W końcu USA to ten kraj, gdzie na wieczkach od kubków z kawą widnieją napisy, żeby nie odwracać do góry nogami, bo inaczej się jeden debil z drugim zaleje i poparzy.
Za chwilę jednak w sukurs amerykańskim tropicielom sensacji przyszli nasi rodzimi. I jak to zwykle bywa mocno związani z dominującą u nas religią. W Polsce co prawda nikt specjalnie nie przestrzega przed połknięciem zabawki bo nasze dzieci od małego pakują sobie do gęby co się nawinie i albo są już odporne albo ich rodzice czujni są jak ważka i szybcy jak atakujący tygrys. Nikt też nie przestrzega przed podrzucaniem, bo u nas na nikim rzucanie spinnerem nie zrobi wrażenia, wszak mamy piguły śnieżne, kamienie, patyki, a i czasami butelki z benzyną. U nas natomiast się ostrzega przed fidget spinner jako narzędziem szatana. Ta dam!!! Co mają wspólnego łożyska oblane plastikiem z panem piekieł? Podobno jak się tą zabawką kręci (kręciłem z całych sił ale chyba ślepy jestem) to widać liczbę 666, która jak powszechnie się przyjmuje jest symbolem bestii. Przyznam się szczerze, że poczułem się nieco zafrapowany. I to wcale nie teoriami katolików, bowiem od dawna już jestem przyzwyczajony, że szybciej dostrzegą szatana niż swojego boga. I nie tym, że dzieci moje są teraz poddane rzekomej piekielnej indoktrynacji i wystawione na zagrożenia konsumpcyjno-zdrowotne. Tylko tym, że mam tak marną wyobraźnię i owych 666 nie dostrzegłem. A dla fotografa wszak brak wyobraźni to zawodowe kalectwo i właściwie koniec. Na swoją obronę jedynie dodam, że nigdy też nie dostrzegałem szatańskich liczb w kręcących się kołach rowerowych, kołach samochodów czy karuzeli. Nawet kręcące się Koło Fortuny, nie objawiło mi nigdy owych zakazanych liczb, chociaż muszę się przyznać, że kiedy lata temu pani Magda w króciutkiej spódniczce odsłaniała literki to wtedy dopiero czułem się jakby bliżej ognia piekielnego. Więc może problem wcale nie tkwi we mnie? Hm...
Pozostając w powyższych klimatach chciałbym dziś pokazać kobietę przy której z pewnością niejeden pomyśli o grzechu. Waleria.
Chwilę potem jednak przyszło pierwsze ostrzeżenie. Z USA, gdzie zabawka ta dużo wcześniej niż w Europie stała się modna. Okazuje się bowiem, że niektóre elementy zabawki są demontowalne, a skoro można je zdemontować to można też spróbować je zjeść. Oraz, że jak się zabawkę podrzuci, to można nią zarobić w oko i będzie śliwa. Hm... pomyślałem sobie. Ameryki to oni już raczej nie odkryją po raz drugi. W końcu USA to ten kraj, gdzie na wieczkach od kubków z kawą widnieją napisy, żeby nie odwracać do góry nogami, bo inaczej się jeden debil z drugim zaleje i poparzy.
Za chwilę jednak w sukurs amerykańskim tropicielom sensacji przyszli nasi rodzimi. I jak to zwykle bywa mocno związani z dominującą u nas religią. W Polsce co prawda nikt specjalnie nie przestrzega przed połknięciem zabawki bo nasze dzieci od małego pakują sobie do gęby co się nawinie i albo są już odporne albo ich rodzice czujni są jak ważka i szybcy jak atakujący tygrys. Nikt też nie przestrzega przed podrzucaniem, bo u nas na nikim rzucanie spinnerem nie zrobi wrażenia, wszak mamy piguły śnieżne, kamienie, patyki, a i czasami butelki z benzyną. U nas natomiast się ostrzega przed fidget spinner jako narzędziem szatana. Ta dam!!! Co mają wspólnego łożyska oblane plastikiem z panem piekieł? Podobno jak się tą zabawką kręci (kręciłem z całych sił ale chyba ślepy jestem) to widać liczbę 666, która jak powszechnie się przyjmuje jest symbolem bestii. Przyznam się szczerze, że poczułem się nieco zafrapowany. I to wcale nie teoriami katolików, bowiem od dawna już jestem przyzwyczajony, że szybciej dostrzegą szatana niż swojego boga. I nie tym, że dzieci moje są teraz poddane rzekomej piekielnej indoktrynacji i wystawione na zagrożenia konsumpcyjno-zdrowotne. Tylko tym, że mam tak marną wyobraźnię i owych 666 nie dostrzegłem. A dla fotografa wszak brak wyobraźni to zawodowe kalectwo i właściwie koniec. Na swoją obronę jedynie dodam, że nigdy też nie dostrzegałem szatańskich liczb w kręcących się kołach rowerowych, kołach samochodów czy karuzeli. Nawet kręcące się Koło Fortuny, nie objawiło mi nigdy owych zakazanych liczb, chociaż muszę się przyznać, że kiedy lata temu pani Magda w króciutkiej spódniczce odsłaniała literki to wtedy dopiero czułem się jakby bliżej ognia piekielnego. Więc może problem wcale nie tkwi we mnie? Hm...
Pozostając w powyższych klimatach chciałbym dziś pokazać kobietę przy której z pewnością niejeden pomyśli o grzechu. Waleria.
Komentarze
Prześlij komentarz