Międzyświącie to nic innego jak czas pomiędzy jednymi, a drugimi świętami. Czyli na ten przykład pomiędzy bardzo ważnym dla katolików Bożym Narodzeniem oraz ważnym dla większości ludzi Sylwestrem. Jedno święto od drugiego dzieli niewiele dni i niewiele się one tak naprawdę od siebie różnią. W obu przypadkach pije się wódkę przy choince, pieprzy o polityce, zajada za dużo i niezdrowo oraz składa mało szczere życzenia, bo tak wypada, taka jest tradycja. W pierwszym przypadku dzieci piszczą na widok zimnych ogni na choince, w drugim przypadku większe dzieci piszczą na widok zimnych ogni na niebie. Raz udajemy, że obchodzi nas los bliźniego naszego miętoląc opłatek w ręku, za drugim razem miętoląc kieliszek igristoje szampanskoje. Jedynie Międzyświącie jest czasem szczerości. Aż nadto rzekłbym eksponowanej. Bo w Międzyświąciu ludziom się zwyczajnie nudzi. Część ma wolne, a reszta co chodzi do pracy bo szkoda im było brać urlop i tak tylko udaje, że pracuje, bo firmy na pół gwizdka jadą. Ci co zazwyczaj zajmowali się domem też mają wolne, bo przecież i dom posprzątany porządnie wcześniej i żarcia zostało tyle, że do Walentynek starczy jak się tylko w zamrażalce wszystko pomieści. No to sruu wszyscy jak jeden mąż i jedna żona do internetu. I dawaj wylewać swoje frustracje związane z jednymi i drugimi świętami. Pół biedy gdyby to były przemyślenia związane z mniejszymi lub większymi problemami natury osobistej, względnie około rodzinnej. Na przykład wujek Waldek po raz dziesiąty spytał mnie kiedy znajdę sobie chłopaka choć wie, że jestem lesbijką. Albo babcia Jadzia kazała mi się modlić do choinki w Wigilię. Albo teść trzy razy złośliwie podpytywał czemu nie znalazłem jeszcze pracy. A Jolka nie zaprosiła mnie na domówkę, choć mieszkamy w tym samym bloku. Piotrek powiedział mi dwa dni przed Sylwestrem, że z nami koniec i co ja teraz zrobię z tą butelką wódki którą mi kazał kupić dla siebie? Ale nie... z jakiegoś bliżej mi niezrozumiałego powodu ludzie kiedy czują się źle to zazwyczaj nie oczekują, że ktoś ich przytuli, pocieszy, zrozumie. Tylko chcą, żeby innym też było źle. I lata taki jeden z drugim frustrat po tej sieci i w każdym wątku nasra swoim jestestwem. Nie ważne czy na temat, nie ważne czy logicznie byle tylko nasrać. A macie! Za wujka, za teścia, za babcię, za Piotrusia! Cierpcie jako i ja cierpię i wcale nie za miliony! Cieszę się w sumie, że to już tylko jeden dzień Międzyświąt został. Bo już mnie oczy bolą od przecierania, kiedy ze zdumieniem czytam jak ten czy tamten którego do tej pory uważałem za całkiem stonowanego osobnika/osobniczkę nagle nie wytrzymał i nasrał. Na złość światu we własne spodnie.
Tak, wiem. Przecież internet to wspaniałe medium które pozwala na dokładną kontrolę z kim mamy przyjemność lub nie. I z możliwości tej jak najbardziej w skrajnych przypadkach korzystam. Bo mimo tego, że jestem świadom, iż świat w jakim żyjemy nie jest idealny i nie składa się tylko z samych miłych chwil, to nie czuję ani chęci, ani powołania, żeby się w cudzych frustracjach podanych w formie kupy grzebać. Od tego są psychiatrzy, którzy za to biorą pieniądze (mam nadzieję, że dodatek od pracy w szkodliwych warunkach też). I nie mając się wcale za świętego z góry proszę: jeżeli nasrałem Ci pod drzwi skorzystaj z dobrodziejstwa internetu i usuń mnie z grona znajomych. Nie braliśmy w końcu ślubu, żeby się ze sobą męczyć do końca życia. Choć nawet gdyby, to też nie jest przecież wymówka.
W tym duchu pożegnam się dziś pewną sesją o zrobienie której poprosiła mnie modelka, będąca zarówno pomysłodawczynią zdjęć jak i stylistką i reżyserem. Ja jedynie byłem w tym wypadku operatorem kamery. Pozdrawiam Magdę i partnerującego jej Grzesia.
Adela Photo Pathology 2016.
czwartek, 29 grudnia 2016
piątek, 23 grudnia 2016
Carpie(m)diem.
Superhiperbajermarkety oblężone niczym Troja. Hektorem nie przejdziesz, nawet Pegazem bliżej nie podlecisz. Wszystkie centra handlowe wyglądają jak Berlin w 1945 roku pod koniec kwietnia - z każdej strony prą hordy ludzi żądnych zwycięstwa oraz krwi bliźniego swego, czołg T34 by czapkami zasypali i poszli dalej. Pomniejsze sklepy, sklepiki i składziki wyczyszczone do cna jak w 1981, kiedy wiadomo było, że Jaruzelski wypowiedział wojnę Polsce i zaraz wprowadzi kartki. Niechybnie to znak, że nadchodzą kolejne święta. W tym roku rekordowo długie, bo trwające od soboty wieczór do poniedziałku. Czyli na szczęście jakieś dwa dni. Czyli może da się jakoś przeżyć ten totalny armagedon, kiedy wyprzedaże niczym komety walą w łeb. Tą walkę o miejsce na ostatniej szalupie Titanica, czyli ostatni skrawek wolnej od pływającego karpia wanny i ten Przystanek Alaska, objawiający się wyścigiem po jak najpiękniej prezentującego się się pod toną ozdób jodłowego drapaka pośrodku salonu za pińcet z programu plus. Oraz przedświąteczną galopadę i kupowanie śledzia, maku, sianka, cebuli, śmierdzących świeczek zapachowych i innych pierdół w tym niechcianych prezentów. A potem już za chwilę, za chwileczkę, za momencik, po wątpliwej ekstazie kulinarno społeczno rodzinnej, czyli od wtorku, śmietniki osiedlowe i te prywatne zapełniać się zaczną nieużywaną żywnością. Tą kupioną na zapas zapasu wszelkiego wypadku braku. Bo wiadomo, lepiej, żeby się zmarnowało, niż miało zabraknąć, a że się zmarnuje to wiadomo już właściwie podczas planowania zakupów. Ale zastaw się, a postaw się! Bo Tradycja. A nuż wuj Stefan, mąż cioci która umarła 30 lat temu wpadnie po raz pierwszy od dnia pogrzebu i zobaczy, że potraw tradycyjnych jest tylko 11. Albo ciocia Henia, córka ciotecznego brata ze strony siostry wujecznej taty bratanka stryjenki na pewno prawie tym razem wreszcie będzie, a ona lubi śledzia na pięć sposobów. No i obowiązkowo jeszcze po rybie i pierogach z grzybami osiem rodzajów ciast na koniec, bo kalorie co każdy wie w święta też świętują i tak jakby ich nie było, no i na słodkie jest i tak oddzielny żołądek. Wśród porzuconej żywności znajdzie się też sporo pustych butelek po alkoholu, co jest całkowicie zrozumiałe bo taki kieliszek wódki wszak ma zaledwie 70 kalorii (nie licząc zakąski, ale co poniektórzy zakąszają opłatkiem więc jest fit) co czyni wódkę główną potrawą postną i można sobie pozwolić aż do dna (butelki lub naszego). A było nie było 24/25 grudnia to przecież pępkowe Dżizuska (brata Dżesiki) obchodzone od wieków w stajni u Józka i Maryśki więc kto z nami nie wypije tegooo... yps! Wszystko to przykryte grubą warstwą kartonu i papieru ozdobnego z podobizną Mikołaja ujeżdżającego reniferzyce (każdy szanujący się Eskimos wam powie, że zimą poroże mają tylko samice renifera, bo jest ono swoistym magazynem wapnia dla rozwijającego się w nich płodu - czyli słodkiego renifenirzątka) po niechcianych prezentach jak skarpetki od babci (jak co roku za małe) czy gacie wyszczuplające od przyjaciela (jak cham śmiał!). Potem przyjadą śmieciarze - z góry przepraszam wszystkich których praca polega na zbieraniu nierzadko wstydliwej zawartości naszych śmietników, za nieco obelżywą chyba nazwę, ale jak inaczej was nazwać? Przyjadą, zabiorą śmieci i na kilka dni wszystko wróci do normy. Będziemy odpoczywać. Zbierać siły. Trzeźwieć Bo za chwilę kolejne święto. Trochę mniej katolickie, ale też hucznie i na bogato obchodzone. Będzie można zrobić zakupy. Dużoooo niepotrzebnego jedzenia. I duuużo potrzebnego by o tym zapomnieć alkoholu. I znowu stadnie jak barany, becząc, że tłumy, że drogo, że mało, że nie ma, a przecież było. Bo potem długa przerwa, aż do samej Wielkanocy nie będzie okazji znowu się tak nażreć. I zrzygać, a potem znowu nażreć. I leżeć i narzekać,że dupa gruba.
Osobiście od dawien dawna od świąt katolickich wolę te świeckie. Choćby dlatego, że podczas katolickich śpiewa się zwykle nudne kolędy i pali tylko takie śmieszne druciki, żeby się dzieci nie poparzyły. A podczas świeckich na koniec roku można sprośne piosenki zapodawać, zapalić coś śmiesznego i z racy sąsiadowi szopę z drewnem do kominka podpalić. I dziewczyny jakby chętniej się przebierają nie do końca w golfy pod szyję. Na przykład tak jak Magda. Ze zdjęć poniżej.
Ale jak ktoś musi to mu nie żałuję. Wesołych Świąt smutasy ;)
Osobiście od dawien dawna od świąt katolickich wolę te świeckie. Choćby dlatego, że podczas katolickich śpiewa się zwykle nudne kolędy i pali tylko takie śmieszne druciki, żeby się dzieci nie poparzyły. A podczas świeckich na koniec roku można sprośne piosenki zapodawać, zapalić coś śmiesznego i z racy sąsiadowi szopę z drewnem do kominka podpalić. I dziewczyny jakby chętniej się przebierają nie do końca w golfy pod szyję. Na przykład tak jak Magda. Ze zdjęć poniżej.
Ale jak ktoś musi to mu nie żałuję. Wesołych Świąt smutasy ;)
środa, 21 grudnia 2016
Hu! Hu! Ha!
Nie, nie, nie. Nie piszę absolutnie nic o tym co myślę o polskiej polityce i nie przemycam w związku z tym wcale w tytule żadnych kryptowulgaryzmów. Bo dziś o polityce nie będzie w ogóle nic. Bo nie chcę przeklinać. Będzie za to o zimie. Tytułowe "Hu! Hu! Ha!" to nic innego jak początek wiersza Marii Konopnickiej p.t. Zima zła, przerobionego później na popularną zwłaszcza w przedszkolach piosenkę. Kto pamięta ten dziad (i baba) stary. Bo moje dzieci melodię tę z okresu edukacji wczesnoprzedszkolnej pamiętają już jedynie przez mgłę, jak zresztą resztę abstrakcyjnych melodii typu "My jesteśmy krasnoludki" czy "Biedroneczki są w kropeczki". Chociaż nie, Biedroneczki pamiętają. Bo je latem często widują dzięki temu, że mieszkamy z dala od obszarów intensywnie użytkowanych rolniczo, co oznacza brak szkodliwych dla świata owadów oprysków. Za to zimy ni czorta nie widują. Jakieś tam jej popłuczyny czasami się nawet trafią, sypnie z 5 centymetrów i dzień, dwa poleży, czasami mróz przyjdzie na tydzień srogi (minus 10). Ale moje opowieści o korytarzach wykopywanych w śniegu z których wystawał mi tylko pomponik od czapki, historie o budowanych igloo w których się mieściliśmy w pięciu, czy o mrozie minus trzydzieści traktują jak bajki o krasnoludkach właśnie. Z jednej strony się nawet cieszę. Bo zawsze uważałem, że zima to takie coś co powinno się jeździć oglądać w górach. Masz chęć co rano odśnieżać auto? Walczyć o życie przy każdym kroku spacerując po oblodzonym chodniku? Odmrozić sobie nos, albo tyłek? Pojeździć na nartach czy sankach? Jedź w góry, twoja zima już tam na ciebie czeka. A na nizinach wystarczy jak jest jesień. Szkoda, że nie zawsze złota, ale nie można mieć chyba wszystkiego. I na ogrzewaniu człowiek zaoszczędzi. I z dzikami się nie będzie musiał pod bramą przepychać, kiedy przyjdą w śniegu za żołędziami ryć. Ani łosi ganiać jak zaczną mordy przez płot przekładać i leszczynę z kory obgryzać. Sikorkom się jeszcze z rozpędu słoninę powiesi i ziaren sypnie, ale w stawie przerębla rybom też już codziennie kuć nie trzeba. I jak do cywilizowanego miasta (n.p. do stolicy) się przyjdzie wybrać to nie trzeba czekać, aż się drogowcy obudzą i solarką przemkną przez ulice świtem czyli około dziewiątej.
I taka zima na nizinach nie jest zła. I jakby ktoś patrząc na aurę na zewnątrz ją przeoczył to właśnie się dziś 21 grudnia zaczyna. Ta astronomiczna, wyznaczająca także najkrótszy dzień w roku czyli przesilenie zimowe. Dawno, dawno temu, kiedy na dzisiejszych ziemiach należących do Polski mieszkali nasi niekatoliccy jeszcze przodkowie, czyli Słowianie Zachodni i Wschodni właśnie w ten szczególny dzień kolędowano obchodząc Święto Godów. Tamtejsza kolęda z dzisiejszą ma jak najbardziej dużo wspólnego (choć łączy tak naprawdę w sobie dwa dzisiejsze święta), bo wiele pogańskich obyczajów zostało przez katolicyzm zaadaptowanych w celu złagodzenia przymusowej chrystianizacji i powolnego wygaszania wiary przodków zastępowanej nową. Święto Godów rozpoczynano najpierw na cmentarzach, paląc ogniska, ucztując i wspominając zmarłych przodków, potem dopiero biesiadę przenosząc do domów, gdzie śpiewano radosne pieśni i obdarowywano dzieci upominkami w postaci suszonych owoców, orzechów czy placków uformowanych na kształt zwierząt i lalek zwanych szczodrakami. Czyli obdarowywano je szczodrze. W zależności od rejonu w kącie domostwa stawiano diducha, czyli snopek zboża obwieszony ozdobami w postaci owoców, lub wieszano w oknie podłaźniczkę - gałąź świerku czy jodły - udekorowaną podobnie, co miało w każdym przypadku zapewnić urodzaj plonów i szczęście w nowym nadchodzącym roku (choinka, bez której dziś nikt sobie nie wyobraża najbliższych świąt dotarła do nas dopiero na przełomie wieku osiemnastego i dziewiętnastego). Stół do uczty zaś wyściełano sianem, co miało zapewnić przychylność boga pól Rgieła (a może tak naprawdę chodziło o utrzymanie porządku sprytnym gospodyniom) i także ta tradycja dotrwała do dziś, choć współcześnie bardziej symboliką jest związana z mało aromatyczną zazwyczaj stajnią, a nie polami i łąkami pachnącymi kwieciem i zbożem.
Gdyby jednak komuś nie odpowiadało świętowanie pierwszego dnia zimy, czy starosłowiańskie skrzyżowanie wigilii z zaduszkami to zawsze może jeszcze świętować Dzień Pamięci o Poległych na Misjach (nie wiem tylko czy poległych misjonarzy czy ich ofiar), albo Międzynarodowy Dzień Pozdrawiania Brunetek, co niniejszym czynię. Albo może obchodzić jeszcze fajniejsze święto czyli Dzień Orgazmu. Tylko bez wymówek, że nie ma z kim, że w pracy nie wypada, że jeszcze trzeba śledzia na sobotę kupić. Dla chcącego nic trudnego, do roboty więc. Tym bardziej, że naukowcy bardzo ściśle wiążą większą ilość orgazmów z dłuższym życiem (i to jakim). I żeby nikogo nie pominąć (czyli tych co czytać nie lubią) kilka obrazków na koniec. Luźno związanych z ostatnim świętem. Bo jak się chce to można, a nawet trzeba. W końcu to nasze życie.
Gdyby jednak komuś nie odpowiadało świętowanie pierwszego dnia zimy, czy starosłowiańskie skrzyżowanie wigilii z zaduszkami to zawsze może jeszcze świętować Dzień Pamięci o Poległych na Misjach (nie wiem tylko czy poległych misjonarzy czy ich ofiar), albo Międzynarodowy Dzień Pozdrawiania Brunetek, co niniejszym czynię. Albo może obchodzić jeszcze fajniejsze święto czyli Dzień Orgazmu. Tylko bez wymówek, że nie ma z kim, że w pracy nie wypada, że jeszcze trzeba śledzia na sobotę kupić. Dla chcącego nic trudnego, do roboty więc. Tym bardziej, że naukowcy bardzo ściśle wiążą większą ilość orgazmów z dłuższym życiem (i to jakim). I żeby nikogo nie pominąć (czyli tych co czytać nie lubią) kilka obrazków na koniec. Luźno związanych z ostatnim świętem. Bo jak się chce to można, a nawet trzeba. W końcu to nasze życie.
piątek, 16 grudnia 2016
Ctrl+S
Dziś w dobie internetu nie trzeba biegać co chwilę do biblioteki i przerzucać setek zakurzonych stron opasłych tomów, żeby powiększyć swą wiedzę, choć jak się ktoś uprze to oczywiście można. Ale wystarczy odrobina chęci do poznawania świata i/lub paru znajomych, którym się w pracy często nudzi i którzy "latają" po sieci wychwytując i wrzucając raz na jakiś czas ciekawostki i nowinki z różnych dziedzin nauki/sztuki czy polityki. Można nawet dzięki temu odstawić telewizor (co przyznaję, deklaruje wiele osób które znam) i jego wiecznie sensacyjne wiadomości niezależnie od kanału oglądanego. Bo jak głosi jedna z niedawno powstałych mądrości ludowych: jeśli czegoś nie ma w internecie to znaczy, że nie istnieje. Oczywiście jak każdą mądrość należy i tę traktować z przymrużeniem oka, wszak nie wszystko co jest w internecie istnieje naprawdę. Tak, muszę was zasmucić, krasnoludki, idealni mężczyźni oraz dieta cud nie istnieją. Choć oczywiście internet rządzi się innymi prawami niż realny świat i wszystkie te zagadnienia (oraz tysiące innych podobnych) są dokładnie i w wielu językach w sieci opisane, zilustrowane i skomentowane miliony razy, zapewne na wszelki wypadek, gdyby wbrew logice i nauce okazały się jednak istnieć. Internet podobnie jak ludzki mózg gromadzi dane bez rozróżniania czy to wartościowe informacje czy też zwykłe śmieci. Z tą różnicą, że nasz mózg odwrotnie niż globalna sieć - która zapisuje tylko to co ktoś w niej umieści - takiego zapisu dokonuje niejako automatycznie, bez naszej woli, a i często tej woli wbrew, bo przecież każdy z nas ma gdzieś tam w zakamarkach swoich szarych zwojów głęboko ukryte wspomnienie lub dwa, które wolałby raz na zawsze ze swojej pamięci wymazać. Ale póki co, ludzkość nie wpadła jeszcze na pomysł jak bezinwazyjnie i bez uszczerbku na zdrowiu czy życiu człowieka skasować jakąkolwiek partycję z zapisanymi danymi z naszego mózgu. I jak niedawno obliczyli naukowcy (nie, wcale nie amerykańscy jak to zazwyczaj bywa, tylko nasi, swojscy) póki co żaden internet, żaden komputer nie są w stanie dorównać naszemu umysłowi w ilości zapisanych informacji, przeciętnie bowiem mózg dorosłego człowieka posiada od 100 terabajtów do 2,5 petabajta (dwa i pół tysiąca terabajtów) zapisanych danych. 100 terabajtów to na przykład taka ilość sześćdziesięciominutowych odcinków hipotetycznego serialu, że gdyby go nagrać na nieistniejącym póki co dysku to oglądać musielibyśmy jego zawartość bez przerwy na jakąkolwiek reklamę czy sen przez 20 lat. To wyzwanie wydaje się przerastać nawet wyobraźnię i możliwości twórców Mody na sukces (póki co nagrywając od 1987 roku maksymalnie wyciągnęli 150 dni nieprzerwanego oglądania ich "dzieła"). Niestety ludzki mózg w porównaniu do komputerów ma jedną poważną podstawową wadę. Mowa oczywiście o dokonywaniu tak zwanych backupów zapisanych danych. Backup czyli kopia rezerwowa, którą w wypadku awarii głównego dysku z danymi można uruchomić w miejsce tej zepsutej i system dalej działa jakby nigdy nic, tracąc jedynie niewielką ilość informacji pozyskanych w czasie między ostatnim utworzeniem kopii, a awarią systemu. Komputery (stworzone i sterowane dzięki sile ludzkiego umysłu) to potrafią, a mózg ludzki póki co nie jest w stanie wykonać swojej własnej kopii. Choć przecież już tysiące lat temu na drodze ewolucji nasz organizm dobrodziejstwo płynące z backupu poznał i niejako sobie przyswoił, lecz na zupełnie innym poziomie, bo na poziomie kodu genetycznego. Ludzki kod genetyczny - ktoś się zaśmieje - przecież taki kod zajmuje raptem 1,5 gigabajta danych i nie zapełniłby nawet przeciętnego pendrajwa. No tak, tylko trzeba pamiętać, że nasz kod posiada zapisany w sobie każda z 40 bilionów pojedynczych komórek z jakich składa się każdy człowiek. Co oznacza, że nasz organizm zawiera 60 zettabajtów informacji (60 z 21 zerami - napisać możecie sobie to na kartce, mimo, że to zera to robią wrażenie). Z jednej więc strony nie umiemy zrobić rezerwowej kopi cennych informacji jaakie całe nasze życie gromadzi umysł, z drugiej strony mamy zettabajty backupu powtarzających się do znudzenia danych, ba, przy okazji różnych życiowych czynności jak na przykład strzyżenie, mycie, seks, rozmowa (wiele osób okrutnie pluje jak mówi) hojnie się tych danych pozbywamy. A przecież, przyznacie mi rację, że z tym co zapisywać, a co nie, mogłoby być odwrotnie, bo każdy przecież zna kogoś, kogo istnienie powinno się już dawno zakończyć krytycznym błędem systemu bez możliwości przekazania jego kopii kodu genetycznego dalej. Bo to szkodliwe dla otoczenia jak i kolejnego niczego nieświadomego posiadacza tych danych.
Dziś w nagrodę za długi, techniczny i okraszony cyferkami tekst pokażę piękną młodą kobietę. I jej sześćdziesiąt równie pięknych zettabajtów, które mam nadzieję powrócą jeszcze kiedyś przed mój obiektyw pod mniej tajemniczą postacią. Oto Ada.
Dziś w nagrodę za długi, techniczny i okraszony cyferkami tekst pokażę piękną młodą kobietę. I jej sześćdziesiąt równie pięknych zettabajtów, które mam nadzieję powrócą jeszcze kiedyś przed mój obiektyw pod mniej tajemniczą postacią. Oto Ada.
wtorek, 6 grudnia 2016
Teleranka nie budziet.
Teleranek gwoli przypomnienia młodym, dopiero co dorosłym to był taki program dla dzieci nadawany co niedziela o 9 rano od 1972 roku. Program który był jak na tamte czasy i realia mocno rozbudowany, bo były bajki takie jak Reksio, czy Bolek i Lolek, ale też Adam Słodowy pokazywał gówniarzom jak się buduje karmik dla ptaków, Maciej Zimiński uczył altruizmu w Niewidzialnej Ręce, a nawet dla młodocianych fanów serialu Czterech Pancernych też był osobny kącik. Biorąc pod uwagę ogólną biedę programową tamtych lat był to niejako obowiązkowy punkt dnia dla każdego nieletniego, dlatego jak Polska długa i szeroka pobór prądu w naszym kraju wzrastał właśnie w godzinie rozpoczęcia emisji Teleranka. Tym większym szokiem dla dziatwy była niedziela 13 grudnia 1981 roku, kiedy rankiem zamiast kolorowego (za moich czasów był już kolorowy) kogucika wskakującego na płot na ekranie telewizora ukazała się wojna mrówek, czyli szum, czyli nic, a potem już tylko był przez długi czas gadający generał w przyciemnianych pinglach. Dzieci oczywiście niewiele z wydarzeń tamtych lat rozumiały, poza tym, że ktoś ich pozbawił Teleranka i to na kilka dobrych miesięcy. Potem wraz z dorastaniem oczywiście przyszła mądrość (nie do wszystkich jednak) i zrozumienie wielu mechanizmów rządzących światem dorosłych, w tym także tego, że kto ma media, ten ma władzę. Lata minęły, telerankowe dzieci podorastały, a telewizja straciła wiele ze swej mocy (choć jak widać po bzdurach powtarzanych przez widzów rządowej telewizji czyli TVP1 mocy tej nie straciła do końca), ustępując miejsca nowemu medium czyli internetowi, a i pośrednio największemu portalowi społecznemu czyli temu co ma "f" w logo. Osobnik współcześnie stojący w Polsce w miejscu gdzie kiedyś stał Jaruzelski wraz z ZOMO doskonale odrobił lekcję płynącą z Arabskiej Zimy Ludów i wie, że kto ma telewizję i radio ma tylko część władzy w garści. I żeby mieć ją całą trzeba zawładnąć internetem. Rzecz wydawać by się mogła nierealna we współczesnym demokratycznym państwie, choć realna całkowicie w krajach rządzonych przez małych i mściwych dyktatorów, jak chociażby Korea Północna, gdzie dostęp do globalnej sieci ma tylko kilkoro dygnitarzy, a reszta może sobie poserfować co najwyżej po rodzimej, w pełni kontrolowanej przez partię, milicję oraz służby specjalne podróbce internetu. Bo cywilizowany świat ewoluował i teraz kto ma internet, ten ma władzę, więc w sejmie naszym właśnie ruszyły prace nad ograniczeniem dostępu do pornografii w sieci. Według znawców z PiS (z pewnością każdy z nich ma zaliczone długie godziny w sieci na stronach z porno, oczywiście w ramach dogłębnego poznania problemu - w końcu skądś to 5 miejsce Polski w Europie pod względem wejść na strony związane z seksem się wziąć musiało) należy raz na zawsze skończyć z demoralizacją narodu i ograniczyć swobodny dostęp do treści erotycznych. Bo przecież stystyczny obywatel to idiota i sam sobie nie radzi z odróżnieniem tego co dla niego dobre od tego co złe. A wkrótce zapewne, jak się eksperyment z pornografią powiedzie, ograniczy się też dostęp do innych treści niezgodnych z przekonaniami posłów i posłanek PiS oraz prezesa Kaczyńskiego. Jeden naród, jedna partia, jedno na niebie słońce. Pardon, księżyc. I nie ma, że boli. I nie będzie łażenia po ulicy z transparentami, protestowania i obrażania domniemanej na podstawie niejasnych przesłanek inteligencji rządzących lub prezydenta, bo ustawa o nielegalnych demonstracjach (nielegalna to każda niereligijna i niepaństwowa) choć niezgodna z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej została przez sejm przyjęta. I teraz znowu milicja... eee przepraszam, policja ma prawo każde zgromadzenie w liczbie 15 i więcej osób spałować i potraktować gazem w majestacie prawa, a sądy skazać niepokornych na dwa tygodnie paki i grzywnę. Dziś z pewnością generał Jaruzelski w swojej trumnie śmieje się do rozpuku, żałując, że nie dożył czasów kiedy historia zatoczyła koło. Małe bo małe, ale zawsze to koło. Choćby takie od śmietnika. Gdzie wkrótce raz na zawsze wyląduje Kaczyński i jego banda. A póki co chciałbym obrońcom moralności przypomnieć, że w 1875 roku niejaki Józef Chełmoński, z zawodu malarz został okrzyknięty pornografem. Być może pierwszym w dziejach naszego narodu. Za pokazanie brudnych nóg pewnej chłopki. W obrazie Babie lato. Co jest chyba najbardziej wymownym dowodem na to, że tam gdzie rozum śpi budzą się demony.
Panu Józefowi nie dorównam oczywiście, bo współczesne społeczeństwo nasze zgniłe jest moralnie na wskroś od tej pornografii czyhającej za każdym rogiem światłowodu i wiele wody w Wiśle upłynąć musi nim staraniami kościoła i PiSu wrócimy do lat, gdy gorszyć nas będą nagie niedomyte nogi. Ale i tak pokażę dziś piękną Katię, kolejną modelkę zza wschodniej granicy. Na wszelki wypadek tylko już lekko osłoniętą welonem cenzury. Może dzięki temu dostanę mniejszy wyrok?
Panu Józefowi nie dorównam oczywiście, bo współczesne społeczeństwo nasze zgniłe jest moralnie na wskroś od tej pornografii czyhającej za każdym rogiem światłowodu i wiele wody w Wiśle upłynąć musi nim staraniami kościoła i PiSu wrócimy do lat, gdy gorszyć nas będą nagie niedomyte nogi. Ale i tak pokażę dziś piękną Katię, kolejną modelkę zza wschodniej granicy. Na wszelki wypadek tylko już lekko osłoniętą welonem cenzury. Może dzięki temu dostanę mniejszy wyrok?
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
Dr EjAj.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem w okresie dojrzewania (żona złośliwie twi...
-
Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, n...
-
Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy nieja...
-
Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolej...





























































