Przejdź do głównej zawartości

Ctrl+S

Dziś w dobie internetu nie trzeba biegać co chwilę do biblioteki i przerzucać setek zakurzonych stron opasłych tomów, żeby powiększyć swą wiedzę, choć jak się ktoś uprze to oczywiście można. Ale wystarczy odrobina chęci do poznawania świata i/lub paru znajomych, którym się w pracy często nudzi i którzy "latają" po sieci wychwytując i wrzucając raz na jakiś czas ciekawostki i nowinki z różnych dziedzin nauki/sztuki czy polityki. Można nawet dzięki temu odstawić telewizor (co przyznaję, deklaruje wiele osób które znam) i jego wiecznie sensacyjne wiadomości niezależnie od kanału oglądanego. Bo jak głosi jedna z niedawno powstałych mądrości ludowych: jeśli czegoś nie ma w internecie to znaczy, że nie istnieje. Oczywiście jak każdą mądrość należy i tę traktować z przymrużeniem oka, wszak nie wszystko co jest w internecie istnieje naprawdę. Tak, muszę was zasmucić, krasnoludki, idealni mężczyźni oraz dieta cud nie istnieją. Choć oczywiście internet rządzi się innymi prawami niż realny świat i wszystkie te zagadnienia (oraz tysiące innych podobnych) są dokładnie i w wielu językach w sieci opisane, zilustrowane i skomentowane miliony razy, zapewne na wszelki wypadek, gdyby wbrew logice i nauce okazały się jednak istnieć. Internet podobnie jak ludzki mózg gromadzi dane bez rozróżniania czy to wartościowe informacje czy też zwykłe śmieci. Z tą różnicą, że nasz mózg odwrotnie niż globalna sieć - która zapisuje tylko to co ktoś w niej umieści - takiego zapisu dokonuje niejako automatycznie, bez naszej woli, a i często tej woli wbrew, bo przecież każdy z nas ma gdzieś tam w zakamarkach swoich szarych zwojów głęboko ukryte wspomnienie lub dwa, które wolałby raz na zawsze ze swojej pamięci wymazać. Ale póki co, ludzkość nie wpadła jeszcze na pomysł jak bezinwazyjnie i bez uszczerbku na zdrowiu czy życiu człowieka skasować jakąkolwiek partycję z zapisanymi danymi z naszego mózgu. I jak niedawno obliczyli naukowcy (nie, wcale nie amerykańscy jak to zazwyczaj bywa, tylko nasi, swojscy) póki co żaden internet, żaden komputer nie są w stanie dorównać naszemu umysłowi w ilości zapisanych informacji, przeciętnie bowiem mózg dorosłego człowieka posiada od 100 terabajtów do 2,5 petabajta (dwa i pół tysiąca terabajtów) zapisanych danych. 100 terabajtów to na przykład taka ilość sześćdziesięciominutowych odcinków hipotetycznego serialu, że gdyby go nagrać na nieistniejącym póki co dysku to oglądać musielibyśmy jego zawartość bez przerwy na jakąkolwiek reklamę czy sen przez 20 lat. To wyzwanie wydaje się przerastać nawet wyobraźnię i możliwości twórców Mody na sukces (póki co nagrywając od 1987 roku maksymalnie wyciągnęli 150 dni nieprzerwanego oglądania ich "dzieła"). Niestety ludzki mózg w porównaniu do komputerów ma jedną poważną podstawową wadę. Mowa oczywiście o dokonywaniu tak zwanych backupów zapisanych danych. Backup czyli kopia rezerwowa, którą w wypadku awarii głównego dysku z danymi można uruchomić w miejsce tej zepsutej i system dalej działa jakby nigdy nic, tracąc jedynie niewielką ilość informacji pozyskanych w czasie między ostatnim utworzeniem kopii, a awarią systemu. Komputery (stworzone i sterowane dzięki sile ludzkiego umysłu) to potrafią, a mózg ludzki póki co nie jest w stanie wykonać swojej własnej kopii. Choć przecież już tysiące lat temu na drodze ewolucji nasz organizm dobrodziejstwo płynące z backupu poznał i niejako sobie przyswoił, lecz na zupełnie innym poziomie, bo na poziomie kodu genetycznego. Ludzki kod genetyczny - ktoś się zaśmieje - przecież taki kod zajmuje raptem 1,5 gigabajta danych i nie zapełniłby nawet przeciętnego pendrajwa. No tak, tylko trzeba pamiętać, że nasz kod posiada zapisany w sobie każda z 40 bilionów pojedynczych komórek z jakich składa się każdy człowiek. Co oznacza, że nasz organizm zawiera 60 zettabajtów informacji (60 z 21 zerami - napisać możecie sobie to na kartce, mimo, że to zera to robią wrażenie). Z jednej więc strony nie umiemy zrobić rezerwowej kopi cennych informacji jaakie całe nasze życie gromadzi umysł, z drugiej strony mamy zettabajty backupu powtarzających się do znudzenia danych, ba, przy okazji różnych życiowych czynności jak na przykład strzyżenie, mycie, seks, rozmowa (wiele osób okrutnie pluje jak mówi) hojnie się tych danych pozbywamy. A przecież, przyznacie mi rację, że z tym co zapisywać, a co nie, mogłoby być odwrotnie, bo każdy przecież zna kogoś, kogo istnienie powinno się już dawno zakończyć krytycznym błędem systemu bez możliwości przekazania jego kopii kodu genetycznego dalej. Bo to szkodliwe dla otoczenia jak i kolejnego niczego nieświadomego posiadacza tych danych.
Dziś w nagrodę za długi, techniczny i okraszony cyferkami tekst pokażę piękną młodą kobietę. I jej sześćdziesiąt równie pięknych zettabajtów, które mam nadzieję powrócą jeszcze kiedyś przed mój obiektyw pod mniej tajemniczą postacią. Oto Ada.













Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b