Parę lat temu czytałem alarmujący artykuł o Japończykach. Że z populacją tam marnie. Japonki co prawda rodzić chcą, ale nie ma komu robić dzieci. Bo jak się okazało, japońscy mężczyźni kult do cesarza zamienili sobie na kult do pracy. Dowcipy o pracowitości tej nacji znane były od dziesięcioleci, ale dopiero od niedawna do pracowitości doszły też inne czynniki. Jak chociażby bardzo potężny i wciąż rozwijający się pornobiznes związany z mangą. Spieszę uspokoić wszelkie właśnie unoszące się słusznym gniewem matrony. Manga nie oznacza zawsze, że wielkookie nastolatki w przykusych spódniczkach szkolnych nagminnie siadają w parku ulizanym panom w garniturach na kolanach i pozwalają sobie sprawdzać lekcje, oczekując klapsa za każdy błąd. Owszem, tak pewnie też bywa, ale głównie pornobiznes w kraju Kwitnącej Wiśni ma bardzo wirtualno komiksowe podłoże i przebieg, zastępując zapracowanym korposzczurom prawdziwe życie i emocje, prowadząc tym samym do sytuacji kiedy tylko co 4 mężczyzna w wieku prokreacyjnym zakłada rodzinę, z czego i tak większość w ciągu 10 lat rozwodzi się. Dobrze tak "japońcom" pomyślałem sobie po przeczytaniu artykułu. Nie żebym miał coś szczególnie do tego narodu, ale zawsze jako mieszkaniec kraju Kwitnącego Kartofla i Galopującej Stonki zazdrościłem im komputeryzacji, mechanizacji, i każdej innej "acji". Dwa, trzy lata później przeczytałem artykuł o podobnej treści dotyczący tak zwanych wschodnich prowincji Rosji. Alarm dotyczył rugowania plemnikiem rosyjskości z rosyjskich ziem. Jak się okazało, Rosjanki zamieszkujące miasta i wsie przygraniczne z Chińską Republiką Ludową dużo chętniej wybierają na mężów sobie Chińczyków, niż własnych rodaków. Bo taki skośnooki mąż to nie bije, nie pije, i do pracy chodzi. Autorka artykułu podkreślała, że na razie problem zauważają głównie władze rosyjskie. Bowiem mężczyźni rosyjscy zamieszkujący przygraniczne obwody nie wytrzeźwieli na tyle, by się zorientować, że mali żółci ludzie już są w łóżkach ich potencjalnych żon i kochanek. Dobrze tak "kacapom" pomyślałem. Nie żebym coś specjalnie do Rosjan, ale dziadek zawsze mówił: dobry Niemiec to martwy Niemiec, a dobry Rusek to Rusek co mieszka na Uralu. Od czasu kiedy czytałem te artykuły minęło niewiele lat kiedy wokół mnie, jak się nagle okazało wciąż rośnie liczba kobiet stanu wolnego narodowości Polskiej! I to stanu wolnego z wyboru, a nie z braku kawalerów, czy też odmiennych preferencji seksualnych. Wykształcenie, globalizacja, szybkość dostępu do informacji sprawiły, że polskie kobiety stały się wolne, świadome siebie, świata i przede wszystkim wymagające. Z tymże bądźmy szczerzy, większość póki co na drodze kompromisu wymaga żeby jej facet trafiał do sedesu sikając i rozrzucanie brudnych gaci sklejonych ze skarpetkami ograniczył do podłogi w łazience. I żeby nie bał się wyjść na pedała kiedy idzie z kwiatami do domu. I choć raz na rok poszedł z ukochaną na Almodovara do kina. I żeby miał czas potrzymać za rękę, a nie tylko pchał ją w gacie wybranki, a jak już musi pchać, to żeby ją wcześniej umył. Żeby rozróżniał wytrawne od słodkiego. I parę więcej kolorów niż: ładny, nieładny, chujowy. Dobrze tak tym "polaczkom" pomyślałem. Ale po chwili dotarło do mnie, że to też ja. Co prawda od lat już żonaty, ale przecież absolutnie niezwolniony z dbania o swój związek i swoją kobietę. Bo jak się okazuje rutyna dotyczy nie tylko pojedynczych związków, ale i myślenia całych pokoleń. Panowie, ogarnijcie się. Rurki to nie spodnie dla faceta, malowanie paznokci to nie zajęcie dla faceta, a najbardziej gęsta broda nie ukryje charakteru pipy. Czy jak to mawia mój młodszy syn: pipola. A życie ze sobą, nie znaczy to samo życie obok.
W roli hipotetycznych pipolów Nana i Rafał.
W roli hipotetycznych pipolów Nana i Rafał.
znakomita seria
OdpowiedzUsuń