sobota, 18 kwietnia 2015

Mirror.



Przesądów związanych z lustrem jest tyle ile kultur odrębnych funkcjonujących w Polsce. Czyli mnogość. Najważniejszym wspólnym jest zbicie lustra. Przesąd który funkcjonuje w Europie już od czasów starożytnego Rzymu. Wiadomo, kiedyś taki kawałek "szkła" odbijający rzeczywistość był w cenie. Stąd owe umowne 7 lat kary za zbicie takiego cuda. Chyba, że się kawałki zabierze i zakopie. Co z oczu to i z serca. Wampiry nie odbijają się w lustrze, w czasie burzy lustro powinno być zasłonięte bo przyciąga pioruny, niemowlę nie powinno się patrzeć w lustro bo straci duszę. Kiedy lustro spadnie ze ściany na pewno ktoś z domowników umrze. Panna na wydaniu kiedy na noc położy lusterko pod poduszką we śnie ujrzy swego wybranka, ale pecha przynosi przeglądanie się w lustrze w stroju ślubnym, przed przysięgą. I tak dalej i tak dalej. Jesteśmy wykształceni, jesteśmy nowocześni, a jednocześnie małym paluszkiem lewej stopy tkwimy wciąż w gusłach i zabobonach. Wiadomo, bogu świecę, diabłu ogarek. Tak czy siak lustro, już od czasów poprzedzających baśnie o Królewnie Śnieżce i jej złej Macosze ma dwa oblicza. Dobre i złe. Któraż kobieta nie zerka do lustra przynajmniej kilka razy dziennie? (w obecnych czasach, niektórzy mężczyźni zerkają nawet częściej niż statystyczna kobieta). Któż z nas nie miał podczas takiego zerkania przemyśleń typu: nieźle jest. Albo, o kurde ale masakra. Kto z nas idąc przed rzędem luster (choćby to były szyby biurowca) odruchowo nie zerknie, nie poprawi sylwetki czy włosów? Lustro... jak źródło dobra i zła. Potrafi poprawić rano humor, potrafi go zepsuć. Kawałek przetopionego kwarcu czy magiczne szkiełko?
Alicji w Krainie Czarów Wam nie pokażę. Ale pokażę Kalinę. Która lustra używa jak zbroi. Według mnie grzeszy w ten sposób przeciwko szczęściu ludzkości. Ale nie dała się przekonać, że bez lustra kobiecie też jest dobrze...
















niedziela, 12 kwietnia 2015

Show must go one.

10 kwietnia. Czyli kolejna, już piąta rocznica, Wiadomo czego. Jak zwykle przed, w trakcie i po owej rocznicy pojawiają się nowe "dowody", nowe "fakty" i nowe "teorie naukowe". Polska dzieli się na te parę dni na trzy Polski. Jedna z nich zalatuje teoriami szpiegowskimi, trotylem i nienawiścią. Druga Polska puka się wymownie palcem w czoło głosząc wszem i wobec, że samoloty po lesie latać nie powinny. Trzecia Polska, ma tego wszystkiego już dosyć i szczerze obie pierwsze strony ma głęboko w dupie. W naszym, było nie było mocno katolickim kraju zwyczajowa żałoba po śmierci bliskich trwa rok, a nie 5 lat (i jak mniemam kolejnych 100 lat). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że rok to nie jest wystarczająca ilość dni i nocy by pogodzić się ze śmiercią bliskiej nam osoby. Ale przecież nikt kto posiada przynajmniej dwucyfrowy wynik testu na inteligencję nie planuje swojego życia poświęcić umartwianiu się nad grobami czy portretami bliskich. Ani tym bardziej nie próbuje na śmierci bliskich i obcych ludzi zyskać, z wyjątkiem dwóch przypadków. Pierwszym przypadkiem są zakłady pogrzebowe, ale umówmy się, że są potrzebne, bo przecież ktoś nas w miarę godnie powinien z tego świata sprzątnąć kiedy przyjdzie czas. Drugim mniej potrzebnym (a właściwie wcale niepotrzebnym) przypadkiem są tak zwane hieny cmentarne, znane ludzkości od wieków. Przed dziesiątkami wieków owe hieny rozkopywały groby co bardziej zamożnych zmarłych w poszukiwaniu bogactw jakimi żyjący starali się osłodzić zmarłemu samotność wieczności, czego najlepszym przykładem są choćby groby egipskich faraonów, okradane właściwie już współcześnie do czasów pochówku. Hienami później bywało wielu uznanych archeologów, ale Ci przynajmniej robili to w ich mniemaniu w imię nauki. W dzisiejszych czasach hiena cmentarna to już nie cwany złodziej, muszący pokonać wiele przemyślnych pułapek, ani naukowiec starający się balansować na granicy prawa lub poza nim, by tylko przejść do historii jako ten co odkrył coś. Dzisiejsza hiena idzie na łatwiznę, kradnie wieńce, znicze, litery które da się sprzedać na skupie złomu i metali kolorowych. Czyli wszystko co nie wymaga zachodu, wysiłku i za co da się kupić przysłowiowy kieliszek chleba. Ot takie bydlę właściwie nie człowiek. Ale od 5 lat w Polsce funkcjonuje nowy gatunek hieny. Hiena społeczno polityczna też idąca na łatwiznę i też bydlę nie człowiek. Raczej taki twór. Twór, który próbuje terroryzować innych własnymi wizjami stworzonymi w oparach absurdu. Twór, który po nazwiskach ludzi zmarłych tragicznie, niczym po drabinie próbuje się wydostać z dna w jakim siedzi od lat, bo innych pomysłów na siebie nie ma. I o ile hiena cmentarna, przyłapana na kradzieży zazwyczaj zostaje przykładnie ukarana o tyle hiena społeczno polityczna o dziwo wydaje się być bezkarna, a wręcz coraz bardziej tłusta od padliny na jakiej żeruje. Więc nie dziwi chyba nikogo fakt, że ludzie "normalni" mają już dosyć.

Dziś jako dodatek do mojej pisaniny sesją z Wikszą. Modelką, która u mnie bywa często. I o której wiem, że zrobić z nią mogę pomysły dziwne, czasami mocno kopnięte. Choć szczerze przyznać muszę, że tym razem to Wiksza pierwsza napisała: chcę być klaunem. I widzę to tak i tak. I jakoś się dogadaliśmy. A do odsłuchania polecam utwór z ostatniej płyty Queen. The show must go one. Wspaniałego wokalisty, który odszedł z godnością. Bo mógł.
























sobota, 4 kwietnia 2015

W czarnej urnie.

Za oknem tradycyjna świąteczna aura. Śnieg z deszczem. Na kalendarzu podejrzany napis: Wielka Sobota. I pytanie młodszego dziecka, czemu ta sobota nazywana jest Wielką? Ano synku dlatego, że właśnie w tą sobotę ludzie robią Wielkie Sprzątanie domów, bo przez cały rok przecież nie sprzątali. No i co by powiedziała sąsiadka jakby okna były brudne, a firanki nie uprane? Nową świecką tradycją są także Wielkie Zakupy w Wielką Sobotę. Bo przecież aż dwa dni sklepy będą zamknięte, strach pomyśleć, że może zabraknąć czegoś. Albo wódki. Spróbowałem sobie przypomnieć jak wyglądała Wielka Sobota za czasów mojego dzieciństwa. Było nie było to była inna Polska, inne czasy. Wysilałem pamięć, wysilałem i... wiecie co? Pamiętam koszyczki. Setki koszyczków ręcznie plecionych z wikliny, przyozdobionych ręcznie dziarganymi serwetkami i gałązkami borówki, stojące w kościele lub przed nim i czekające na święty deszcz z kropidła. Z jajkami, kiełbasą (a co, myśleliście, że za komuny nie było kiełbasy?) z pieprzem, z solą, z chlebem. I z barankiem z cukru. Z tymże każdy z tych baranków był co najmniej parę razy polizany lub wręcz nadgryziony. Bo jak się dziecko niosące koszyczek mogło oprzeć barankowi? No jak? Pewnie, że nie mogło. A przecież koszyczki do kościoła za "moich czasów" nosiły u mnie na wsi głównie dzieci. Bo dorośli w Wielką Sobotę byli zawsze zajęci swoimi Wielkimi Najważniejszymi na Świecie Sprawami. Zrobić pasztet, upiec mięso, zdobyć szynkę, słodycze, schłodzić wódkę, znaleźć najbielszy obrus jaki tylko można, dokupić to i tamto, uprać garnitur bo jak w niedzielę do kościoła, umyć auto jak kto miał... Nie wiedzieć czemu, w dzisiejszych czasach, kiedy już nie trzeba stać za szynką i baleronem w kolejce, nie trzeba załatwiać po znajomości paliwa na stacji benzynowej, ani prosić kierowniczki w warzywniaku, żeby wyjęła pomarańcze spod lady, ludzie mają jeszcze mniej czasu dla siebie. Jakby ziemia zaczęła się kręcić szybciej, a wszyscy bali się, że za nią nie nadążą. Że nagle grawitacja zapomni o nich i odlecą jak balonik napełniony helem... A przecież czas świąt (nie ważne w jakim obrządku) powinien być czasem radości. Wspólnej. Dzielonej. Bliskiej. Czego Wam szczerze życzę.

W ramach fotograficznej okrasy pokażę dziś zdjęcia wykonane jakiś czas temu. Pewnej parze, nazwijmy ich M&M. Zdjęcia wykonane techniką podwójnego naświetlania jednej klatki. Do których to zdjęć nie pasuje mi żadna inna melodia jak tylko utwór Taty Kazika - W czarnej urnie. Polecam do odsłuchania w te święta. Póki pęd za dobrobytem nie zmieni się w "...ni nam samym nie we dwoje zostać nam..."











środa, 1 kwietnia 2015

Sexy Doll

Przyznam się bez bicia, że w czasach mej nastoletniej młodości bardzo mnie muzycznie kręciły klimaty punkowe. Glany, kolczyki, no future i takie tam. No i oczywiście w uszach legenda polskiego punka czyli KSU. Żadne tam ambitne rzępolenie poważne, trąbeczki artystyczne, skrzypeczki tęskne czy zawodzące za ukochanym wokalistki pojawiające się masowo na polskiej scenie jak po każdym deszczu grzyby w lesie. Nie powiem, lubiłem czasami jak coś też mocniej przywaliło z pogranicza tartaku i walcowni stali, ale punk, z jego luzem, kpiną z drobnomieszczaństwa i brakiem wizji przyszłości to było to. Posiadałem też w tamtych czasach i nadal posiadam wielu braci cioteczno stryjecznych, a wśród nich niejakiego Krzysia. Krzysio od zawsze był ode mnie starszy o parę ładnych lat i tak właściwie nie wiedzieć czemu do dziś zostało. I bardzo lubił (i chyba lubi nadal) polską muzykę (nie, disco polo wtedy jeszcze nie było, więc nie lubił disco polo). I to właśnie on zaraził mnie muzyczną miłością do zespołów innych niż punkowe. A właściwie próbował do wielu, jak chociażby Kombi (ze skutkiem odwrotnym), Maanam (z natychmiastowym skutkiem pozytywnym) i Republika. I tu się znowu przyznać muszę bez bicia, że do Republiki z początku się zraziwszy z czasem zacząłem dojrzewać. A że panowie prowadzili burzliwe wspólne życie (te rozstania i powroty) to czasu miałem sporo. I choć nadal nie można mnie nazwać największym w Polsce fanem Republiki to wiele tekstów nieżyjącego już Grzegorza Ciechowskiego znam na pamięć i kiedy w radio (coraz rzadziej) zapodają znane mi kawałki to podkręcam głośność, uchylam okno i jadąc przez miasto chłodzę lewy łokieć muzycznie dokształcając okolicę.
Całkiem niedawno w marcu, pewnego w miarę słonecznego wiosennego dnia (tak wiem, że teraz znowu mamy jesień) pojawiła się u mnie Aga. I kiedy tylko wyciągnęła z torby dłuuugą blond perukę w mojej głowie automatycznie zabrzmiały pierwsze akordy utworu Sexy doll.


















Neuropeptydy.

 "Do serca przytul psa, weź na kolana kota. Weź lupę - popatrz pchła! Daj spokój, pchła to też istota. Za oknem zasadź bluszcz. Niech s...