Przejdź do głównej zawartości

Sexy Doll

Przyznam się bez bicia, że w czasach mej nastoletniej młodości bardzo mnie muzycznie kręciły klimaty punkowe. Glany, kolczyki, no future i takie tam. No i oczywiście w uszach legenda polskiego punka czyli KSU. Żadne tam ambitne rzępolenie poważne, trąbeczki artystyczne, skrzypeczki tęskne czy zawodzące za ukochanym wokalistki pojawiające się masowo na polskiej scenie jak po każdym deszczu grzyby w lesie. Nie powiem, lubiłem czasami jak coś też mocniej przywaliło z pogranicza tartaku i walcowni stali, ale punk, z jego luzem, kpiną z drobnomieszczaństwa i brakiem wizji przyszłości to było to. Posiadałem też w tamtych czasach i nadal posiadam wielu braci cioteczno stryjecznych, a wśród nich niejakiego Krzysia. Krzysio od zawsze był ode mnie starszy o parę ładnych lat i tak właściwie nie wiedzieć czemu do dziś zostało. I bardzo lubił (i chyba lubi nadal) polską muzykę (nie, disco polo wtedy jeszcze nie było, więc nie lubił disco polo). I to właśnie on zaraził mnie muzyczną miłością do zespołów innych niż punkowe. A właściwie próbował do wielu, jak chociażby Kombi (ze skutkiem odwrotnym), Maanam (z natychmiastowym skutkiem pozytywnym) i Republika. I tu się znowu przyznać muszę bez bicia, że do Republiki z początku się zraziwszy z czasem zacząłem dojrzewać. A że panowie prowadzili burzliwe wspólne życie (te rozstania i powroty) to czasu miałem sporo. I choć nadal nie można mnie nazwać największym w Polsce fanem Republiki to wiele tekstów nieżyjącego już Grzegorza Ciechowskiego znam na pamięć i kiedy w radio (coraz rzadziej) zapodają znane mi kawałki to podkręcam głośność, uchylam okno i jadąc przez miasto chłodzę lewy łokieć muzycznie dokształcając okolicę.
Całkiem niedawno w marcu, pewnego w miarę słonecznego wiosennego dnia (tak wiem, że teraz znowu mamy jesień) pojawiła się u mnie Aga. I kiedy tylko wyciągnęła z torby dłuuugą blond perukę w mojej głowie automatycznie zabrzmiały pierwsze akordy utworu Sexy doll.


















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...