czwartek, 29 stycznia 2015

Sztukmistrz z Lublina.

Dawno dawno temu, kiedy kończył się niejaki komik Pietrzak, który nie zauważył, że komuny już nie ma, a kabaret Elita bawił już tylko starsze panie pamiętające koncerty Hanki Ordonówny, kiedy już tylko Mann z Materną stawiali dzielnie i inteligentnie czoła nowej rzeczywistości, na naszej rodzimej scenie satyrycznej pojawił się duet Sławomira Szczęśniaka i Grzegorza Wasowskiego. Nie skrywam, że obu panom, podobnie jak panom M&M bliżej było poziomem dowcipu do grupy Monthy Pythona niż płytkiego jak kałuża po letnim deszczu Benny Hilla, a co za tym idzie z niecierpliwością wyczekiwałem co tydzień na ich autorski telewizyjny KOC, który jawił się prawie jak samotna skała w zalewie kopiowanej na siłę i na szybko tandety z zachodu. KOC czyli Komiczny Odcinek Cykliczny. Panowie stworzyli wiele niezapomnianych kreacji w ramach stałych części programu, jak chociażby pseudo rapowany "Poczet Królów Polskich" czy "Ze wspomnień dyrektora cyrku" w których to notorycznie pojawiała się postać sztukmistrza z Lublina. Nie będę próbował przedstawić twórczości pana Sławka i Pana Grzesia (kto chce ten wyszpera w internecie filmy), za to dziś przedstawię Olę i Andrzeja, którzy dali się namówić na prywatny pokaz sztuki iluzjonistycznej.

p.s.
Nie próbujcie robić tego sami w domu. Nigdy nie wiadomo co wyskoczy z kapelusza.























poniedziałek, 26 stycznia 2015

Beit kwarot czyli postanowienie noworoczne.

Przyznam się bez bicia. Postanowiłem mieć postanowienie noworoczne. Choć raz w życiu. Będąc co do zasady osobnikiem, który jest bardzo przywiązany do tych niewielu nałogów jakie mu pozostały postanowiłem znaleźć sobie takie postanowienie noworoczne, które sprawi mi przyjemność, a nie będzie wyrzeczeniem czy działaniem wbrew mojej naturze. Po dłuższej chwili namysłu i po kilku zielonych herbatach (tak Daniel, pamiętam, zielsko się pali, a nie pije) padło na... cmentarze. A dokładniej padło na to, że postaram się w nowym 2015 roku powrócić do zwyczaju włóczenia się po nich z aparatem. Jak onegdaj czyniłem nagminnie. Nawet, jeśli jako dwumetrowy typ, w czarnej ramonezce z aparatem w ręku wzbudzałem czasami niezdrowe zainteresowanie przeróżnych opiekunów przeróżnych miejsc spoczynku to uwierzcie mi, lubiłem te nieśpieszne włóczęgi po wiekowych, często zdewastowanych nekropoliach, przesyconych brakiem gwaru miejskiego i tego wszechobecnego pędu za nie wiadomo czym. Kiedy można było choć na chwilę pobyć sam na sam z własnymi myślami. Słowo się rzekło, kobyłka u płota, święta minęły, przeminął hucznie Sylwester i zaczął się styczeń. Może niezbyt ciepły, za to bezsprzecznie bez upierdliwych opadów śniegu czy deszczu. No dobra, tego dnia akurat trochę wiało i czasami czymś tam w oczy sypnęło, ale bez dramatyzmu większego. Wybór mój padł na cmentarz żydowski w Warszawie przy ulicy Okopowej (jest w Warszawie, o czym niektórzy nie wiedzą także drugi cmentarz żydowski, po drugiej stronie Wisły, niestety miał mniej szczęścia do okupantów niemieckich i komunistycznych kacyków powojennych). Wybrałem na fotograficzny spacer cmentarz przy Okopowej z dwóch przyczyn. Raz, że robi na mnie wrażenie za każdym razem kiedy tam wchodzę, dwa jako towarzysza spaceru miałem tego dnia pewną Basię, która nigdy na tej nekropolii nie była. I pisząc dziś te słowa uświadomiłem sobie właśnie jedną rzecz... Basię poznałem dawno temu na... cmentarzu i właściwie jeśli by się dobrze zastanowić to na cmentarzach spotykamy się najczęściej i to właśnie w celach fotograficznych. Pozdrowienia Basiu.

Beit kwarot, lub beit chaim, beit olam, chajlike ort czy gute ort to hebrajskie określenia na miejsce, które my z niemieckiego nazywamy kirkutem.








sobota, 24 stycznia 2015

Patrycja.

Styczeń w Warszawie to zdecydowanie nie najlepszy miesiąc na sesje plenerowe. Chyba, że modelka w ubraniu zapozuje gdzieś w zacisznym miejscu miasta, mając zapewnione schronienie w którym może się ogrzać kiedy zajdzie taka potrzeba. Pomny tych wszystkich zasad zabrałem więc Patrycję w pewien styczniowy wietrzny dzień nad Wisłę. Na swoją obronę mam to, że była ubrana. No prawie...













środa, 21 stycznia 2015

Wiktoria.

Kabaret Starszych Panów to zdecydowanie nie moje klimaty. Przynajmniej tak było w czasach, kiedy pacholęciem będąc często oglądałem jego występy które to były nagminnie puszczane w TV na obu jej kanałach. Obu czyli wszystkich jakie wtedy istniały. Niemniej tak czy siak, wiele pokoleń Polaków do dziś świadomie lub podświadomie odwołuje się czasami do tekstów skeczów czy piosenek tego kabaretu. Podobnie jest i ze mną. Dziś śladami Wiesława Michnikowskiego chciałbym na przykład zanucić fragment utworu pod tytułem Wesołe jest życie staruszka: "To, że będzie się dotkniętym, przez dla płci indyferentyzmem, to nie znaczy jeszcze, żeć miłych wrażeń nie da płeć". Czemu akurat ta piosenka, ten fragment? Ano temu, że w życiu każdego mężczyzny wcześniej czy później przychodzi taki dzień, kiedy piękna i młoda niewiasta odwiedza go w celu pożyczenia bielizny. Komu się to przytrafiło, ten mnie doskonale rozumie, komu jeszcze nie, niech nie myśli, że ten dzień go ominie. Całe szczęście, że zachowawszy resztki przytomności umysłu udało mi się ową niewiastę namówić, żeby tą bieliznę przynajmniej przymierzyła, zanim wyjdzie... no i dzięki temu powstały poniższe zdjęcia. Moim skromnym zdaniem Wiktorii jest też pięknie w bieliźnie, ale oceńcie to sami.









niedziela, 18 stycznia 2015

Ola.

"...więc jeszcze setka znakomicie, padniemy ale zgódźcie się, że z tylu różnych dróg przez życie każdy ma  prawo wybrać źle...". Nie do końca wiem, czy należy wypowiedź pisemną zaczynać od cytatu, ale umówmy się, że to mój blog to mogę. Tekst pochodzi z płyty Tata Kazika, nagranej przez mojego ulubionego wokalistę Kazika Staszewskiego z utworami jego ojca. Artysty, inżyniera (między innymi maczał palce w budowie Petrochemii Płockiej), wreszcie emigranta. W księgarniach od jakiegoś czasu jest też dostępna biografia Stanisława Staszewskiego, ale jeszcze się waham... choć pewnie się skuszę. Kawałek jego utworu jaki cytuję (a właściwie utworu tego koniec) czyli Bal u kreślarzy grał mi pod kopułą czaszki od czasu, kiedy z Olą się umówiliśmy, że zrobimy sesję w takim, a nie innym klimacie. Jako że modelka jak to przystało na mieszkankę wschodniej Polski do bojących się zimna nie należy i łaskawie zaplanowała podczas ostatniej wizyty w stolicy dwie godzinki czasu na spotkanie ze mną, to najlepszym terminem na zdjęcia wydawał się właśnie styczeń. Dzięki temu sezon plenerowy 2015 uważam za otwarty.
No i żeby nie było, płyta Tata Kazika obowiązkowo do odsłuchania, kto jeszcze z jakiś powodów (np. urodził się niedawno) nie odsłuchał.















Neuropeptydy.

 "Do serca przytul psa, weź na kolana kota. Weź lupę - popatrz pchła! Daj spokój, pchła to też istota. Za oknem zasadź bluszcz. Niech s...