Przejdź do głównej zawartości

Beit kwarot czyli postanowienie noworoczne.

Przyznam się bez bicia. Postanowiłem mieć postanowienie noworoczne. Choć raz w życiu. Będąc co do zasady osobnikiem, który jest bardzo przywiązany do tych niewielu nałogów jakie mu pozostały postanowiłem znaleźć sobie takie postanowienie noworoczne, które sprawi mi przyjemność, a nie będzie wyrzeczeniem czy działaniem wbrew mojej naturze. Po dłuższej chwili namysłu i po kilku zielonych herbatach (tak Daniel, pamiętam, zielsko się pali, a nie pije) padło na... cmentarze. A dokładniej padło na to, że postaram się w nowym 2015 roku powrócić do zwyczaju włóczenia się po nich z aparatem. Jak onegdaj czyniłem nagminnie. Nawet, jeśli jako dwumetrowy typ, w czarnej ramonezce z aparatem w ręku wzbudzałem czasami niezdrowe zainteresowanie przeróżnych opiekunów przeróżnych miejsc spoczynku to uwierzcie mi, lubiłem te nieśpieszne włóczęgi po wiekowych, często zdewastowanych nekropoliach, przesyconych brakiem gwaru miejskiego i tego wszechobecnego pędu za nie wiadomo czym. Kiedy można było choć na chwilę pobyć sam na sam z własnymi myślami. Słowo się rzekło, kobyłka u płota, święta minęły, przeminął hucznie Sylwester i zaczął się styczeń. Może niezbyt ciepły, za to bezsprzecznie bez upierdliwych opadów śniegu czy deszczu. No dobra, tego dnia akurat trochę wiało i czasami czymś tam w oczy sypnęło, ale bez dramatyzmu większego. Wybór mój padł na cmentarz żydowski w Warszawie przy ulicy Okopowej (jest w Warszawie, o czym niektórzy nie wiedzą także drugi cmentarz żydowski, po drugiej stronie Wisły, niestety miał mniej szczęścia do okupantów niemieckich i komunistycznych kacyków powojennych). Wybrałem na fotograficzny spacer cmentarz przy Okopowej z dwóch przyczyn. Raz, że robi na mnie wrażenie za każdym razem kiedy tam wchodzę, dwa jako towarzysza spaceru miałem tego dnia pewną Basię, która nigdy na tej nekropolii nie była. I pisząc dziś te słowa uświadomiłem sobie właśnie jedną rzecz... Basię poznałem dawno temu na... cmentarzu i właściwie jeśli by się dobrze zastanowić to na cmentarzach spotykamy się najczęściej i to właśnie w celach fotograficznych. Pozdrowienia Basiu.

Beit kwarot, lub beit chaim, beit olam, chajlike ort czy gute ort to hebrajskie określenia na miejsce, które my z niemieckiego nazywamy kirkutem.








Komentarze

  1. świetne zdjęcia i świetne postanowienie - będę śledził z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...